Byłem w wielkim mieście, w Warszawie. Ponieważ podróże kształcą, odebrałem lekcję - w trakcie spaceru - jak u perypatetyków.
Z oczywistych względów nigdy wcześniej nie dostrzegałem we Włoszech takiej liczby "kolorowych" jak ostatnio. Na każdym kroku - szczególnie w usługach, wokół turystów i pielgrzymów: za kierownicą autobusów, w barach, w hotelach, w sklepikach, na ulicy i wczesnym rankiem podczas sprzątania po nas wszystkich. Na każdym kroku Afrykanie i Azjaci.
A teraz 2000 km na północ. Warszawa. Niedziela, 9.30, centrum miasta - w drodze do kościoła Wszystkich Świętych na pl. Grzybowskim. Na siedmiu spotkanych w ten deszczowy poranek przechodniów, aż pięciu było "kolorowych" - skośnoocy, Hindus i ktoś z północnej Afryki. Już tu są! Od dawna, dziesiątki tysięcy. Kto do niedawna zwracał na to uwagę?
Trzeba się wybrać w świat, żeby wrócić do siebie bardziej otwartym. Bardziej ludzkim. Bardziej ewangelicznym.