4 listopada w Gniewkowie pożegnano ks. Piotra Sowę, emerytowanego proboszcza, który pracował w parafii 45 lat.
W 2006 r. ks. Piotr Sowa jako proboszcz parafii w Gniewkowie na łamach GN wyznawał: – Może już jestem za delikatny na te czasy? Za mało wymagam? – ale cieszę się wielkim szacunkiem, co odczytuję jako zobowiązanie do gorliwego, kapłańskiego życia i wyraz ludzkiej czci dla Chrystusowego kapłaństwa.
Panie ministrze, chcę być księdzem!
Jako młody chłopak pracował w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego Państwowych Zakładów Lotniczych w Mielcu. – Fabryki specjalnego nadzoru, produkującej dla wojska – zaznacza Jerzy Ulbin, którego ks. Sowa chrzcił przed pięćdziesięciu laty a który dzisiaj jest Wójtem Gminy Dobromierz. – Bardzo chciał zostać kapłanem, jednak na swej drodze
napotykał wiele trudności. W 1954 r. napisał do samego ministra o pragnieniu swojego serca i o dziwo władza „pobłogosławiła” zbożny zamiar ale nie obyło się bez sądu za „samowolne opuszczenie zakładu pracy”. Ostatecznie został uniewinniony – przytacza historię powołania do kapłaństwa swego proboszcza.
– Kiedy w imieniu parafian i samorządu żegnałem księdza proboszcza i pierwszego Honorowego Obywatela Gminy Dobromierz, miałem świadomość, że każdy z nas, parafian mógłby powtórzyć te słowa, które wypowiadałem nad jego trumną – mówi odwołując się do pogrzebu, któremu 4 listopada przewodniczył bp Ignacy Dec. – To był ksiądz z prawdziwego powołania: wielkiej wiary i wielkiego serca.
Owoce dobrego drzewa
O wielkości ks. Piotra Sowy świadczy z jednej strony jego pokora i skromność, wrażliwość na biedę ludzi i oddanie sprawie Kościoła a z drugiej ogromna zdolność pozyskiwania dusz dla Królestwa Niebieskiego. Dlatego pogrzeb emerytowanego kapłana przyciągnął do Gniewkowa takie tłumy, których przez te wszystkie lata nigdy wieś nie widziała. – Jest jeszcze jedna miara świętości kapłańskiego życia: wzbudzone powołania a tych nam nie brakuje w parafii – mówi z dumą ks. Mateusz Kubusiak, najmłodszy z sześciu księży wywodzących się z parafii. – A właściwie można mówić o ośmiu powołanych, bo jeden z moich poprzedników nie doszedł do kapłaństwa gdyż jako kleryk zginął w wypadku a jeszcze inny został księdzem we Włoszech – zaznacza i ze wzruszeniem przyznaje, że osobiście traktował ks. Piotra Sowę jak ojca. – Był dla mnie wielkim autorytetem. Prosty wiejski proboszcz, ale bardzo bogaty wewnętrznie i życiowo bardzo mądry a nade wszystko dobry człowiek. Obok takiego księdza nie dało się przejść obojętnie – zaznacza.
Dziękuje! – I do zobaczenia!
Sam pogrzeb to były prawdziwe rekolekcje dla parafian. – Wiedzieliśmy bowiem, że żegnamy kogoś, kto był jasnym i pewnym punktem odniesienia dla co najmniej dwóch pokoleń mieszkańców. Przez całe dziesięciolecia naszego życia nie wyobrażaliśmy sobie, że możemy mieć innego proboszcza niż ks. Piotra – relacjonuje ks. Kubusiak.
Dopełnieniem przeżyć i wspomnień związanych ze zmarłym kapłanem był moment, gdy bp Ignacy odczytał jego testament. Ks. Piotr Sowa napisał go 17 grudnia 2007 r. już na emeryturze. W pierwszej części dziękuje on swoim rodzicom „za dar życia, wiary i wychowania oraz wymodlenie powołania do kapłaństwa”. Dziękuje też swojemu rodzeństwu „za dar serca i modlitwę” a swej długoletniej gospodyni, Stefanii Krzeczkowskiej „za jej wzór modlitwy, która bardzo umiłowała”. Potem wspomina duchownych a wreszcie swoich parafian: „Kochani Parafianie, byliście dla mnie przez wiele lat prawdziwym ojcem, matką, siostrami i braćmi” a potem prosi „mojego następcę darzcie szacunkiem i miłością mając na uwadze, że kapłaństwo jest Chrystusowe”.
Ostatnie dwa zdania wyrażają chyba najmocniej format zmarłego kapłana: „Tak bardzo pragnę dla wszystkich szczęścia wiecznego. Wierze w zmartwychwstanie”.