Ewangelia stosowana

Kamil Gąszowski

|

Gość Świdnicki 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

– Nawrócenia dokonuje Bóg, a mnie ma tylko jako narzędzie, żebym kochał aż do granic grzechu – mówi ks. Jan Sroka.

Ks. Jan pochodzi z Wałbrzycha. Od kilku lat posługuje w miasteczku Mariapoli Fiore w Trzciance. Ks. Jan pochodzi z Wałbrzycha. Od kilku lat posługuje w miasteczku Mariapoli Fiore w Trzciance.
archiwum prywatne

Gdy spytać księdza Jana o jego powołanie, odpowie żartobliwie, że do seminarium zawiozła go i tam zostawiła mama. W rodzinie krąży historia, że jeszcze będąc w ciąży, poświęciła to dziecko Bogu. Gdyby urodziła się dziewczynka, otrzymałaby imię Janina i miałaby zostać siostrą zakonną, a dla chłopca przeznaczone było imię Jan i miał on zostać księdzem. Urodził się Jan, który powołanie miał już wymodlone, ale decyzję musiał podjąć sam. A wcale nie była ona taka łatwa. – Umówiłem się z kolegą z liceum, że pójdziemy do seminarium razem. On po drugim roku odszedł, ja zostałem, jednak do samego diakonatu nie miałem pewności, czy to moja droga – opowiada. – W seminarium poznawałem piękno Kościoła i historie świętych, przy których czułem się taki marny. Zafascynowałem się św. Tereską od Dzieciątka Jezus, bo mówiła, że aby zostać świętym, nie trzeba wielkich czynów, wystarczy wszystko robić z miłości. To dało mi nadzieję, ponieważ w domu miłości nie brakowało.

Wspomina, że jako młody chłopak w każdą sobotę lubił czyścić buty całej rodzinie, żeby mogli pójść do kościoła eleganccy. Był jednym z sześciorga rodzeństwa. – Rodzina była dla mnie szkołą miłości – dodaje.

Kleryk w moro

W czasach komunizmu wielu kleryków musiało odbyć dwuletnią zasadniczą służbę wojskową. Zależało to od tego, jakie były relacje biskupa z władzami państwowymi. Przymusowa przerwa w formacji miała na celu zniechęcenie młodych chłopaków do kontynuowania seminaryjnej drogi, ale ks. Janowi wyszła na dobre. Trafił do Bartoszyc, gdzie kilka lat wcześniej przebywał kleryk Jerzy Popiełuszko.

– Przełożeni w wojsku mieli do nas „specjalne” nastawienie. Delikatnie mówiąc, dokuczali nam, a my modliliśmy się za nich – przyznaje kapłan. Jego uwagę zwrócił pewien kleryk z innego seminarium, który z przełożonymi nawiązywał serdeczne, wręcz przyjacielskie relacje. Dla kleryka Janka to był wielki znak zapytania. – Widziałem jego postawę i zastanawiałem się, o co tu chodzi. Zapytałem go o to, a on dał mi do przeczytania komentarz Chiary Lubich do Ewangelii o miłości nieprzyjaciół. Wiedziałem, że Ewangelia wymaga miłości, starałem się przecież kochać ludzi, ale wymaga ona także miłości do nieprzyjaciół. To jest właściwy test, czy jestem prawdziwym chrześcijaninem. Zorientowałem się, że modlę się za swoich wrogów, ale tak naprawdę ich nie kocham. On się z nimi nie tylko przyjaźnił, on się z nimi jednoczył. Jednoczenie się z drugim człowiekiem wymaga, by porzucić myślenie, że jestem od kogoś lepszy, i zacząć go słuchać. To jest wyraz miłości – dodaje.

Charyzmat jedności

Po powrocie z wojska zaczął głębiej poznawać charyzmat jedności, który został podarowany Chiarze Lubich, założycielce Ruchu Focolari, i starć sie nim żyć. Jako młoda kobieta, mając 23 lata, wraz z kilkoma przyjaciółkami podczas II wojny światowej zaczęła żyć Ewangelią. Pośród wojennej zawieruchy za swój ideał wybrały Boga, który jest miłością, i zaczęły wcielać w codzienne życie słowa Jezusa o miłości wzajemnej. Odkryły, że powszechnym pragnieniem ludzi wszystkich czasów jest jedność, którą uczyniły główną zasadą swego życia. W 1962 r. ruch został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską pod oficjalną nazwą Dzieło Maryi. Aktualnie jest obecny w 182 krajach i uczestniczą w nim ponad 2 miliony ludzi różnych kultur, religii, języków i przekonań. Chiara Lubich zmarła 14 marca 2008 r. Obecnie toczy się jej proces beatyfikacyjny.

Przełożeni seminaryjni nie patrzyli przychylnie na zainteresowania kleryków nowymi ruchami, a warto przypomnieć, że to był początek lat 70. XX wieku, gdy powiew soborowej wiosny Kościoła jeszcze do Polski nie dotarł. – Musieliśmy się trochę ukrywać, ale przecież nikt nie mógł zakazać czytania Pisma Świętego i komentarzy do niego, więc to robiliśmy. Już samo czytanie komentarzy Chiary wyzwalało we mnie wielką energię, żeby jeszcze więcej kochać i jeszcze bardziej służyć – tłumaczy ks. Sroka.

Okazji do tego miał sporo w relacjach z kolegami albo przełożonymi i wykładowcami. Wspomina, że do seminarium przyjeżdżał ksiądz z innej diecezji, którego wykłady były, delikatnie mówiąc, nudne. Klerycy radzili sobie, jak potrafili, czytając pod ławkami ciekawsze rzeczy. Tak samo robił ks. Jan. – W pewnym momencie przypomniałem sobie jedną z zasad duchowości Focolari, że Jezus jest obecny w każdym. Więc nie może być tak, że On do mnie mówi, a ja Go nie słucham. Zostawiłem książkę, wysunąłem się zza pleców kolegi i zacząłem słuchać. W dalszym ciągu to było dość trudne, oczy mi się zamykały, więc zacząłem robić notatki. Finał był taki, że jedyna piątka w seminarium na koniec semestru była z tego przedmiotu – opowiada.

Miganie

Po święceniach trafił do parafii Świętej Katarzyny w Górze Śląskiej, gdzie przepracował rok, po czym został skierowany do pomocy przy duszpasterstwie osób głuchoniemych i niewidomych.

– Już na drugim roku seminarium zdarzyła się piękna rzecz. Poznałem ks. Kazimierza Błaszczyka, duszpasterza osób głuchoniemych. Przyszedł do nas z propozycją zaangażowania się w przygotowania dzieci niesłyszących do Pierwszej Komunii Świętej. Pierwszy raz poszedł na spotkanie cały nasz rocznik, na koniec zostało tylko kilku. Ksiądz Błaszczyk to był tytan pracy i rzetelnej modlitwy, szczerego dialogu z Bogiem. Zaprzyjaźniłem się z nim i cały wolny czas spędzałem w duszpasterstwie. Nie chodziłem na mecze piłki nożnej czy do kina, byłem nawet zwalniany z asyst.

Przy boku ks.Błaszczyka przepracował 12 lat. Był on dla niego wzorem kapłaństwa, które przede wszystkim jest ofiarą, służbą dla innych, w tym wypadku wykluczonych ze względu na swoją niepełnosprawność. – Nawet kiedy był chory, dużo pracował. Spalał się w tej robocie, był całkowicie oddany. A oni, czując akceptację, lgnęli do niego – mówi ks. Jan.

Jeździli razem po różnych miejscowościach diecezji, odprawiając Msze św. dla niesłyszących, organizowali też pielgrzymki i rekolekcje, a niektóre z pomysłów ks. Błaszczyka do dziś wydają się innowacyjne. – Pojechaliśmy do Częstochowy na pielgrzymkę rowerową. Nie sposób opisać tego wydarzenia – dziesięć rowerów tandemów, z przodu siedział głuchy, z tyłu niewidomy – opowiada z radością.

Jezus pośród nas proboszczem

Cały czas próbował żyć charyzmatem jedności, a gdy jego koledzy z rocznika zaczęli zostawać proboszczami, z ks. Bogdanem Wolniewiczem pomyśleli, żeby wziąć parafię, w której proboszczem będzie Jezus obecny pomiędzy nimi, a nie ks. Bogdan czy ks. Jan. Tak odczytali swoje powołanie, aby żyć duchowością Ruchu Focolari. – Poprosiliśmy kard. H. Gulbinowicza o parafię, którą będziemy prowadzić w duchu jedności – wspomina ks. Jan.

Kardynał przystał na ich prośbę i tak w 1988 r. rozpoczęli pracę w par. św. Jadwigi w Ząbkowicach Śląskich. – Czasami księża przyjeżdżali do nas i pytali, kto tu jest proboszczem. Odpowiadaliśmy, że w tym tygodniu Bogdan, a w przyszłym będę ja. Raz byli w „Bogdanówce”, a raz w „Janówce” – mówi z uśmiechem.

– Ani jednego cichego dnia nie było między nami. Zawsze wieczorem rozwiązywaliśmy problemy. Z rana, gdy się spotykaliśmy, mówiliśmy sobie: „Dzisiaj też jestem gotowy oddać za ciebie życie”. To była miara miłości, którą ten charyzmat proponuje, żeby każdego ranka na nowo spojrzeć na człowieka, którego znam, wiem, jakie ma wady, i mimo wszystko kochać go tak, aby Jezus mógł być obecny pomiędzy nami – wspomina ks. Jan.

W taki sposób przeżyli razem 29 lat. Duchowość Focolari przenikała parafian i okolicznych księży, którzy chętnie ich odwiedzali, doświadczając miłości braterskiej. Nie tylko wtedy, ale i w obecnych czasach to dość nowoczesny model parafii. – Tylko raz, na samym początku, zajęliśmy się tacą i liczeniem pieniędzy. Potem finansami zajmowali się parafianie, byli odpowiedzialni za te sprawy. To było piękne życie, doświadczaliśmy jedności z Bogiem i między nami. Proboszczowie w sąsiedztwie dziwili się, jak to możliwe, że potrafimy tak razem żyć, gdy u nich wikarzy zmieniali się co roku. A nas trzymało to, że pośrodku nas był Jezus, który miał dla nas miłosierdzie – dodaje.

Do granic grzechu

Od kilku lat za zgodą biskupa ks. Jan posługuje w ośrodku ruchu Mariapoli Fiore w Trzciance pod Warszawą. W latach 60. XX wieku Chiara Lubich zrozumiała, że powinny powstawać „miasteczka”, ośrodki, w których będą domy mieszkalne, warsztaty czy zakłady pracy, szkoły i które będą przykładem, czym mógłby stać się świat, gdyby wszyscy ludzie kierowali się miłością wzajemną. Obecnie na świecie istnieje kilkanaście takich miasteczek, które poprzez promowany styl życia rozpalają na nowo światło Ewangelii, która uczy, jak budować pełną jedność między ludźmi.

Ksiądz Jan żyje we wspólnocie z księżmi z innych diecezji, a wcześniej byli w niej także z innych krajów.

– Czuję, że to jest Ewangelia stosowana. Braterstwo nie ma względu na kolor skóry, język czy wyznawane wartości. Żeby dążyć do jedności w świecie, potrzebny jest dialog z ludźmi z Kościoła katolickiego i innych Kościołów chrześcijańskich, z różnych religii, a także z niewierzącymi – wyjaśnia ks. Jan.

Ten dialog wcale nie ma na celu przekonania do swoich racji i nawrócenia oponenta, ale okazanie mu miłości poprzez słuchanie.

– Nie mogę zdecydować, że ktoś będzie chciał się nawrócić i porzucić grzechy. Nawrócenia dokonuje Bóg, a mnie ma tylko jako narzędzie, żebym kochał aż do granic grzechu. Podstawą jest widzieć Chrystusa w drugim człowieku i kochać aż do oddania życia. Próbuję to robić, ale nigdy mi się to do końca nie udaje – podkreśla.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.