Nowa ewangelizacja dokonuje się na kolanach - to prawda, ale jest także czas, kiedy trzeba z nich wstać i wyjść na ulicę z mocą Pana, a nie gnuśnieć w wygodnym fotelu.
Kilka wątków poruszonych podczas obrad Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej nie daje mi spokoju. Jeden z nich: jest nas coraz mniej. W ciągu 5 lat ubyło nas na niedzielnej Mszy św. całe 5 procent. Co będzie za lat 10 i 20 – jeśli tendencja się utrzyma...
Stać z opuszczonymi rękami i biadolić? Czy przejść na tradycjonalizm i zamknąć się w kościele, czekając, choćby na kolanach, aż ktoś zechce przyjść na nieszpory albo koronkę? Ani jedno, ani drugie.
Oczywiście, cierpliwe proszenie Pana jest potrzebne, ale On wciąż powtarza: "Idźcie i głoście wszelkiemu (a nie tylko kościółkowemu) stworzeniu". To przecież obowiązuje! "Idźcie", a nie: "Czekajcie, aż przyjdą"!
Jak zatem spotkać tych, którzy nie wejdą do kościoła na nieszpory czy koronkę? Kościół ma dzisiaj jedną receptę: nowa ewangelizacja. Nowa nie w treści, bo ta jest niezmienna, Jezusowa, i to jest jasne. Nowa co do środków. W tej nowości kryje się pewne ryzyko bycia pionierem – pierwszym, który rozeznaje, podejmuje decyzję i działa. Wypadki przy pracy? Nieuniknione.
Tylko ci siedzący na plebanii i znający wyłącznie drogę do zakrystii i z powrotem nie ryzykują wiele i mogą uniknąć błędów. Czemu? Bo zajmują się doglądaniem zdrowych i poprawianiem kondycji tych, co się dobrze mają, co naturalnie samo w sobie nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie, ale niewystarczającym – jak powtarza Kościół.
Czy się tym przejmują? Nie wiem, jeśli tak, to nie dość mocno, skoro nie wyruszają na poszukiwanie ewangelicznych "zagubionych" i "chorych". A przecież powinni, choćby z tego powodu, że za 20 lat i na nieszpory nie będzie komu przyjść.
Dlatego cenię sobie ogromnie bp. Ignacego, który wczoraj miał odwagę apelować o nawrócenie księży! – na nową ewangelizację właśnie! Trzeba się o to modlić – także na nieszporach.