Wicepremier Siemoniak przyznał, że w tej sprawie konieczne jest profesjonalne i spokojne działanie.
Minister obrony narodowej pojawił się wczoraj w Rogoźnicy, gdzie na terenie Muzeum Gross-Rosen brał udział w uroczystościach upamiętniających 76. rocznicę agresji Niemiec na Polskę.
Zapytany o "złoty pociąg" wyjaśnił, że na razie nawet nie wie, czy poszukiwany przez wszystkich pociąg znajduje się w Wałbrzychu. Zwrócił jednak uwagę na inny aspekt.
- Rozmawiałem z dyrektorem muzeum Gross-Rosen. Dla niego cenniejsze niż złoto byłyby dokumenty z KL Gross-Rosen, które zaginęły - przekonywał minister. - Pozwoliłyby one odtworzyć historię, nazwiska wszystkich tych, którzy tu zginęli.
Siemoniak dodał, że na obecnym etapie poszukiwań nikt nie powinien się koncentrować na tym, co może być w pociągu.
- Będziemy działać profesjonalnie i spokojnie - tłumaczył. - Byłem wczoraj w Wałbrzychu i wiem, że tam o niczym innym się nie mówi. Przyjeżdża mnóstwo turystów i przedstawicieli mediów, więc Ziemia Wałbrzyska ma zapewnioną ogromną promocję. Na razie nie mamy jeszcze żadnych wiarygodnych informacji o "złotym pociągu", ale dajmy jednak popracować służbom państwowym.
Minister zapowiedział, że dziś ma otrzymać raport wykonany po rekonesansie wojskowych. W ubiegły piątek żołnierze przez kilkanaście minut oglądali teren w okolicach 65. kilometra trasy kolejowej, gdzie ma znajdować się "złoty pociąg".
- Od wojskowych, którzy oglądali miejsce ewentualnego ukrycia pociągu oczekuję informacji, czy dysponujemy potrzebnym sprzętem, czy też musimy go od kogoś wypożyczyć - powiedział Siemoniak.
Szef resortu obrony narodowej i dodał, że przed podjęciem jakichkolwiek działań teren w okolicy domniemanego znaleziska musi zostać odpowiednio zabezpieczony.
Tymczasem na miejscu, gdzie może być ukryty pociąg, niewiele się dzieje. Po okolicy krążą grupy gapiów i poszukiwaczy, którzy mają nadzieję, że coś odkryją. Porządku na tym terenie pilnują stałe patrole Straży Miejskiej i Służby Ochrony Kolei.