To jeden z tych kapłanów, którzy doskonale znajdowali się w minionej epoce, ale trudno im było znaleźć swoje miejsce w czasach dewaluacji autorytetów, antyklerykalizmu i wojowniczego ateizmu.
Kiedy otrzymał godność prałata, był z niej tak dumny, że paradował w swych fioletach kiedy tylko mógł. Jednak nawet jeśli była to pewna słabostka, to wierni odczytywali ją z sympatią i życzliwością.
Bo w tych swoich fioletach nie wszedł na piedestał, ale pozostał między ludźmi. - Pamiętam go w sutannie z fioletowymi obszyciami i guzikami, z fioletowym pektorałem z obowiązkowym prałackim pasem i biretem z ogromnym fioletowym pomponem - Tomasz Ligięza wspomina ks. Sylwestra Irlę, długoletniego proboszcza parafii pw. św. Jerzego w Dzierżoniowie. - Często pojawiał się na dziedzińcu kościoła, przed zakrystią, żeby rozmawiać ze swymi parafianami - dodaje.
Mieszkańcy kojarzą ks. Irlę jako człowieka, który wiele mógł. Szczególnie w czasach komunizmu. Był odważny w rozmowach z aparatczykami, był serdeczny i uśmiechnięty, co pomagało mu w otwieraniu drzwi, które wtedy były reżimowo zamknięte przed duchownymi i sprawami, jakie reprezentowali.
Dlatego w tych trudnych czasach udało mu się odzyskać spalony poprotestancki kościół w centrum miasta (przez całe lata magazyn i sklep meblowy, a teraz świątynia parafialna pw. Maryi Matki Kościoła). Dlatego też udało mu się uzyskać pozwolenie na budowę kaplicy i punktu katechetycznego, które stały się początkiem parafii pw. MB Królowej Różańca św.
Pozwolić na to, co trzeba
Świetnie odnajdywał się więc w wielkich dziełach. Uwielbiał być przywódcą, grać pierwsze skrzypce. Uroczystości peregrynacji obrazu Matki Bożej, czy relikwii św. Wojciecha, liczne Msze św. polowe, a wcześniej zaangażowanie w „Solidarność” - to były wyzwania na miarę osobowości tego księdza. - Ale nie zaniedbywał duszpasterstwa - zaznaczali biskupi, którzy wzięli udział w pogrzebie ks. Sylwestra Irli: Marek Mendyk i Stefan Regmunt, swego czasu wikariusze w Dzierżoniowie. - Nie jest przypadkiem, że Ruch Światło–Życie, szczególnie jego rodzinna gałąź, jest po dziś dzień tak mocny w Dzierżoniowie. Był to bowiem proboszcz, który nawet jeśli zachowywał pewien dystans do „nowinek”, to jednak ufał Kościołowi. W tym także przejawiała się jego wielkość - wspominali czasy swej pracy parafialnej.
„Kiedy przed trzydziestu laty spotkaliśmy się na czuwaniu przed Zesłaniem Duch Świętego w wieży kościoła pw. św. Jerzego i robiliśmy całe to „zamieszanie” z modlitwą, ewangelizacją, grupami, diakoniami, ksiądz prałat Irla wydawał się konserwatywny i zachowawczy, ale jednocześnie życzliwy i otwarty” - wspomina Mirek na łamach parafialnego pisma „Wierzymy w Jerzym”, jeden z uczestników tamtych wydarzeń. A Bożena dodaje: „Dziękuję za jego wyrozumiałość, za odwagę, za dopuszczenie nas, młodych, tak blisko ołtarza. Bo on widział dalej i dużo więcej. Jest jedną z osób, dzięki którym mogłam jako młoda dziewczyna pokochać Kościół, liturgię, służbę dla drugiego człowieka”.
Odejść, żeby pozostać sobą
- Jestem przekonany, że nie bez znaczenia jest i to, że nasz proboszcz był także człowiekiem bardzo maryjnym. Maryja powtarzała: Zrób wszystko, co powie ci mój Syn, a prałat był jej, a przez to i Jemu, posłuszny - uśmiecha się Tomasz Ligięza. - Faktem jest, że zawsze podkreślał swoją więź z Matką Boską, co jakoś dopełniło się w dacie zarówno narodzin: 7 października, wspomnienie Królowej Różańca św., oraz śmierci: 31 maja, sobota.
Ten niezłomny wojownik sprawy Bożej i znacząca postać dolnośląskiego Kościoła zaczął uginać się dopiero pod ciężarem swego wieku i czasów wolności. Podobnie jak wielu jego rówieśników, nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której tak łatwo pluje się na księdza, w której tak bardzo odrzuca się Ewangelię a autorytety upadają jeden po drugim a na ich miejsce wybiera się błaznów, cwaniaków i demagogów. - Do tego wszystkiego jego mocna pozycja w mieście została osłabiona przez fakt, że powstały dwie nowe parafie. W tym ta na Skałkach, w granicach której znalazły się osiedla młodego i średniego pokolenia. Przy macierzystej parafii pozostali ludzie starsi, co zmieniło wspólnotę - mówi Tomasz Ligięza.
Prałat widział, co się dzieje. Nie był do tego przyzwyczajony. Było mu coraz trudniej. W końcu podał się okolicznościom, które go przerosły. Pod koniec życia przeprowadził się do niewielkiej parafii w Starym Waliszowie. - Tu odpoczął a potem odżył na emeryturze, gdy zamieszkał w Pieszycach, w domu księży emerytów, blisko swego ukochanego Dzierżoniowa. Widzieliśmy to, za każdym razem podczas naszych odwiedzin. Widzieliśmy ten błysk w oku i siłę osobowości, z jakich słynął przed laty. Umarł jako spełniony ksiądz. Nie mam co do tego wątpliwości - podsumowuje Tomasz Ligięza.