Pięć porażek na jeden sukces

Gość Świdnicki 40/2023

publikacja 05.10.2023 00:00

O swojej książce „Zacznij od dziś mówi ks. Radosław Mielczarek.

 Zaczynając od Jezusa, wszystko, co dobre w Kościele, wydarzyło się poprzez łamanie schematów. Jeśli ktoś mówi „zawsze tak było, jest największym wrogiem Kościoła i naszej duchowości mówi kapłan. Zaczynając od Jezusa, wszystko, co dobre w Kościele, wydarzyło się poprzez łamanie schematów. Jeśli ktoś mówi „zawsze tak było, jest największym wrogiem Kościoła i naszej duchowości mówi kapłan.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Kamil Gąszowski: Lubi Ksiądz chodzić po górach?

Ks. Radosław Mielczarek: Lubię, ale coraz mi ciężej, bo jestem gruby. (śmiech) Kiedyś chodziłem. Można powiedzieć, że góry to najbardziej oklepany pomysł na kazanie, ale też góry mają w sobie coś, co nas przekracza.Wchodzenie na naszą życiową górę jest trudne, wiele razy nie chce nam się wchodzić, a na szczycie stoi się tylko przez chwilę. Ale jak już złapiemy bakcyla, to łatwiej nam zrobić kolejny krok…

W książce proponuje Ksiądz 30 kroków, żeby zdobyć Mount Everest. Nie za mało?

Na Everest serca w sam raz. Żeby uprawiać himalaizm duchowy, tyle wystarczy. Ta książka jest podstawowym głoszeniem, kerygmatem. Żeby zdobyć szczyt, trzeba mieć odpowiedni ekwipunek, a bez kerygmatu nie da się wejść wyżej. Zawsze można wjechać kolejką, ale to całkiem inna kwestia. Omija się przygotowania, trud. Popatrzy się na piękne widoki na szczycie, zjedzie na dół i szybko zapomni.

Co dla Księdza było takim życiowym Everestem?

Seminarium. To najpiękniejsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła, i jednocześnie najtrudniejsza. W trakcie formacji miałem przystanek. Pierwszą część roku byłem w Dzierżoniowie w parafii pw. Maryi Matki Kościoła, drugą w Pallotyńskiej Szkole Nowej Ewangelizacji w Lublinie. Ta druga część była prawdziwą wędrówką w nieznane. Musiałem zostawić wszystko, co tutaj znałem. Po czwartym roku seminarium byłem już obyty, mniej więcej wszystko wiedziałem, miałem znajomych. Tam zaczynałem od zera. Wymagali ode mnie rzeczy, których w życiu bym się nie spodziewał. Głoszenie, kursy ewangelizacyjne, spotkania z ludźmi. Gdyby nie ten Everest czasu seminaryjnego nie byłbym tu, gdzie jestem.

Moim Everestem jest katecheza w szkole, a także wspólnota Przyjaciół Oblubieńca, którą się opiekuję. Wchodzę na niego, odkąd jestem księdzem. Dzięki wspólnocie formuję się sam, a nie tylko formuję innych.

Takim Everestem były też dla mnie rekolekcje, które prowadziłem w Nowej Rudzie-Słupcu. W pierwszy dzień przyszło 250 uczniów. Drugiego dnia był dzień wagarowicza, miałem wszystko przygotowane na taką liczbę osób, a przyszło ich siedmiu… Dla siedmiu osób zrobiłem to, co zrobiłbym dla 200. Ktoś by powiedział, że to nie miało sensu, ale jestem przekonany, że przeżyli to lepiej, niż gdyby byli w tłumie.

Ośmiotysięczników nie zdobywa się w tłumie. Idzie się w parami, co najwyżej w kilka osób.

W górskich obozach jest więcej ludzi, na szczyt wchodzi się w małej grupie. Ta książka jest zachętą, żeby na koniec wejść do wspólnoty, żeby być w obozie razem podzielić się, nacieszyć sobą, zobaczyć, że inni też idą. Ale każdy wstaje o innej porze, każdy idzie sam lub we dwójkę, z rodziną, z przyjacielem. W życiu duchowym są momenty, kiedy idzie się samemu. Duchowe Himalaje zdobywa się, idąc samemu z Bogiem. Ale potrzebne są też momenty, gdy jesteśmy razem one nas ładują, pomagają iść z odwagą.

Czasem żeby wejść na szczyt, schodzi się w dół. Czy duchowe doliny też są potrzebne?

Za każdym sukcesem i za każdą dobrą rzeczą, która mi wyszła, stoi pięć porażek. Bardzo bolesnych porażek. Mam świadomość swoich talentów i zdolności, wiem, co potrafię, ale nie byłoby pewnych sukcesów, gdyby nie doliny. Moi rodzice, znajomi cieszą się z moich sukcesów, ale często nie wiedzą, ile one kosztują. Widzimy zdjęcia ludzi na szczycie, ale nie dostrzegamy, co musieli stracić po drodze. Nie można patrzeć tylko na zdjęcia z wierzchołka. Gdybym patrzył tylko na to, co mi wychodzi, nie byłoby to prawdziwe oblicze Radka Mielczarka i pewnie nikogo z nas. Życie jest złożone z porażek, a dobre przeżycie porażki powoduje, że mogę iść do przodu. Dobre, czyli świadome.

Bez tych dolin nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Utwierdzają mnie w tym, co robię, ale też okradają z myśli, że wszystko potrafię zrobić najlepiej. Mam taką pokusę, wielu księży ją ma, że jak ksiądz zrobi, to będzie najlepiej. Każda porażka pokazuje mi, że nie jestem omnibusem.

Proponuje Ksiądz, żeby zacząć od dziś. Są jednak ludzie, którzy mają skrupuły, że z bagażem swojej historii, grzechów, słabości nie są godni przyjść do Chrystusa.

To jest historia mojego życia. Ja również ten bagaż mam. Jestem przekonany, że wtedy tym bardziej powinienem zacząć od nowa. Właśnie z tym bagażem, żeby go zrzucić na Kogoś, kto poniesie go za mnie. Ta książka może dodać odwagi szczególnie osobom, które czują się za małe, niegodne przypomnieć, że jest Ktoś, kto pomoże nam wspiąć się na szczyt. Ta publikacja może rzucić linę, jeśli ktoś czuje, że doszedł do ściany. Każdy z nas w pewnym momencie przed taką ścianą staje, myśli, że nic już się nie da zrobić. Dlatego potrzebujemy kogoś, żeby sytuacje po ludzku nie do rozwiązania zostały rozwiązane. Każdy z nas ma w sobie pustkę, którą tylko Bóg potrafi wypełnić. Wystarczy najprościej powiedzieć: „Jezu, widzisz, jak słabo wygląda moje życie. Próbowałem już wszystkiego jak Zacheusz wlazłem na drzewo, jak Piotr zrobiłem coś wbrew logice i poszedłem w dzień łowić ryby. Zrób coś, żeby moje życie się odmieniło.

Wszyscy wchodzimy w takie momenty, kiedy nikt z naszego otoczenia nie jest w stanie nam pomóc. Do kogo wtedy pójść, jak nie do Boga? Nie znam innego rozwiązania.

W ostatnim rozdziale porusza Ksiądz temat miłości do Kościoła. Pojawia mi się taki obraz Kościoła, w którym ludzie wierzący są jak szerpowie w Himalajach, którzy dźwigają bagaże. To jest ich praca, nikt ich specjalnie nie szanuje, że zdobyli Everest kolejny raz. Służą innym, aby ci zdobyli szczyt. Czy jest w nas duch służby?

Wielu ludzi na świecie powie, że miłość do Kościoła to miłość najtrudniejsza. Ale powie też, że jest w niej coś najpiękniejszego. Coś, co jest trudne, czego nie rozumiem, nie wyklucza się z tym, co jest dla mnie najcenniejsze. Myślę, że w każdej parafii są ludzie, którzy chętnie będą nam towarzyszyć, poświęcą swój czas i modlitwę, abyśmy czuli się w Kościele dobrze. Znam wielu ludzi, którzy niosą piękny, świadomy i dobry obraz Kościoła w swoich sercach. Chcą w nim żyć i wzrastać, nawet jeśli wspólnota jest słaba.

Zachęca Ksiądz, aby w życiu duchowym przełamywać schematy. Nawet w książce Ksiądz to robi, przywołując świadectwo wokalistki Agnieszki Chylińskiej albo podając przykład Kościoła w Anglii. Pierwszy raz spotkałem się z tym, żeby ktoś stawiał angielski Kościół za przykład. (śmiech) Wydaje mi się, że łamanie schematów w Kościele jest niepopularne. Można za to dostać po głowie.

Zaczynając od Jezusa, wszystko, co dobre w Kościele, wydarzyło się poprzez łamanie schematów. Jeśli ktoś mówi: „zawsze tak było, jest największym wrogiem Kościoła i naszej duchowości. Święty Ignacy Loyola, którego kocham, złamał ogromny schemat pojmowania życia duchowego, ale dzięki temu mamy szkołę duchowości, którą zainteresowanie wzrasta z roku na rok.

W łamaniu schematów nie chodzi mi o sprawy dogmatyczne, ale pokazanie, że w życiu codziennym naprawdę można znaleźć przestrzeń do kontaktu z Bogiem.

Może boimy się łamać schematy, bo nie ufamy swojemu sumieniu?

Tak, działamy zachowawczo. Utarty schemat jest bezpieczną drogą, tylko często prowadzi naokoło.

Polacy mają bogatą tradycję wytyczania nowych dróg w górach wysokich. Zachęca Ksiądz, żeby robić to też w życiu duchowym?

Cokolwiek w parafii zacznę robić nowego, to jest już złamaniem schematu. Na początku zawsze jest opór, ale później okazuje się, że mogę inaczej. Dostrzegłem to, gdy proponowałem przeżycie Adwentu w „Szkole modlitwy o sobistej lub Wielkiego Postu z katechezami „ID Kościoła. Co powinieneś wiedzieć o Kościele, by go wiernie kochać?. To naprawdę było złamaniem schematu w tak wielu parafiach, ale spotkało się z bardzo pozytywnym odzewem. Nie powiem, że łamanie schematów jest lepsze, niż życie nimi. Bo każda droga jest dobra, aby w nią wyruszyć. Dla jednego łatwiej będzie iść utartym szlakiem, ktoś inny złamie schemat i poza niedzielną Mszą św. pójdzie jeszcze do wspólnoty.

Moi rodzice nie byli dla mnie świadkami wiary, kiedy szedłem do seminarium. Ale to się zmieniło! Nie tak dawno temu moja mama przyszła i powiedziała, że przeczytała całe Pismo Święte. Włączyła się też we wspólnotę. Mnóstwo jest takich przykładów. Ważne, żeby iść, nawet małymi kroczkami.

Pisze Ksiądz, że Jezus wybiera na uczniów ludzi, którzy nie boją się życia bez cudów…

To jest mocne.

Ale przecież Jezus obiecuje cuda.

Tak, ale zapraszając apostołów, niczego im nie obiecuje. Mówi im: „Chodźcie i zobaczcie, jak wygląda moja codzienność. Gdyby Jezus powiedział Piotrowi, że będzie codziennie łowił masę ryb i będzie znany, to być może miałby mnóstwo uczniów. Ale na chwilę, bo cuda są tylko na chwilę. Wejście na szczyt też jest na chwilę.

Trudno jest żyć codziennością Jezusa, bo ona jest zwyczajna. Lecz zwyczajność jest piękna. Rodzice czekają na pierwszy krok swojego dziecka, ale codzienność, która doprowadziła do tego kroku, jest szalenie ważna i cenna. Myślę, że ludzie uciekają od codzienności, w której się nic nie dzieje. Boją się jej.

Dlaczego?

Ponieważ zagłuszamy w nas to, co nas przeraża. Codzienność polega na tym, żeby dostrzec, jaki jestem naprawdę. Wtedy, kiedy nikt nie patrzy, kiedy ściągam maski.

Jeśli chce się wejść na szczyt, ważne jest, by wiedzieć, jaką ma się kondycję. Dobrze znać prawdę o sobie.

Jeśli nie wiem, jaką mam kondycję, nie dojdę albo będę przekonany, że robię coś wielkiego. Pozornie mogę robić dużo, mogę mówić, że od 20 lat formuję się we wspólnocie, a w rzeczywistości okazuje się, że kręcę się w kółko.

Polacy są specjalistami od zimowych wejść na najwyższe góry. Wielu świętych można by przyrównać do himalaistów, zdobywających Everest zimą. Czy jest coś złego we wspinaniu się na duchowe szczyty latem, na tlenie, z pomocą szerpów?

Liczy się droga i to, w jakim kierunku idę. Na górze zawsze jest śnieg i jest zimno, czy to zimą, czy latem. Każde wejście na szczyt jest przekroczeniem siebie. Nikt, kto był na szczycie, nie powie, że to pikuś, bo wie, co to znaczy wstać wcześniej rano i zacząć dzień modlitwą. Ważne, że pokonałeś siebie, zrobiłeś mały krok do przodu, a wielu ludzi rezygnuje, bo łatwiej jest zobaczyć szczyty w telewizji.

Ks. Radosław Mielczarek

Przyjął święcenia kapłańskie w 2019 r. Jest studentem teologii duchowości. Zaangażowany w dzieło nowej ewangelizacji, od początku swojej posługi jest pasterzem wspólnoty Przyjaciele Oblubieńca. Jego książka „Zacznij od dziś dostępna jest na stronie: www.zacznijoddzis.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.