Dziś niewielu myśli na co dzień o śmierci. Raz w roku, na początku listopada, przynosimy na groby kwiaty, zapalamy znicze. Później znowu powraca tam cmentarna cisza.
Ile osób, które obwieszone torbami pełnymi zniczy i kwiatów idą w tych dniach na cmentarze, pomyślało o tym, by zamówić Mszę św. za zmarłego? Z rozmów z księżmi wynika, że niewiele. W ostatnich latach bardzo zmieniło się nasze podejście do śmierci.
– W społeczeństwach współczesnych sprawy ostateczne, związane ze śmiercią i reakcją na nią żywych, otacza kłopotliwe milczenie – przekonuje prof. Igor Borkowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, który badał teksty inskrypcji nagrobnych na Dolnym Śląsku. – Już w poprzednim wieku śmierć została zepchnięta w zacisze szpitalnych sal, do hospicjów i domów spokojnej starości. Zerwane zostały więzy łączące dawniej całą rodzinę, towarzyszącą temu, kto umierał. Zmiana w traktowaniu śmierci wynika też z pogardy dla ludzkiego życia, jaką przyniosły kolejne wojny i masowa eksterminacja całych narodów, odbywająca się na oczach reszty świata.
Im bardziej zlaicyzowane społeczeństwo, tym koniec życia budzi większy lęk. Śmierć przeczy bowiem wierze w niespożyte możliwości opanowania natury przez człowieka. Dla niewierzących śmierć nie jest już progiem, po którego przekroczeniu przechodzi się do krainy życia wiecznego, ale stanowi niewyjaśnioną zagadkę.
– Ze współczesnych grobów znika nawet element krzyża – stwierdza ks. Jan Tracz z Międzylesia. – Pojawia się nadłamana gałązka, wschodzące słońce. Dawniej na tablicach pisano, kim dana osoba była, co w życiu zrobiła. Dziś idzie się w kierunku formy, która nie niesie żadnej treści. Dawniej osoby, które przeżyły śmierć bliskiej osoby, opisywały swój żal, ale także nadzieje na spotkanie w życiu wiecznym. Dzisiejsze nagrobki zupełnie nic nie mówią o zmarłych. Może jedynie o statusie materialnym rodziny.
W minionych wiekach pamięć o zmarłych zaczęto wyrażać w formie epitafiów. Były to najczęściej kamienne tablice poświęcone pamięci osoby zmarłej, często niezwiązane z miejscem jej pochówku. Spotykamy je wmurowane na zewnętrznych ścianach kościołów lub ich wnętrzach. To nie tylko płaskorzeźby, ale również malarstwo.
– Inskrypcje z epitafiów średniowiecznych, najogólniej mówiąc, informowały o osobie upamiętnionej i dacie jej śmierci – mówi Joanna Jakubowicz z Muzeum Ziemi Kłodzkiej. – Epitafia niosły treści dotyczące statusu zmarłego oraz treści religijne. W średniowieczu przedstawiano postać zmarłego wraz z herbem rodu, z którego pochodził. Często epitafia wystawiano nawet po 200 latach od śmierci upamiętnionej osoby, przywołując pamięć po słynnej postaci, odwołując się do tradycji np. danego klasztoru, zasług postaci historycznej. W późnośredniowiecznym malarstwie epitafijnym postać zmarłego, zwykle adorująca, przedstawiana była często w otoczeniu świętych. Sceny najczęściej przedstawiały Ukrzyżowanie oraz Sąd Ostateczny.
– W średniowieczu epitafia dotyczyły postaci wywodzących się z duchowieństwa oraz szlachty – dodaje Joanna Jakubowicz. – Później, w epoce renesansu, powstawały ich niezliczone ilości, a poświęcone były bogatym mieszczanom. Cechowały się one renesansową dekoracją. W baroku stosowano bogate obramowania i dodawano malowany lub rzeźbiony wizerunek zmarłego. Epitafia barokowe generalnie nie prezentują już postaci. Są to głównie literackie opisy dokonań zmarłych.
Dziś prawie nikt nie pisze na nagrobkach o zmarłych. Tylko nazwisko i data. Jeżeli jest ktoś zamożniejszy, ma jedynie więcej marmuru. Jest jednak jedna rzecz, która pociesza. Wciąż wiele rodzin osób, które w żaden sposób nie były związane z Kościołem czy wręcz nim pogardzały, pragnie, by ceremonia pogrzebowa odbyła się w kościele, a na cmentarzu był kapłan. Może to ubezpieczenie się na wypadek, gdyby jednak po śmierci istniało życie wieczne?