Wydawało się, że nie będzie żadnego zaskoczenia - a jednak... podczas Mszy św. żałobnej wydarzyły się rzeczy niespodziewane właśnie.
Trydencka Msza św. żałobna. Robię zdjęcia i po dobrych kilkunastu minutach dociera do mnie, że nie jest mi łatwo? Czemu? Przecież tyle razy fotografowałem liturgię. Owszem, ale tym razem stąpam po nieznanym mi terenie. Nie rozumiem recytowanych i śpiewanych modlitw (łacina) i nie znam przebiegu liturgii (trydencka).
Nie wiem zatem, gdzie stanąć, żeby uchwycić właściwy moment, jak się złożyć do najlepszego kadru, kiedy dać sobie odpocząć a kiedy być zwartym i gotowym. I najtrudniejsze: ja, ksiądz, jestem na Mszy św. i przeżywam te męczarnie. Więc wkrada się w kapłańskie serce żal. Żałuję, że w seminarium nie zapoznano mnie ze starym rytem. Żałuję, że sam nie przyłożyłem się do łaciny. Żałuję, że nie mam fundamentu, na którym mógłbym solidnie oprzeć swoje wyczucie liturgii.
Co teraz? – gdy już wyznałem grzech zaniedbania? Pewnie czas na postanowienie poprawy i zadośćuczynienie.