Dzisiaj rano zmarł ks. Łukasz Ziemski. Jego śmierć to zaskoczenie, mimo ciężkiej choroby która niszczyła jego ciało, najbliżsi wciąż cieszyli się jego obecnością. Wierzyli w życie, dlatego powstał ten tekst.
Święcenia przyjął zaledwie dziewięć lat temu. Znają go dobrze parafianie z wałbrzyskiego Podzamcza, znają go ci ze Starego Zdroju, ale dał się poznać też tym z Witoszowa – choć jest z nimi zaledwie od kilkunastu miesięcy. Wszyscy drżą ze strachu, że może go zabraknąć.
To niemożliwe!
To miała być zwykła kontrola z powodu bolącego dziąsła. Szczegółowe badania przyniosły wyrok, który ks. Łukasz Ziemski usłyszał w czerwcu: nowotwór zatokowy. Od razu zaczął się szturm do nieba. Chorego księdza znają z imienia uczestnicy rekolekcji ewangelizacyjnych, siostry zakonne, piesi pielgrzymi na Jasną Górę czy ci nawiedzający Fatimę. – I to jest niezwykły dar, który przynosi prawdziwe owoce – zapewnia Piotr Bergander z parafii w Witoszowie Dolnym. Dzisiaj jest on jedną z kilku osób, które regularnie odwiedzają chorego księdza i wspierają jego najbliższych w walce o jego życie i zdrowie. – Bo lekarze w takich przypadkach dają nikłe szanse na życie, a jednak Łukasz ciągle jest z nami.
Znamy się dobrze!
Ksiądz Łukasz pierwsze kapłańskie szlify zdobywał w parafii pw. Podwyższenia Krzyża św. w Wałbrzychu. Do dzisiaj wszyscy wspominają dowcipnego, rzutkiego księdza, który potrafił wybudzić młodych z letargu i pokazać im, że Bóg nie zabiera radości, nie okalecza młodości, nie przeszkadza w szczęściu. Uwierzyli Bogu, ale tylko dlatego, że najpierw uwierzyli młodemu księdzu. Teraz trudno im zrozumieć, co się dzieje, bo choroba, tym bardziej tak okrutna, burzy porządek świata, zaciemnia obraz Boga, miłości, ludzi; odziera z pozorów, grzeczności i konwenansów. Pozostaje naga prawda: o relacjach, o bliskości, o sensie, o pracy, o życiu po prostu i o śmierci też.
Kiedy w czerwcu 2013 r. bp Ignacy skierował ks. Łukasza do pomocy duszpasterskiej w Witoszowie Dolnym, ks. Jarek Lipniak, proboszcz, wiedział z kim będzie pracował. Wprawdzie spotkali się jeszcze w seminarium: Łukasz zaczynał formację, dk. Jarek kończył, ale na dobrą sprawę dopiero gdy spotkali się sześć lat później w Świdnicy, okazało się, że świetnie się rozumieją. Ówczesny dk. Łukasz odbywał praktykę duszpasterską w parafii katedralnej, gdzie ks. Jarek był wikariuszem.
Rok współpracy w Witoszowie to był dobry czas braterstwa w kapłaństwie.
Tęsknimy!
Klasa trzecia pozdrawia ks. Łukasza Ziemskiego - kapłan nie zdążył już zobaczyć tego zdjęcia w gazecie. ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość – Dla tej klasy to szczera potrzeba serca – mówi Katarzyna Halkowicz, katechetka w witoszowskiej podstawówce. – Dzieci poznały ks. Łukasz podczas przygotowania do pierwszej Komunii św. Ksiądz ma świetny kontakt z dziećmi, dlatego przez rok był specjalistą od Mszy św. dla nich i właśnie dlatego wszyscy znają się z nim doskonale – dodaje i opowiada, jak podczas pierwszej spowiedzi dała wybór dziewczynkom, do którego księdza chcą iść do spowiedzi. – Wszystkie wybrały ks. Łukasza – podkreśla.
Dzisiaj, nad łóżkiem chorego w Nowej Rudzie, skąd pochodzi, wiszą ogromne słoneczniki, które dzieci własnoręcznie wykonały i przekazały w dowód pamięci i duchowej z nim łączności. – Chcieliśmy, żeby ksiądz mógł sobie na nas popatrzeć, dlatego zaproponowaliśmy to zdjęcie w świdnickim Gościu Niedzielnym – dodaje katechetka wyjaśniając pomysł. A podczas robienia zdjęcia dzieci mówiły: Księże Łukaszu, wracaj! – czekamy na ciebie.
Trzeba pomóc!
Chociaż nowotwór był bezlitosny, ale walka o życie trwała do końca. Troszczyli się o to lekarze: Feliks Błaszczyk, Adam Biernacki i Hanna Marczyńska ze świdnickiego "Latawca" oraz pielęgniarka Joanna Luks. Medycyna ma dzisiaj wielkie możliwości, te najbardziej skuteczne są jednak bardzo kosztowne, dlatego szczególnie parafianie z Witoszowa Dolnego wspierali najbliższych w zakupie koniecznych lekarstw. Ale to właśnie dzięki nim chory był przytomny, można się było z nim kontaktować za pomocą gestów, nie mógł mówić z powodu tracheotomii, ale mógł pisać.
– Osłabiony i podatny na zmianę nastrojów, ceni sobie jednak każdą oznakę pamięci i stara się wykorzystać szansę, jaką jest Msza św. którą co najmniej raz w tygodniu koncelebruje z ks. Lipniakiem lub ks. Iwaniszynem – opowiadał Piotr Bergander.
Dla ks. Łukasza ważne były także wizyty, jakie złożyli mu m.in. ojcowie Enrique i Antonello, świdniccy biskupi czy ostatnio Matka Boża w znaku fatimskiej figury.
– Troska o chorego jest czymś bardzo wymagającym, podziwiam panią Halinę, mamę ks. Łukasza i jego rodzeństwo, Piotra i Angelikę – dodaje Piotr Bergander. – Bo to wszystko jest wielką próbą zarówno miłości ludzkiej jak i wiary. Oni też potrzebują naszego wsparcia – zaznacza, a na koniec dodaje. – Wszyscy wiemy, że „i w życiu i w śmierci należymy do Pana”, oby nic i nikt nie potrafił nas od tej miłości odłączyć – podsumowuje.
A na koniec ks. Jarosław Lipniak: – Choroba, wobec której stanęliśmy, uczy nas bycia dobrymi, była dla nas, zdrowych szansą na okazanie chrześcijańskiej miłości i solidarności. Była dla nas mocnym sprawdzianem tego wszystkiego, o czym słyszymy, co mówimy i co jest motywem naszych modlitw i rozmyślań. Była też zaproszeniem do ofiary, z tego co nasze: czasu, sił, pieniędzy. Wierzymy bowiem, że cierpienie przyjęte z miłością jest skarbem nas wszystkich, całego Kościoła.