Gotowych recept nie ma

Gość Świdnicki 43/2023

publikacja 26.10.2023 00:00

O peregrynacji relikwii błogosławionej rodziny Ulmów w naszej diecezji mówi bp Marek Mendyk, biskup świdnicki.

Relikwiarz nowo wyniesionych na ołtarze. Relikwiarz nowo wyniesionych na ołtarze.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Kamil Gąszowski: Po co nam święci?

bp Marek Mendyk: Po pierwsze dlatego, aby przypominać nam, że zbawienia dostępują właśnie święci. Jednak tutaj trzeba koniecznie postawić drugie ważne pytanie: kto to jest człowiek święty? Bo gdybyśmy zapytali napotkaną osobę (a spotykamy ich w swoim życiu wiele): „czy jesteś święty?” – zapewne by się uśmiechnęła i odpowiedziała, że jednak nie. A przecież wszyscy jesteśmy powołani do świętości. To jest cel naszego życia. „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” – mówi Pan Jezus. Kanonizowanie czy beatyfikowanie, czyli ogłaszanie nowych świętych i błogosławionych, ma nam uświadomić, że świętość jest możliwa. Na czym ona polega? Najprościej trzeba powiedzieć, że na pokorze i otwarciu na miłość Pana Boga. To taka codzienna wierność w drobnych rzeczach. Praktykowanie cnoty pokory zawsze zbliża nas do ludzi i do Boga. Zwyczajność ludzi, którzy żyli, trudzili się, cierpieli, chodzili do spowiedzi, prosili o modlitwę za siebie, uważali się za słabych i grzesznych, ma nam pomóc odkrywać prawdę, że tylko sam Bóg jest święty i ten, kto ma w sobie ducha Bożego i chce być mieszkaniem Ducha Świętego.

Osoby wyniesione na ołtarze przedstawiane są często w tak nieskazitelny sposób, że stają się niedoścignionym wzorem. A przecież wydaje się, że cel beatyfikacji jest inny. Co zrobić lub czego unikać, żeby rodzina Ulmów nie została postawiona na pomnikach?

Wielu tak właśnie pojmuje świętość – jako wzór życia nie do osiągnięcia. Tymczasem nie polega ona na nieskazitelności moralnej, perfekcjonizmie duchowym czy doskonałości psychicznej, ale otwarciu się na miłość Boga. Jednak pomniki stawiamy po to, by nam przypominały o naszym powołaniu do świętości, by nas motywowały i budziły sumienia, że można i warto walczyć o swoją świętość, czyli wierność w codzienności.

Czego uczą nas Ulmowie?

Przypominają nie tylko rodzinom, ale nam wszystkim o wierności Bogu i pokornej służbie człowiekowi. Uczą też odpowiedzialności za wiarę, która wyraża się przez miłość; pokazują, czym jest miłość motywowana wiarą – czyli bezinteresowna pomoc i odpowiedzialność za drugiego człowieka, aż po poświęcenie i ofiarę.

Józef Ulma miał przed wojną dobre stosunki z Żydami, ale nie jest tajemnicą, że był to czas, gdy panowały mocne nastroje antysemickie. Dla wielu Żydzi byli „innymi”. Kto dziś według Księdza Biskupa jest tym „innym”?

Trudne czasy ujawniają niezwykłych ludzi. Z całą pewnością takich rodzin jak Ulmowie było dużo, i to nie tylko w Markowej. Pomoc niesiona przez Polaków ludności żydowskiej przybierała zarówno formę indywidualną, jak i zorganizowaną. Ta pierwsza ujawniała się w chwilowym bądź długotrwałym przyjmowaniu i ukrywaniu Żydów we własnych domach lub na terenie gospodarstwa. W tym czasie nie tylko ich utrzymywano, ale też wyrabiano i dostarczano im fałszywe dokumenty tożsamości, pomagano w pozyskaniu pożywienia, lekarstw czy ubrań, a potem wskazywano drogi ucieczki. Oczywiście musiało się to odbywać w rygorach należytej tajemnicy. Wymagało to nie lada odwagi, heroizmu i determinacji, tym bardziej że wiadomo było, jakie to niesie konsekwencje. Ulmowie mieli tę świadomość. Dobrze wiedzieli, że „innym” trzeba pomóc, że nie można ich z domu wyrzucić, bo tak uczy Jezus, Ewangelia. Dzisiaj mamy takie czasy, które ujawniają ludzi dobrych i mądrych, ludzi niezwykłych. Wojna na Ukrainie potwierdza, że jako naród właściwie odczytujemy tę intuicję, którą Pan Bóg wpisał w naturę człowieka: pomagać innym. Nawet jeśli wiąże się to z moimi własnymi ograniczeniami i trudnościami. To jest piękne. Przemierzając nie tylko naszą diecezję oraz rozmawiając z duszpasterzami w całej Polsce, jestem pod wrażeniem tej wrażliwości miłości i miłosierdzia. A rodzina Ulmów jest tylko potwierdzeniem, że – z łaską Boga – wszystko jest możliwe.

Niezwykłe jest to, że za jednym razem beatyfikowana została cała rodzina, co podkreśla jej wartość. Czy to nie jest znak czasu, że właśnie teraz dostaliśmy taki wzór?

To prawda. Piękno swych charakterów, wartości wyniesione z domów rodzinnych stały się fundamentem dla małżeńskiej jedności Józefa i Wiktorii, a w konsekwencji dla całego rodzinnego gniazda, które z taką pieczołowitością, miłością i oddaniem budowali. Ze wzruszeniem czytamy dzisiaj świadectwa o ich wzajemnej miłości i szacunku, odpowiedzialności, cierpliwości, pokorze, opiekuńczości – prostych, codziennie wyrażanych gestach. Ktoś ładnie zeznał w procesie beatyfikacyjnym, że często bywał w domu Ulmów, ale nigdy nie słyszał, aby małżonkowie kłócili się ze sobą.

Niezwykle ujmujące są fotografie, jakie osobiście wykonał Józef Ulma, ukazując codzienne życie swojej rodziny. Zwłaszcza zdjęcia dzieci, kiedy się bawią, uczą, pomagają sobie nawzajem. To pokazuje, że Ulmowie – kochający się i zatroskani o siebie małżonkowie – byli również bardzo mądrymi i odpowiedzialnymi rodzicami. Każde nowe życie przyjmowali w postawie wdzięczności i zawierzenia Bożej Opatrzności. Dzisiaj rodzice szukają gotowych recept na wychowanie, a przecież dobrze wiemy, że gotowych recept nie ma. Jest natomiast podstawowa reguła aktualna i dzisiaj: mama i tata muszą być pociągającym przykładem dla dzieci. To jedyny sposób, aby być wiarygodnym wychowawcą. Dzieci chcą być takie jak mama i tata. Mama Wiktoria była dla dzieci wzorcem kobiecości, bo była przecież osobą delikatną, subtelną, wrażliwą i piękną. Ojciec natomiast był wzorem męstwa, bohaterem dla swoich pociech – odpowiedzialny, mądry, opanowany. Z opowiadań wynika, że jako rodzice zawsze mieli czas dla swoich dzieci.

Czy wystarczy mieć świętych rodziców, żeby pójść do nieba?

Ważny jest przykład świętości, ale za swoje życie i postępowanie każdy sam ponosi odpowiedzialność. Zwłaszcza na etapie samodzielnych wyborów i podejmowanych decyzji życiowych. Kiedy się ma dobrych i mądrych rodziców, łatwiej dokonywać właściwych życiowych wyborów. Oni pokazują kierunek, ostrzegają przed zagrożeniami.

Peregrynacja relikwii Ulmów odbędzie się w listopadzie, który rozpoczyna się uroczystością Wszystkich Świętych. Czy nie jest to znamienne, że jednym z błogosławionych jest dziecko bezimienne?

Tak, to jest bardzo znamienne, że w gronie błogosławionych jest dziecko, które jeszcze nie otrzymało imienia w sakramencie chrztu świętego. Proszę pamiętać, że w oczach Pana Boga nie ma „bezimiennych”. To chyba pierwszy taki przypadek w historii świętych. Chociaż jeśli wspomnimy całą rzeszę dzieci nienarodzonych, umęczonych aktem przemocy, jaką jest aborcja, to one w oczach Boga dołączają do grona świętych męczenników.

Ze świadectw, jakie zachowały się z czasu męczeństwa rodziny Ulmów, dowiadujemy się, że Wiktoria była w stanie błogosławionym, spodziewała się dziecka. Widać to także na zachowanych zdjęciach. Po zamordowaniu całej rodziny, po kilku dniach, kiedy mieszkańcy postanowili odkopać zasypane ziemią ciała i po chrześcijańsku wszystkich z godnością pochować, okazało się, że noszone w łonie matki dzieciątko było już w stanie narodzin. Zostało uznane za narodzone. To widać rzeczywiście na obrazie beatyfikacyjnym. Pięknie się stało, że Stolica Apostolska uznała, że to maleństwo zostanie włączone do grona błogosławionych.

Rodzina Ulmów, poświęcając własne życie, pokazała, że wbrew powszechnemu przekonaniu życie nie jest najwyższą wartością. Na jakie wartości wskazuje ofiara ich życia?

Kieruje naszą uwagę także na życie po życiu, czyli na życie wieczne. Droga życia ziemskiego jest zawsze drogą do chwały ołtarzy. To nic innego jak przypomnienie i zwrócenie uwagi na zwycięstwo krzyża Chrystusowego. To w nim najpiękniej i najwłaściwiej można odczytać wezwanie do świętości, do przebaczenia. Smutne jest życie człowieka, dla którego kończy się ono w chwili śmierci. Nie ma innej sensownej drogi niż przebaczyć swojemu oprawcy. A takie przesłanie płynie z tajemnicy krzyża.

Na koniec proszę o osobistą refleksję. Co Księdza Biskupa porusza w historii rodziny Ulmów?

Zastanawiałem się nad tym podczas uroczystości beatyfikacyjnej w Markowej. Najbardziej porusza mnie ich wzór męczeństwa w nieludzkich czasach. Ulmowie wiedzieli, jaka może ich spotkać kara za pomoc Żydom. A mimo to pomagali. Bardzo ujmujący jest obrazek, który pokazuje podkreślenie, dopisek w ich Piśmie Świętym przy przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: „tak”. To, co zrobili, to samarytańska posługa wobec człowieka potrzebującego pomocy. Jest jednak pewna różnica: Samarytanin wiedział, że jeśli pomoże, nie spotka go za to żadna kara. Możemy powiedzieć: było mu łatwiej. Ulmowie wiedzieli, że za taką samarytańską pomoc może ich spotkać jedno: śmierć. A mimo to pomagali. To mi bardzo imponuje i bardzo porusza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.