Akuszerka Pana Boga

Kamil Gąszowski

|

Gość Świdnicki 20/2022

publikacja 19.05.2022 00:00

Iwona robiła to wielokrotnie, a jednak najtrudniej było odciąć pępowinę łączącą ją z własnymi dziećmi.

Do małego koszyka ustawionego u stóp krzyża matki obecne na spotkaniu wkładają imiona pociech zapisane  na papierowych krążkach. Do małego koszyka ustawionego u stóp krzyża matki obecne na spotkaniu wkładają imiona pociech zapisane na papierowych krążkach.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Matką można być na różne sposoby. Iwona w młodości zamierzała wybrać ten bardziej duchowy sposób przeżywania swojego macierzyństwa. Dziś jest szczęśliwą żoną i mamą dwojga dorosłych już dzieci.

W miejscu, w którym pracuje, spotyka jednak znacznie więcej „swoich” dzieci. Tak bowiem mówi o tych, którym towarzyszyła w pierwszych chwilach życia jako położna. Jest też matką założycielką grupy kobiet modlących się o swoje potomstwo. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Boży plan na jej życie, tak inny od zamierzeń jej własnej matki. – Skoro Bóg mnie chciał, to teraz musi o mnie dbać – mówi pogodnie, wyjaśniając, skąd, pomimo wielu życiowych trudności, bierze się w niej wewnętrzna radość. – Mogę nazywać się dzieckiem Boga. Kiedyś w Psalmie 27 przeczytałam: „Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie”. Kiedyś nie rozumiałam tych słów, ale później bardzo dokładnie się one wypełniały. Obietnica, że Bóg mnie nigdy nie opuści, cały czas się wypełnia – dodaje.

Ciąża

Te rekolekcje miały być dla niej czasem odpoczynku po kumulacji trudnych doświadczeń w życiu, których apogeum była strata trzeciego dziecka. – W trakcie jednego popołudnia padło zaproszenie dla kobiet, które chciałyby się pomodlić za swoje dzieci lub wnuki. Potrzebowałam odpoczynku i nie miałam ochoty zaprzątać sobie głowy nowymi wyzwaniami – opowiada. Jednak na spotkanie trafiła i w ten sposób poznała wspólnotę Matki w Modlitwie.

Po powrocie temat ciągle wracał. Spotykała wiele kobiet przygniecionych zmartwieniami o swoje dzieci, a na dodatek nie dawały jej spokoju słowa Pisma Świętego, że chrześcijanin nawet w trudnościach powinien się radować. Ona obserwowała coś zupełnie innego. Nie tylko wokół siebie, ale także w swoim sercu. – Poruszyły mnie słowa św. Pawła, żebyśmy się zbytnio nie trapili. My się często zamartwiamy, a to prowadzi do wewnętrznej martwoty. Ten lęk nas paraliżuje i blokuje na słuchanie Pana Boga, a słowo Boże mówi, że mamy się troszczyć, a nie martwić. To są dwie różne sprawy – tłumaczy.

Modliła się o rozeznanie, a pomysł powoli dojrzewał, nabierał kształtu i po… dziewięciu miesiącach stał się ciałem. – Pierwsze spotkanie było bardzo poruszające, ponieważ czytałyśmy fragment Dziejów Apostolskich o wylaniu Ducha Świętego. Niesamowita była odpowiedź wszystkich mam, które mogły podzielić się tym, co to słowo mówi konkretnie do nich – wspomina Iwona. – Ja odkryłam, że dzieci nie są naszą własnością, lecz zostały nam powierzone przez Boga na jakiś czas. Jako matka mogę się o nie troszczyć i za nie się modlić, ale to On jest za nie odpowiedzialny i okazuje im największą miłość i troskę – dodaje.

Wolność

Syn i córka Iwony są już dorośli. Rodzice doprowadzili ich do samodzielności, teraz mogą im tylko towarzyszyć. Dla Iwony był to długi proces, który rozpoczął się wraz z cotygodniowymi spotkaniami w towarzystwie innych kobiet. Sama przyznaje, że była nadopiekuńczą matką. – Wydawałoby się, że to bardzo szczytny cel zaopiekować się dziećmi całościowo. Ale odkrywałam też, że poprzez swoje uczucia, emocje i reakcje manipulowałam nimi, wymuszając na nich posłuszeństwo – mówi. – Myślę, że trochę tych lęków sprzedałam swoim dzieciom – dodaje.

Zaczęła dostrzegać, że paradoksalnie, chcąc uchronić swoje dzieci od trudności, blokowała im drogę do dojrzałości. Powoli zaczęła dawać im coraz większą wolność, co rodziło wzajemne zaufanie. Godziła się też z niespełnionymi oczekiwaniami. Gdy córka, będąc w gimnazjum, z entuzjazmem pomagała jej w przygotowywaniu konferencji dla kobiet, Iwona liczyła, że tak już zostanie na zawsze. Przeliczyła się. – Uczę się akceptować ich wolność. To oni podejmują decyzje, biorą za nie odpowiedzialność i ponoszą konsekwencje swoich czynów. Nie martwię się już całą dobę, co dzieje się z moim synem, czy nic złego się nie stało, czy nie wpadł w złe towarzystwo, czy mojej córki ktoś nie zranił. Kiedyś tak było. Trzeba puścić ich wolno. Mogę być ich przyjacielem i doradcą. Codziennie się za nich modlę i ogłaszam Boże zwycięstwo nad ich życiem. Proszę Boga, aby nie wypuszczał ich ze swojej ręki. A jeśli doświadczą jakiejś porażki czy upadku? Trudno to powiedzieć matce, ale skoro jestem osobą wierzącą, muszę zaakceptować, że to jest ich historia życia. Mamy bardzo dobre relacje, sami przychodzą ze swoimi problemami i radościami, chcą, abyśmy uczestniczyli w ich życiu. Ale mają swoje granice, a my je szanujemy – mówi Iwona, przyznając, że nie wszystkie ich wybory są łatwe do zaakceptowania. – Nasze dzieci są daleko od Kościoła, choć zawsze były bardzo zaangażowane. Jednak z mężem zawsze powtarzamy, że Bóg nie ma wnuków, tylko dzieci. Daliśmy im tyle, ile mogliśmy, zanosząc do chrztu i przygotowując do kolejnych sakramentów, ale nie mogą żyć wiarą mamusi i tatusia. To musi być wiara oparta na ich osobistym spotkaniu z Jezusem – przekonuje.

Cud narodzin

Iwona od ponad 30 lat jest położną. Już dawno przestała zapisywać imiona dzieci, którym pomogła przyjść na świat. Zatrzymała się na trzeciej setce. – Mój zawód jest piękny. Nie ma rutyny, każde dziecko jest inne. Niesamowite, jak Bóg to wymyślił – zachwyca się. Nieraz spotyka „swoje” dzieci na mieście, a wtedy namacalnie odczuwa upływający czas. Są i takie dziewczynki, teraz już dorosłe kobiety, które wracają na salę porodową w zupełnie innej roli niż za pierwszym razem, a więc w pewien sposób Iwona ma już swoje wnuki.

– Jadąc do pracy, modlę się za wszystkie kobiety, które będą rodziły, oraz ich dzieci – dodaje ze świadomością, że uczestniczy w cudzie narodzin. Cudzie, którego doświadczyła na własnej skórze. Była wtedy pogrążona w żałobie po stracie dziecka. – Cierpiałam i oskarżałam się, że być może sama przyczyniłam się do tego. Miałam poczucie winy – przyznaje. Choć nie poznali płci dziecka, nadali mu imię Hanna, czyli „łaska”.

Na jedno z pierwszych spotkań Matek w Modlitwie jedna z kobiet przyszła ze swoją wnuczką, którą Iwona przyjmowała na świat. Choć z reguły spotkania powinny odbywać się bez dzieci, aby kobiety mogły swobodnie dzielić się często trudnymi tematami, tym razem opatrznościowo odstąpiono od tej reguły. Dziewczynka na początku była bardzo nieufna i chciała wracać do domu. Trudno było rozpocząć spotkanie. Przekonały ją nowe zabawki, które Iwona wyciągnęła. Wtedy stała się rzecz przedziwna. – Miała na imię Hania. Do dziś pamiętam, jak podeszłyśmy pod balkon i nagle rzuciła mi się na szyję. Czułam, jakby ktoś przytulił mnie w sercu i że Pan Bóg daje znak, że nasze dziecko jest szczęśliwe u Niego. Ono też jest przecież Jego własnością. To był moment, który mnie uwolnił –  mówi kobieta.

Święte dzieci świętych matek

„W sercu mej matki już zacząłeś budować swą świątynię, już zacząłeś tam mieszkać” – pisze w „Wyznaniach” św. Augustyn o swojej matce św. Monice. Gdyby zrobić ankietę na patronkę matek, szczególnie tych zatroskanych losem swoich dzieci, to w ciemno można stwierdzić, że pierwsze miejsce zajęłaby właśnie ona. Pewnie niejedna matka wiele by dała, aby móc pochwalić się takim samym doświadczeniem wymodlenia nawrócenia swojego dziecka. Jeszcze piękniej, gdyby każda z tych latorośli okazała się na końcu tak gorliwym chrześcijaninem jak Augustyn. Natomiast słowa biskupa Hippony, wskazujące, że nawrócenie dziecka zaczyna się od nawrócenia serca matki, idealnie pasują do doświadczenia Matek w Modlitwie. – Najciekawsze było to, że przez pierwsze lata naszych spotkań największą pracę Bóg dokonywał w nas, matkach. On zmieniał nasze serca.

Nikt nie mówił świadectw, że czyjeś dziecko wyzdrowiało albo Pan wyzwolił je z nałogu. Bóg najpierw uzdrawiał nas w różnych aspektach relacji z dziećmi czy z mężem. Bardzo nas to porządkowało, wprowadzało harmonię w życiu, abyśmy naprawdę potrafiły opiekować się ogniskiem domowym – mówi Iwona.

– Myślę, że jest w nas dużo moralizowania, także w Kościele. A najważniejsze, aby ogłaszać, że Bóg jest większy od naszych problemów, wszystkich lęków i strachów. Mamy zanosić nasze troski Jemu, to On trzyma nad wszystkim pieczę. Dlatego nie modlę się o zmianę, ale o błogosławieństwo. Aby Boża moc dotykała wszystkich sytuacji, także tych trudnych, bo one także są nam potrzebne do zbawienia – dodaje. •

Dostępne jest 2% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.