Pokonując niezwykłą drogę przez Tadżykistan, Rosję i Niemcy, jedna z kilkudziesięciu tysięcy zaginionych książek wróciła do zamku Książ.
Przed II wojną światową Biblioteka w Książu była drugą co do wielkości prywatną biblioteką na Śląsku. Na początku XX wieku w jej zbiorach było około 45 tys. tomów. Pod koniec wojny Książ wydawał się Niemcom jednym z bezpieczniejszych miejsc w Rzeszy, więc trafiło tam kolejne kilkanaście tysięcy rękopisów, w tym spuścizna twórcza Mozarta, Beethovena, Bacha, Schumanna i Barholdiego. W 1945 r., kiedy działania wojenne zbliżały się na Dolny Śląsk, Niemcy przewieźli część księgozbioru do klasztoru w Krzeszowie. Tylko dzięki temu wszystkie książki nie trafiły w ręce Rosjan, którzy bezcenne dzieła wywieźli do Związku Radzieckiego. Obecnie raczej nie ma szans na to, by Rosjanie przekazali Polsce wywiezione księgi z biblioteki w Książu. Dla strony rosyjskiej są one zdobyczą wojenną zarekwirowaną na terytorium Niemiec.
A jednak w tym tygodniu wydarzyła się rzecz niezwykła. Jedna z kilkudziesięciu tysięcy książek powróciła do Książa. To pochodzące z 1727 r. „Kroniki saksońskie” autorstwa Jonanna Christiana Crelliusa. Były one w przeszłości częścią zbiorów biblioteki Hochbergów, ulokowanej w budynku bramnym zamku Książ.
Jeszcze bardziej niezwykłą jest droga, jaką przebyła owa książka, zanim znalazła się w Książu. - Na początku marca skontaktowała się z nami niemiecka aktorka Johanna Lesch i poinformowała nas, że jest w posiadaniu książki z naszą pieczęcią i chciałaby ją nam przekazać - opowiada Krzysztof Urbański, prezes zamku Książ. - Zaprosiliśmy ją zatem do zamku. Teraz, przekazując nam książkę, opowiedziała, jak znalazła się w jej posiadaniu. Otrzymała ją w 1979 r. w prezencie od znajomego antykwariusza z Moskwy. Od niego dowiedziała się, że książka przywędrowała z Tadżykistanu, zanim trafiła do Rosji. Prawdopodobnie w maju 1945 r. księga padła łupem żołnierza Armii Czerwonej. Pani Johanna dostała księgę od znajomego w prezencie i wywiozła nielegalnie ze Związku Radzieckiego do Poczdamu - wyjaśnia dalej K. Urbański. - To jednak nie koniec tej zawiłej historii. Niedawno pani Johanna rozpoczęła porządkowanie swojego księgozbioru i zamierzała przekazać „Kroniki saksońskie” do Biblioteki Księżnej Anny Amalii w Weimarze. Tam jednak zauważono, że w księdze są odciski pieczęci biblioteki majorackiej Hochbergów z Książa, oraz że brakuje dokumentów na to, by „Kroniki saksońskie” trafiły stamtąd do Johanny Lesch legalnie. W tej sytuacji bibliotekarze z Weimaru uznali, że najlepiej będzie jeśli obecna właścicielka księgi zwróci ją do zamku Książ.
„Kroniki saksońskie” są w tym momencie jedyną księgą ze zbiorów dawnej biblioteki w Książu, jaka tam wróciła. Prezes zamku ma nadzieję, że nagłośnienie tej historii sprawi, że znajdą się kolejne. - Wolumin z naszego zbioru można rozpoznać po pieczątce "Fürstensteiner Bibliotheke" - tłumaczy Urbański. - Liczymy na to, że teraz ruszy fala i zgłoszą się do nas kolejne osoby, które przypadkiem stały się posiadaczami książek z zamkowej biblioteki.