Królewskie dzieci

Przyszły tysiące - dzięki jednej rodzinie. Bogu niech będą dzięki za to, że tacy jeszcze żyją... choć nie ma co ukrywać, że są na wymarciu.

ks. Roman Tomaszczuk

|

GOSC.PL

dodane 06.01.2014 15:54
0

Każdy, kto stanął ponad tłumem zebranym na placu Jana Pawła II, każdy, kto mógł patrzeć na trzy królewskie świty z wysokości swego balkonu albo kosza wysięgnika, wreszcie każdy, kto wspiął się na scenę-szopkę ustawioną na świdnickim Rynku, mógł się przekonać, jaka jest siła tradycji i jak bardzo ważne jest także dla współczesnych, by świętować w gronie większym niż to zasiadające przed telewizorem, czy monitorem komputera. 

Ludzie wyszli na ulice, żeby cieszyć się Bożym Narodzeniem, nawet jeśli bardziej atrakcyjne były dla nich tarcze, miecze i zbroje; fajerwerki, huki i przebierańcy; albo papierowe korony, śpiewnik i szczodrak – to gdyby nie Pierwsza Przyczyna, nic by z tego nie było. 

Co mnie osobiście najbardziej zadziwia, to fakt, że w Świdnicy ponad trzy tysiące ludzi wyprowadziła na ulice jedna rodzina: Kapturowie. Oni i ich przyjaciele stoją za organizacją tego wydarzenia. Sekundują im instytucje bardziej albo mniej "przymuszone" do współpracy, ale gdyby nie determinacja Joanny i Sławomira – nic by z tego nie było... bo instytucje to mają do siebie, że zawsze bardzo łatwo ogłaszają: nie udało nam się... a wtedy oni, organizatorzy, zostają na lodzie. Czy oni mogą ogłosić: odwołujemy? Odwołujemy! – bo ci zawiedli; Odwołujemy! – bo tamci się nie dogadali; Odwołujemy! – bo jeszcze inni przedkładają święty spokój nad święty raban. Mogli – tyko teoretycznie. Nie zrobili tego i dzisiaj, stając na jednej czy drugiej scenie ponad tłumem szczęśliwych Królewskich dzieci, nie mają wątpliwości, że było warto nie poddać się pokusie dezercji.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..