Świebodzice. Pogrzeb Władysława Franków

ks. Przemysław Pojasek ks. Przemysław Pojasek

|

GOSC.PL

publikacja 01.03.2022 17:52

Kościół św. Franciszka z Asyżu wypełnili po brzegi przyjaciele i bliscy ks. Andrzeja, by wraz z nim pożegnać jego tatę.

Ks. Andrzej Franków z biskupem przy trumnie taty w rodzinnej parafii. Ks. Andrzej Franków z biskupem przy trumnie taty w rodzinnej parafii.
ks. Przemysław Pojasek /Foto Gość

Na czele zgromadzenia liturgicznego 1 marca stanął bp Ignacy Dec, który niespełna 10 lat temu udzielił święceń prezbiteratu jedynemu synowi śp. Władysława.

- Był dumny z tego, że jego syn został księdzem. Sprawa powołań była dla niego bardzo ważna. Stąd też przez ponad 18 lat należał do Towarzystwa przyjaciół Wyższego Seminarium Duchownego modląc się za powołanych do kapłaństwa i o powołania. Był rozmodlonym człowiekiem. Szczególnie ukochał modlitwę różańcową. Jak wspomina syn, codziennie widział tatę sięgającego po różaniec. Siadając przy piecu modlił się przekładając paciorki. Dodaje, że w dzieciństwie był to jeden ze wspólnych punktów dnia całej rodziny. Pan Władysław miał również duże nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. Każdego dnia, kiedy zbliżała się godz. 15.00, zwracał uwagę, że należy włączyć telewizor lub Radio Maryja bo będzie Koronka. Nie opuszczał także Apeli Jasnogórskich łącząc się przez telewizję Trwam z Jasną Górą. Tu również nie do zapomnienia jest jego postawa klęcząca z różańcem w ręku do apelu. Nawet w ostatnim czasie, kiedy go wzmogła choroba, pomimo zmęczenia przypominał najbliższym „Za chwilę Apel” - relacjonował biskup senior w homilii.

Mówił też o jego pogodzie ducha i służebnej postawie nie tylko jako mąż i ojciec.

- Starał się każdemu pomagać zauważając potrzeby innych. Potrafił zarażać uśmiechem i radością innych, lubiąc dużo żartować. Łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. Miał dobre podejście do dzieci, dlatego też często proszono go by zaopiekował się dziećmi w rodzinie kiedy była taka potrzeba.  Był chwalony przez personel szpitala, że jest dobrym i sympatycznym pacjentem z dużym poczuciem humoru - podkreślał bp Dec.

Słowa potwierdzali też wspominający pana Władysława księża i członkowie rodziny, którzy po zakończeniu liturgii odprowadzili jego ciało na miejsce spoczynku.

Śp. Władysław Franków urodził się 05 marca 1947 roku w Kowalowie, obecne województwo Lubuskie. Przyszedł na świat jako trzecie z pięciorga dzieci Adolfa i Antoniny Franków z d. Szczepkowska. W październiku 1947 roku, tuż po urodzeniu wraz z rodzicami i dwojgiem starszego rodzeństwa przybył do Świebodzic. Tutaj uczęszczał do szkoły podstawowej. Podczas nauki w szkole spędził pół roku w szpitalu z powodów zdrowotnych.

Mając 16 lat podjął pracę w Świebodzickich zakładach: Refa i Termet. W ramach pracy robił różne kursy m.in. spawalniczy oraz na wózki widłowe. Wtedy pojawiła się również pasja do robienia zdjęć. Jeden z kolegów w pracy zachęcił Władysława do udziału w kółku fotograficznym. Za pierwsze zarobione pieniądze zaczął wyposażać swój warsztat pracy kupując aparat i rzeczy niezbędne do robienia i wywoływania zdjęć. Jedną z pierwszych kupionych rzeczy był też „Komarek”, na którym jeździł po różnych okolicznościowych spotkaniach i zabawach by robić zdjęcia. Sprawiało mu to ogromną przyjemność. Wykonał wiele zdjęć dla rodziny co do dzisiaj zostało dla nas pamiątką i możliwością do wspomnień tamtych czasów. W 1979 roku rozpoczął pracę na kopalniach w Wałbrzychu. Jako górnik przepracował ciężko pod ziemią 14 lat.

W 1986 roku poznał Marię Majowicz, z którą zawarł sakrament Małżeństwa. W małżeństwie przeżył 35 lat. Wraz z żoną początkowo zamieszkali w Wałbrzychu. 13 marca 1987 roku przyszło na świat jego jedyne dziecko, syn Andrzej. W 1989 roku razem z rodziną wrócił do Świebodzic. Po pracy na kopalni przeszedł na rentę, następnie pracował w prywatnej firmie jako stróż, po czym doczekał się  wyczekiwanej emerytury.

Końcem listopada ubiegłego roku pojawiły się problemy zdrowotne. W niedzielę 5 grudnia 2021 roku trafił do szpitala. Jego stan był na tyle ciężki, że dwukrotnie leżał w śpiączce podłączony do respiratora. Po półtora miesięcznym pobycie w szpitalu, 19 stycznia br. został przywieziony do domu, aby tu dochodzić do zdrowia. Niestety w domu przebywał wciąż pod respiratorem, ale z nadzieją, że będzie lepiej. Po miesięcznym pobycie w domu ponownie trafił do szpitala w celu przeprowadzenia badań. Tam jednak nastąpiło zatrzymanie akcji serca i pomimo reanimacji nie udało się  go uratować. Zmarł 24 lutego br. w wieku 75 lat zaopatrzony sakramentami świętymi.