Amerykański aktor i reżyser Woody Allen w swoim najnowszym filmie pokazuje, jak pusta i smutna jest nasza cywilizacja. Nie on jeden.
Kongres Małżeństw tuż, tuż. Sekretariat kongresowy informuje, że do Świdnicy zjedzie się naprawdę reprezentacja całej Polski. Polski, której nie widać w mediach, która nie jest atrakcyjna, bo zbyt staroświecka, za bardzo tradycyjna, nienowoczesna i opresyjna. Kongres jest przecież skierowany do normalnych małżeństw. Ma być ich świętem. Przypomnieniem wszem i wobec, że miłość wierna, uczciwa i do końca życia jest wciąż możliwa. Mimo wszystko, czyli mimo co?
Mimo na przykład diagnozy, jaką stawiają współczesnym autorzy telenowel albo taki pan jak Woody Allen. Co mają pierwsi do drugiego? Takie samo patrzenie na świat: przez rozporek. Oglądając polskie seriale czy najnowszą produkcję mało zabawnej komedii amerykańskiego aktora, można nabrać przekonania, że faktycznie lepiej nie mieć żadnych zasad, zrezygnować ze wszelkich wartości, pozbyć się szacunku do siebie samego, byle tylko posmakować seksu, takiego jak nigdy wcześniej, bo z aktorem, bo w krzakach, bo w trójkącie albo w imię sławy lub pieniędzy. Czy jest w polskiej telewizji serial, w którym choćby jedno małżeństwo nie musiało zmierzyć się ze zdradą? Wprost przeciwnie, zazwyczaj każdy spał już z każdym.
Żałosne, prawda? Otóż niekoniecznie dla coraz liczniejszego grona młodych i w średnim wieku. Także Polaków i Polek. Niekoniecznie żałosne, bo wygodne, bo niezobowiązujące, bo urozmaicone, bo... zamiast. Zamiast umiarkowania, zamiast wierności – która kosztuje, zamiast honoru i prawdy. Na chwilę, na teraz, na niby.
Antybohaterowie filmu Allena za tło swoich miłosnych podbojów wybrali Rzym. Jedna z aktorek wymownie podkreśla, że bawi ją fakt, iż potężna cywilizacja starożytnego Rzymu upadła, pozostawiając po sobie tylko ruiny. To znacząca i prorocza kwestia. Zupełnie podobnie dzieje się z kulturą Zachodu, która w swej degrengoladzie przyspiesza w zawrotnym tempie dyktowanym przez przerażającą inżynierię społeczną. Upadek jest nieuchronny? Skoro żyjemy w Sodomie i Gomorze XXI wieku, to ocaleniem może być garstka sprawiedliwych. O, na przykład takich, którzy już wkrótce wypełnią po brzegi świdnicki Teatr Miejski.