O wspólnocie, która staje się domem, dojrzewaniu w relacji i o tym, dlaczego dziś autorytet nie opiera się już tylko na urzędzie, mówi ks. Mariusz Maluszczak, prefekt roku propedeutycznego WSD w Świdnicy.
Kamil Gąszowski: Jak wspominasz czas, kiedy sam byłeś klerykiem?
ks. Mariusz Maluszczak: Do głowy przychodzą raczej obrazy, jakby kadry z filmu. Na przykład ojciec Mirek, prefekt: grał z nami w piłkę nożną albo schodził do kawiarenki i oglądał z nami film. Tworzył normalną, przyjazną atmosferę.
Mam też wspomnienie, które zostanie ze mną do końca życia. To było doświadczenie bezwarunkowego przyjęcia. Poszedłem do rektora i powiedziałem mu o bardzo trudnej sprawie. Jego reakcja, pełna akceptacji i wsparcia, była dla mnie przełomowa. Dziś, kiedy do seminarium przychodzą nowi bracia, mogę przekazywać im to, co sam wtedy otrzymałem.
Dużą rolę w formacji odgrywa relacja między przełożonymi i klerykami. Czy za Twoich czasów również tak było?
Wielu tych rzeczy, które dziś dajemy chłopakom, sam wcześniej doświadczyłem. Kiedy wstąpiłem do seminarium, nie było roku propedeutycznego. Mieliśmy natomiast kilkudniowe wyjazdy z ojcami duchownymi i przełożonymi, podczas których mocno się integrowaliśmy. Znam więc taki rodzaj obecności i towarzyszenia. Myślę, że nowe dokumenty, mówiące o formacji seminaryjnej, są nazwaniem tego, co już istniało. To jest czytanie znaków czasu i słuchanie tego, co Duch mówi do Kościoła. Jeżeli w taki sposób powstają dokumenty, naprawdę jest to coś niezwykłego.
Dzisiejsze pokolenie kleryków jest bardzo otwarte. Kiedy zostałem przez nich zaproszony na wyprawę rowerową do Pragi, pomyślałem, że traktują mnie inaczej, niż ja traktowałem swoich przełożonych. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy zaprosić przełożonego na taki wakacyjny wyjazd.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł