Roman Klimaszewski przez wiele lat angażował się w niemal wszystkie prace w parafii. Odkąd proboszcz zatrudnił go do pracy w zakrystii, poświęcił się jej bez reszty.
Zdjęcie znajdujące się przy trumnie zdaniem wielu doskonale oddawało charakter zmarłego.
ks. Przemysław Pojasek /Foto Gość
Mateusz, prawnuk Romana Klimaszewskiego, zapytany kiedyś, gdzie mieszka jego pradziadek, odpowiedział: w kościele. W każde święta, w każdą niedzielę – najpierw była służba w świątyni, a potem rodzina. Kochał to, co robił. Czuł się potrzebny i swoją pracę wykonywał najlepiej, jak potrafił.
– Gdy ks. Dionizy Baran był proboszczem (1957–1983), zgromadziła się przy parafii grupa mężczyzn, która go wspierała. Liczyła blisko 30 osób. W niedziele i święta w czasie Mszy św. panowie zbierali na tacę. Byli angażowani do różnych prac kościelnych związanych z rokiem liturgicznym. Przed Bożym Narodzeniem przygotowywali szopkę, przywozili choinki z lasu, dekorowali świątynię. Przed Świętami Wielkanocnymi przygotowywali na Wielki Czwartek tzw. ciemnicę, na Wielki Piątek – grób Pański. Na Boże Ciało stawiali ołtarze na trasie procesji. Pomagali w różnych pracach fizycznych, porządkowych oraz przy remontach świątyni. Zawsze można było na nich liczyć. Do takiej grupy aktywnych parafian od wielu lat należał Roman Klimaszewski – wspominał przed pogrzebem ks. Jan Bagiński, emerytowany proboszcz parafii katedralnej.
Dostępne jest 32% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.