Dom w lesie

Kamil Gąszowski

|

Gość Świdnicki 31/2024

publikacja 01.08.2024 00:00

Przygoda to najlepsze, co może spotkać młodzież podczas wakacji. A przy tym wychowuje, uczy samodzielności, odpowiedzialności i dbania o siebie nawzajem. Skauci Europy wiedzą to najlepiej.

Na obozie dobitnie brzmi powiedzenie:„jak sobie pościelisz,tak się wyśpisz”. Na obozie dobitnie brzmi powiedzenie:„jak sobie pościelisz,tak się wyśpisz”.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

To jest zupełnie inny świat. Nie tylko dlatego, że na 18 dni domem dla chłopaków stał się las. To jest inny świat, bo właśnie w środku lasu, siedząc przy zaimprowizowanym stole, można zdać sobie sprawę, że są młodzi, którzy biorą życie na poważnie. – Dla mnie jest to przygoda, ale przede wszystkim miejsce mocnego rozwoju. Tutaj uczę się ogarniać dorosłe życie. Kiedyś przecież będę ojcem odpowiedzialnym za własne dzieci – mówi Mateusz, drużynowy 1 Drużyny Wrocławskiej.

Mateusz ma 21 lat. Pewność, z jaką mówi o swojej przyszłości, zdumiewa. Jeszcze bardziej zdumiewa, że przez niemal trzy tygodnie jest szefem obozu, w którym udział bierze 20 chłopaków w wieku od 13 do 17 lat. Wraz z przybocznymi ponosi za nich całkowitą odpowiedzialność.

Taka właśnie jest metoda wychowawcza Skautów Europy – młodzi wychowują młodych. Na czele zastępu stoi najstarszy chłopak. Nazywany jest zastępowym, ale bliższe rzeczywistości byłoby słowo „herszt”. Niebagatelną bowiem kwestią jest przygoda, przez którą wilczki, harcerze, a potem wędrownicy przygotowują się do podejmowania odpowiedzialności i w konsekwencji sprawowania władzy. Obserwując skautów, odnosi się nawet wrażenie, że rządzenie jest czymś pożądanym i upragnionym. Tyle że paradoksalnie to właśnie w grupie tych młodych, niepełnoletnich lub ledwo wchodzących w dorosłość chłopców władza jest tym, czym być powinna, czyli służbą.

– To jest obowiązek i dużo spraw do ogarnięcia – mówi 16-letni Franek, zastępowy zastępu „Orzeł”, do którego należy także trójka chłopaków z okolic Wałbrzycha. – Jestem odpowiedzialny za cały plan pionierki – ile metrów drzewa potrzebujemy, jakie narzędzia się nam przydadzą. Musiałem skompletować skrzynię ze sprzętem, sprawdzić, czy czegoś nam nie brakuje. Właściwie wszystko było na mojej głowie. Dużo potu i krwi zostało wylane, żeby wszystko mogło właśnie w taki sposób funkcjonować – opowiada barwnie.

Orzeł trzy metry nad ziemią

– Chwalenie Pana Boga to dobry pomysł – mówi na początku Mszy św. ks. Adam Kwaśniewski. Jakoś łatwiej uwierzyć w jego słowa, gdy słyszy się je na leśnej polanie z widokiem na jezioro Bukówka i Góry Krucze. Na koniec przypomina chłopcom, że zawsze mogą przyjść służyć przy ołtarzu, nawet w mundurach, byleby tylko wyprali je po obozie.

Jak potem wyjaśnia ks. Adam, skoro na ten czas las stał się domem dla skautów, potrzeba w nim także specjalnego miejsca do modlitwy. Takim miejscem stał się niewielki zagajnik poniżej obozu. – W skautingu nie chodzi o survival, sztukę przetrwania, tylko o to, żeby las uczynić swoim domem. Tak samo, jak w domu mamy parafię, do której idziemy na Mszę św., tak tutaj mamy miejsce, do którego idziemy się modlić – wyjaśnia.

Zaraz po Mszy skauci mają w planach wyruszyć na 24-godzinny rajd po lesie. Zabiorą ze sobą śpiwory, krzesiwo, nóż, siekierę. Dostaną też kurczaka i trochę mąki. Na liście brakuje garnków, patelni, sztućców i wielu innych niezbędnych na co dzień rzeczy. Przez dobę będą musieli sobie poradzić bez nich.

Wymarsz się opóźnia, bo odpowiedzialny za aprowizację jeszcze nie wrócił ze sklepu. Zdaje się, że w lesie nie istnieje jednak słowo „nuda”. Chłopcy z zastępu „Orzeł” znajdują sobie zajęcie. Po kilku dniach spania pod gołym niebem zdali sobie sprawę, że przydałby im się dach.

Każdy zastęp ma swój dom. Skauci nazywają go gniazdem zastępu. Powstaje na samym początku obozu, ten etap nazywany jest pionierką. Najbardziej imponującą budowlą w każdym gnieździe są prycze. Skonstruowane są ze ściętych wcześniej pniaków drzew, pomiędzy którymi misternie zaplatany jest sznurek. Bez sznurka nie dałoby się zbudować także stołów, drabin i właściwie wszystkiego, czego chłopaki sobie nie wymyślą.

Trzypiętrowa konstrukcja wznosi się na trzy metry nad ziemią. Chłopaki wpadają na pomysł, że przydałaby się jakaś barierka. Być może jeszcze powstanie, do końca obozu pozostało trochę czasu. – Na początku spaliśmy na ziemi, teraz jest trochę wygodniej, bo możemy się na pryczy wyciągnąć – mówi Janek z Wałbrzycha.

– Bardzo wygodnie się śpi – dodaje Maks. Szybko wyjaśniają, że wygoda zależy od tego, jak zaplotło się sznurki. W lesie dobitnie brzmi powiedzenie „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”.

– Pierwszy raz na oczy widzę tak dużą budowlę, w której można spać. Własnoręcznie ją zbudowaliśmy. Wykopaliśmy też największy dół w ziemi, jaki do tej pory w swoim życiu zrobiłem. Tam mamy latrynę – mówi z dumą Janek. – Praktykujemy tu dużo rzeczy, których na co dzień nie robimy. Na przykład sami gotujemy. Nieważne, jak nam wyjdzie, trzeba zjeść. Ale zawsze wychodzi dobre jedzenie – dodaje.

Czekolada przed obiadem

– Janek, nie chodź po mojej pryczy – mówi z coraz większą irytacją Maciek, zaplatając ze sznurka… szafkę. W każdym domu musi być jakaś komoda, szafa lub choćby szafka, bo przecież gdzieś muszą trzymać swoje osobiste rzeczy, żeby na ziemi nie zmokły.

Do domu nie wchodzi się bez pukania, jednak w lesie jest z tym problem, ponieważ gniazda nie posiadają drzwi, w które można zapukać. Stąd zwyczaj, że wchodząc do gniazda, członek innego zastępu, ale także drużynowy intonują śpiewnie „lalalala”. Dopiero, gdy usłyszą odpowiedź, mogą wejść „do środka”. Drobiazg, który nie tyle szanuje intymność (skoro nie ma drzwi, to i ścian nie ma), co daje poczucie samodzielności.

Choć na obozie są razem jako drużyna, to można powiedzieć, że podstawową komórką społeczną jest zastęp. Zastępy rywalizują nawet ze sobą, na końcu zdobywając nagrodę, ale każdy z nich musi stanowić zgraną paczkę. – Jesteśmy wrzuceni do jednego worka i musimy przetrwać, więc automatycznie ze sobą współpracujemy. Uczymy się organizacji i samodzielności, no i pracy w grupie. Współpracujemy, żeby rywalizować z innymi zastępami, ale dbamy o to, żeby to była zdrowa rywalizacja – tłumaczy Franek.

Chłopcy przyznają, że muszą polegać na sobie nawzajem. Tyle że jak w każdym domu, tym bardziej takim, w którym warunki daleko odbiegają od luksusowych, nietrudno o konflikty. – Rozwiązujemy je podczas rady, którą mamy na koniec dnia. Mówimy sobie, co nam się podobało, co zrobiliśmy, co mogliśmy zrobić więcej, co chcemy poprawić w zastępie – mówi Maks. Na radzie można dowiedzieć się o sobie całkiem ciekawych rzeczy, których nie dostrzega się ze swojego punktu widzenia. – Jestem leniwy i to może być denerwujące. Ale jak już coś robię, to robię do końca. Na początku rzeczywiście byłem leniwy, teraz staram się nad tym pracować, uważam, że jest coraz lepiej – dodaje Janek.

Chłopaki doceniają wolność, jaką mają, mieszkając w lesie. Uczą się odpowiedzialności, samodzielności, sztuki funkcjonowania w grupie. No i mogą też tworzyć swoje własne zasady. – Ustaliliśmy, że przed obiadem możemy jeść słodycze – mówią z uśmiechem.

Spanie na wiarę

W zastępie do obsadzenia jest kilka funkcji: wodzirej – odpowiada za ekspresję grupy, przygotowuje scenki odgrywane podczas wieczornego ogniska, pionier – jest odpowiedzialny za pionierkę oraz przechowywanie i konserwację sprzętu: piły, siekiery, świdry, kilofy, liturgista – prowadzi modlitwy przed i po posiłku, pomaga w przygotowaniu do Mszy św., ogniomistrz – odpowiada za rozpalanie ogniska (– Maks u nas najczęściej rozpala, jest w tym dobry – mówi Franek), no i kucharz – odpowiada za gotowanie i rozdzielanie zadań, bo w przygotowanie posiłków włącza się cały zastęp. Każdy dostaje funkcję według swoich zdolności. Chłopaki wyjaśniają to krótko i nad wyraz logicznie: – Nie chcemy kucharza, który nie potrafi gotować.

Nad wszystkim czuwa zastępowy. W zastępie „Orzeł” jest nim Franek. Jest dwa lata starszy od reszty chłopaków. Ma wśród nich poważanie i autorytet, ale różnica wieku jest tak niewielka, że właściwie są rówieśnikami. – Traktuję to jako służbę. Przy okazji mogę się wykazać i nauczyć wielu rzeczy – zarządzania, rozkładania obowiązków, brania odpowiedzialności – mówi Franek. Dla niego najlepszą częścią obozu jest zawsze „eksplo”, czyli trzydniowy wypad poza obóz. W tym czasie skauci muszą wykonywać pewne zadania (na przykład pomodlić się z napotkanymi ludźmi), ale przede wszystkim muszą zadbać o nocleg i posiłek.

– Mamy plan, że pierwszego dnia przejdziemy 30 km, dojdziemy nad jezioro, a później do Lubawki. Stamtąd pójdziemy do Czech. Mam nadzieję, że przejście granicy zrobi wrażenie i przyciągnie nas do zwycięstwa. Będziemy szukać noclegów u ludzi. Nazywam to spaniem „na wiarę” – opowiada.

Lego w lesie

Czy rodzice skautów zdają sobie sprawę, w jakich warunkach mieszkają ich dzieci? Pani Magdalena, mama Maksa oraz Mikołaja, który na obozie wilczkowym spędził tydzień, a także najstarszej Kasi, harcerki, która na tegorocznym obozie przeżyła nawałnicę z gradem, mówi krótko: – Nauczą się, że kanapki nie rosną na drzewach.

Grzesiek, który powrócił do skautingu po 20 latach i pomagał w organizacji obozu dla wilczków, uważa, że w harcerstwie nauczył się więcej niż w wojsku. Przytakuje mu Tomek, starszy wędrownik, służący obecnie w Wojskach Obrony Terytorialnej. – Przed skautingiem byłem ciepłą kluchą. Nauczyłem się tutaj hartu ducha – przyznaje. Do Skautów Europy należała lub nadal należy jeszcze czwórka jego rodzeństwa. – Pierwszy był Kuba. Potem do skautingu namawialiśmy naszą córkę Karolinę. Trochę się opierała, ale w końcu udało nam się ją przekonać. W drodze na jej pierwszy obóz prawie płakała, że przecież nikogo tam nie zna. Po obozie rzuciła mi się na szyję i powiedziała, że to były najlepsze wakacje w jej życiu. Mimo że miała wypadek i prawie straciła zęba. Myślę, że obozy robią świetną robotę, ważne tylko, żeby kontynuować to potem w zastępach – opowiadają Marek i Lucyna, rodzice Tomka.

Ksiądz Adam ma poczucie, że największym problemem może być właśnie strach rodziców o dzieci. – Na co dzień działam w ZHR i trochę obozów odwiedziłem. Dzieci po dwóch dniach czują się w lesie jak w domu. Sam, biorąc odpowiedzialność za dzieci, nie boję się ich zabrać do lasu, natomiast w mieście bałbym się je zostawić na pięć minut. Tutaj dzieci mają jeden wielki plac zabaw. Mogą robić, co chcą. Drewno w lesie jest jak klocki Lego, wszystko można z niego zbudować.

Mogą budować świat według własnego pomysłu.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
  • Zobacz więcej w bibliotece
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.