Chwała Ukrainie! / Слава Україні!

Kamil Gąszowski

|

Gość Świdnicki 10/2022

publikacja 10.03.2022 00:00

Jeszcze niedawno wydawać by się mogło, że wojna i solidarność to pojęcia, o których przeczytać można jedynie w podręcznikach do historii.

▲	– Firmę przekształciłem w sztab kryzysowy – mówi Andrzej Hercuń. ▲ – Firmę przekształciłem w sztab kryzysowy – mówi Andrzej Hercuń.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Od ilości oddolnych akcji pomocowych skierowanych do uchodźców wojennych przede wszystkim rośnie serce. Okazuje się, że solidarność, którą mamy we krwi, aktywuje się w najbardziej kryzysowych momentach, gdy historia dzieje się na naszych oczach. Wsparcie osobom dotkniętym rosyjską agresją płynie zewsząd, od najmniejszych sołectw po główne miasta w diecezji. Ludzie spontanicznie organizują się i zbierają dary, zawożą je na granicę i przywożą pierwszych uchodźców. Szybko okazuje się, że chętnych do udzielenia pomocy jest póki co więcej niż potrzebujących. – Pomoc uchodźcom to nie sprint, to maraton – przekonują niektórzy, studząc emocje. Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, dobrze więc, aby pokładów energii i empatii starczyło na kolejne dni, tygodnie, miesiące.

Moc ukraińskich serc

Sława Ukrajini! – rozpoczyna swoje emocjonalne przemówienie na wałbrzyskim placu Magistrackim Irena Rerich, pełnomocnik prezydenta Wałbrzycha ds. uchodźców. Pełniąca tę funkcję od dwóch lat Rerich pochodzi z ukraińskiej Połtawy, gdzie pozostała część jej rodziny. – Putin ma ogień, ma zbroje, ale my też mamy moc. Tkwi ona w naszym ukraińskim sercu – mówi, trzymając w ręku błękitno-żółtą flagę. Odpowiadają jej brawa wałbrzyszan i zamieszkujących miasto obywateli Ukrainy. Do tej pory służyła Ukraińcom przyjeżdżającym do Wałbrzycha za chlebem, teraz wraz z nimi organizuje pomoc dla rodaków uciekających przed wojną.

W dniu agresji rosyjskiej również na świdnickim rynku kilkadziesiąt osób zebrało się, aby zamanifestować solidarność z narodem ukraińskim. Prezydent miasta Beata Moskal-Słaniewska przekazuje dramatyczne informacje dotyczące sytuacji w Iwano-Frankiwsku i Niżynie – partnerskich miastach Świdnicy. Jeden z uczestników manifestacji składa publiczną deklarację udostępnienia dwóch mieszkań dla uchodźców. Pośród zebranych można usłyszeć przejmujące zdanie, wyraźnie zabarwione wschodnim akcentem: „Kobiety płaczą, mężczyźni szykują się na wojnę”. Te słowa wypowiedziane kilka godzin po inwazji są jak zimny prysznic. Wojna naprawdę się rozpoczęła.

Dwa bratanki

Igor od trzech lat mieszka w Polsce. Pochodzi z Zaporoża. Pobliska elektrownia jądrowa oraz fabryki silników samolotowych i części elektronicznych do rakiet są jednym z celów rosyjskich działań wojennych. Igor jest w stałym kontakcie ze swoim znajomym, oficerem ukraińskiej armii, który potwierdza doniesienia o dezorganizacji i niskim morale rosyjskich żołnierzy, porzucających sprzęt i sprzedających za półdarmo paliwo, aby kupić jedzenie. Jest dumny z postawy swoich rodaków, którzy w obliczu zagrożenia jednoczą się, ale też wykazują niebywałą odwagę. – Do punktów poboru do wojska dobrowolnie zgłasza się dwa razy więcej osób, niż potrzeba – mówi Igor.

W Zaporożu została jego matka. – Mama ma 70 lat, jest schorowana. Wszystkie większe miasta są bombardowane, nie można poruszać się po Ukrainie. Jedynym środkiem transportu są pociągi, na które czeka się nawet trzy dni. Mama mogłaby tego nie wytrzymać. Zdecydowała się zostać – dodaje. Sytuacja z dnia na dzień robi się coraz trudniejsza. Szczególnie dotkliwy jest brak zaopatrzenia w sklepach. – Moja mama chciała kupić jedzenie na zapas. Dostała po jednym opakowaniu makaronu i ryżu… W sklepach brakuje nawet chleba – mówi mężczyzna, który polityką zaczął interesować się na poważnie dopiero po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku. – Otworzyły mi się wtedy oczy na to, że Ukraina i Rosja to całkiem inne narodowości. Bardzo mało nas łączy, a teraz jeszcze wyraźniej widać te różnice. Dzięki Polakom, którzy zmobilizowali się, aby nieść nam pomoc, jeszcze lepiej widzę, że Ukraina jest bliżej Europy niż Rosji – Igor mówi to dzień przed podpisaniem przez prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego wniosku o członkostwo jego kraju w Unii Europejskiej.

Dom poza domem

– Firmę przekształciłem w sztab kryzysowy – mówi Andrzej Hercuń, informując, że na razie nie przyjmuje nowych zleceń. W Świdnicy prowadzi drukarnię, jest też właścicielem agroturystyki. Dziesięć miejsc noclegowych przeznaczył w całości dla uciekających przed wojną Ukraińców. Wraz z przyjaciółmi jest twórcą obywatelskiej inicjatywy „Dom poza domem”, której celem jest koordynowanie działań pomocowych w Świdnicy i okolicach.

Jego telefon wibruje bez przerwy; poprzedniej nocy spał może pół godziny. Rzucenie się w wir zajęć to jego sposób na poradzenie sobie ze stresem. Jest specjalistą od zarządzania kryzysowego. Podczas powodzi w 1997 r. na wrocławskim Szczepinie był szefem zabezpieczenia. Ma doświadczenie, wiedzę i siatkę kontaktów. A także odpowiednich ludzi wokół siebie. – Grzechem byłoby tego nie wykorzystać – mówi. Skupił się na tworzeniu bazy miejsc noclegowych, kierowców, specjalistów oferujących pomoc medyczną i psychologiczną. Prowadzi rozmowy z potencjalnymi pracodawcami i zaczyna gromadzić oferty pracy. Wie, że niebawem będą one potrzebne. Uruchomił również infolinię w języku ukraińskim. Chętnie pomagają mu pochodzący z Charkowa Oksana i Roman. Rok temu przyjął ich pod swój dach i jak się okazuje, była to opatrznościowa decyzja. Dzięki ich zaangażowaniu problemem przestaje być chociażby bariera językowa.

– Coraz bardziej przeraża mnie to wszystko, ale uważam, że nie ma co stresować się wiadomościami. Trzeba skupić się na pomocy. Tam nie pomogę, a tu owszem – mówi mężczyzna. A jednak kilka razy udało mu się wykorzystać swoje kontakty również za wschodnią granicą. – Pojawiła się informacja, że w Charkowie na 11. piętrze bloku, w który uderzyła rakieta, przebywa dziewczyna z dwutygodniowym dzieckiem i boi się ruszyć. Udało nam się zorganizować, aby ktoś z przyjaciół Romana i Oksany wyszedł ze schronu i udzielił jej pomocy. Robimy wszystko, co możemy – dodaje.

Hercuń przekonuje, że pomagać trzeba z głową. – Hamuję kierowców, którzy spontanicznie chcą jechać na granicę. Niektórym może się wydawać, że wystarczy tych ludzi przywieźć, zakwaterować i tu problem się kończy. A on się właśnie zaczyna. Tłumaczę kierowcom, że niedługo będą potrzebni na miejscu, żeby na przykład zawieźć mamę z dzieckiem do lekarza. Dzięki temu zapewnimy tym ludziom komfort i zbudujemy ich zaufanie do nas – wyjaśnia.

Niecały tydzień po agresji na Ukrainę zdołał uruchomić w pełni funkcjonalną witrynę: www.dompozadomem.pl, która zwiększa efektywność pomocy kierowanej do potrzebujących.

Dwa pokoje to o jeden za dużo

Anna i Grzegorz chęć przyjęcia uchodźców zgłosili na portalu społecznościowym. Syn zgodził się odstąpić łóżko. Kolejnego dnia dowiedzieli się, że gościć będą kobietę z 15-letnim synem. – Mamy dwa pokoje, to jednym możemy się podzielić – mówi z uśmiechem Anna. Takich osób zgłosiło się więcej. W samej bazie, którą dysponuje Andrzej Hercuń, jest 350 miejsc noclegowych, a dotyczy ona tylko Świdnicy i okolic. W skali diecezji ich ilość można liczyć w tysiącach.

Dach nad głową oferują nie tylko osoby prywatne, ale także samorządy i instytucje. Do Domu Wczasów Dziecięcych w Dusznikach-Zdroju przyjechało 76  sierot z domu dziecka w Czerkasach, w wieku od 3 do 16 lat. Natomiast Caritas Diecezji Świdnickiej jeszcze 24 lutego uruchomiła zbiórkę darów i pieniędzy na rzecz uchodźców. Otworzyła dla nich także drzwi swoich placówek. W Zagórzu Śląskim w domu seniora schronienie znajdą osoby starsze, a w Pieszycach w Domu Samotnej Matki zakwaterowano już osiem matek i dziewięcioro dzieci. Pochodzą z okolic Kijowa, do Polski przyjechały w większości własnym transportem. – Mężowie powsadzali je do samochodów, a sami zostali na Ukrainie i walczą. Dziewczyny jechały do nas kilka dni. Najmłodsze dziecko ma 1,5 roku – mówi Marta Klimuntowska, kierownik placówki. Na razie nie miała jeszcze okazji lepiej zapoznać się z nowymi mieszkankami domu. Barierą językową się nie przejmuje. – Kobieta kobietę zawsze zrozumie – mówi radośnie. A kiedy nie zrozumie, z odsieczą przychodzą nowe technologie w postaci aplikacji na telefonie. W przypadku załatwiania urzędowych spraw mogą liczyć na pomoc tłumacza. Jednak pani Marta zdaje sobie sprawę, że kobiety potrzebują czasu, aby dojść do siebie, bo choć na zewnątrz wydają się silne, doświadczyły dramatu wojny. Poza tym na dłuższe rozmowy nie było jeszcze czasu. Pracownicy domu dwoją się i troją, aby ogarnąć i posegregować dary, na które powoli zaczyna brakować miejsca.

Po drugiej stronie frontu

Jest też druga, mniej widoczna strona tej wojny. To Polacy mieszkający w Rosji. W Barnauł na dalekiej Syberii mieszka rodzina Kulów. Zosia i Marcin wraz z siedmiorgiem dzieci 5 lat temu zostali tam posłani na misje. Głoszą katechezy, włączają się w życie miejscowej parafii, z kilkoma mieszkańcami Barnauł tworzą wspólnotę, która stała się dla nich drugą rodziną. Fakt, że nie wrócili teraz do Polski, jest niezrozumiały dla miejscowej ludności, która najchętniej uciekłaby stamtąd w poszukiwaniu lepszego życia. W obliczu sankcji nałożonych na Rosję Kulowie zamierzają jednak pozostać na miejscu, choć zaczynają odczuwać także zmianę nastrojów Rosjan wobec obcokrajowców. – Jesteśmy w oczach wielu ludzi wrogami, a będziemy jeszcze większymi. Niektórzy uważają, że to Zachód wpłynął na takie decyzje władz rosyjskich i należy utrzeć nosa Ukrainie. Ale słyszymy też, że w weekend planowane były protesty. Wiele osób nie chce tej wojny, bo wie, jakie konsekwencje ona niesie – mówi Zosia. Świdniczanom Kulowie są dobrze znani. Wielokrotnie przyjeżdżali tutaj i dzielili się świadectwem życia na Syberii. – To jest już część nas. Włączamy się w życie wspólnoty nie dlatego, że mamy poczucie, żeby coś dla nich robić; jest to oznaka miłości wobec ludzi, którzy są często rozdarci i nie wiedzą, co myśleć. Dzisiaj rozmawiałam z jedną siostrą ze wspólnoty, która była przekonana, że wyjeżdżamy z Rosji. Kiedy zaprzeczyłam, powiedziała: „Myślałam, że wszyscy wyjadą i zostaniemy sami” – dodaje Zosia Kula.

Choć połączenie internetowe z Syberią się rwie, a kanały telewizji rosyjskiej nadają wyłącznie propagandę, to wydaje się, że Kulowie mają własny kanał komunikacji „z górą”. Osłabić go mogą lęk i niepewność jutra, wzmacniają słowo Boże i doświadczenie, że Bóg zawsze z nimi był, dlatego zdają się na Jego wolę. – Przychodzą chwile zwątpienia, ale przychodzi też Słowo i światło, że nad tym wszystkim czuwa Bóg. Jesteśmy pewni, że On nas tutaj chce.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.