Narodzenie Pańskie stawia ludzi do pionu: rozlicza z ich postaw, obnaża płycizny i dodaje skrzydeł wielkości. Jezus jest solą, a ta, jak to sól: jednych piecze, innym zachowuje smak - życia.
Spotkanie biskupa z przedstawicielami instytucji publicznych, samorządowcami i politykami. nie jest ich zbyt wielu, a ci którzy przyszli są zgaszeni, przybici – takie sprawiają wrażenie. Dlaczego tak? Czy tylko dlatego, że to kolejny "obowiązkowy" opłatek w tym czasie? Niekoniecznie. Wyczuwa się bowiem w powietrzu atmosferę zagrożenia, jakiegoś skrępowania, bo dzisiaj pokazywanie się w towarzystwie biskupa łatwo jest oceniane jako serwilizm. A jeżeli ten biskup jest kojarzony ze środowiskiem Radia Maryja – tym gorzej. Ale jest jeszcze coś: wspomina o tym najpierw prezydent Murdzek a potem podejmują inni: chrześcijaństwo jest dzisiaj na cenzurowanym, próbuje się je marginalizować i do dobrego tonu należy, szczególnie w debacie publicznej być raczej po stronie oponentów wartości ewangelicznych niż ich zwolenników. Wszystko razem ciąży bardzo na relacjach Kościół – oficjele. A oni, biedni sami nie wiedzą co z tym począć: znowu trzeba być dwulicowym (znowu, bo dobrze pamiętają komunizm)? Jedno mówić w urzędzie a co innego na kolędzie? No tak, jeśli chce się zachować polityczną poprawność. No nie, jeśli chce się zachować honor.
Spotkanie biskupa z przedstawicielami ruchów i stowarzyszeń pro-rodzinnych. Entuzjazm, spontaniczna radość, życzliwość i bliskość: to uderza. Dzieci, młodzi i rodzice są ze sobą i chociaż się niekoniecznie znają między sobą, to jednak łatwo przełamują bariery. Żle: barier wcale nie ma. Bo spotkali się w imię tych samych wartości, w Imię Tego samego. On ich ośmiela, On daje im prawo, On im dodaje odwagi. Ci ludzie zawierzyli siebie Życiu, dlatego żyją naprawdę i są na życie otwarci. Przyszli do biskupa, żeby się upewnić, że on ma dla nich szczególne miejsce w swoim sercu. Są dumni z tego, że łamią sie z nim opłatkiem, że mają z nim zdjęcie, że mogą liczyć na jego życzliwość. Proszą go o błogosławieństwo, bo wierzą, że jest ono gwarancją Bożego działania, Bożego zaangażowania na rzecz ich codzienności: trudnej i skomplikowanej, porzuconej przez państwo, atakowanej przez lewackie i liberalne ideologie.
Świat polityki bez skrupułów kalkuluje czy pokazywanie się w towarzystwie biskupa przyniesie wymierne korzyści, czy raczej obciąży wizerunek. Świat prawdziwego życia, szuka u niego umocnienia w tym co normalne i Boże w budowaniu relacji małżeńskiej i wizji rodziny. Kościół bowiem jest dzisiaj niemalże jedyną instytucją, która jasno głosi godność i broni wartości małżeństwa i rodziny. I tak jak kiedyś był on ostoją i schronieniem dla opozycjonistów i dysydentów, tak teraz staje się ochroną dla... normalnych. Czyli dla kogo? Dla tych, którzy nie zgadzają się z obłędem eksperymentów społecznych zmierzających do całkowitego zniszczenia małżeństwa i rodziny, dla nich właśnie Kościół jest wspólnotą, gdzie znajdują zrozumienie i czują się u siebie.
Wracają czasy gdy tylko w Kościele będzie można głosić niepoprawne ideologicznie tezy, za które już wkrótce (tak jak to się już dzieje choćby w krajach Zachodu czy Skandynawii), trzeba będzie odpowiadać przed "smutnymi panami". Za mocne porównanie? Niestety wątpię. Komunizm nazywał się demokracją (ludową) ale ile jej tam było w praktyce – wiadomo. Współczesne ideologie kształtujące instytucje unijne i polską politykę też działają pod sztandarem demokracji (lewackiej), ale nic dobrego z tego nie wyniknie – wiadomo coraz bardziej.