Powiedzieć: Bóg dał, Bóg wziął, niech Imię Pańskie będzie błogosławione - już to jest trudne a co dopiero wyznać to z głębi serca.
Był poranek 19 sierpnia jej 39 urodziny. Rok temu, ale kolejne miesiące od tamtych wydarzeń tylko wyostrzają świadomość, pogłębiają emocje – niczego nie zacierają, wprost przeciwnie, pomagają zrozumieć. Podczas porannej toalety poczuła zapach krwi. Dla kobiety w dwunastym tygodniu ciąży, to nie jest dobre. Uwaga niebezpieczeństwo! – zapaliło się ostrzeżenie. Chwilę walczyła ze złym przeczuciem; chwilę zwlekała, wreszcie zdecydowała się mieć pewność. Rzut oka na wkładkę higieniczną i wszystko jasne.
Plamki krwi pojawiły się koło południa, później plamienie ustało i w okolicach 17.00 znów powróciło. Te kilka godzin nie było już zwyczajne. Rosło napięcie. Mirek wrócił z pracy, ale ona, żona i matka ich trójki dzieci, miała opór, żeby podzielić się z nim lękiem. Nie chciała usłyszeć tego, co w umyśle już krzyczało. Nie chciała tego wypowiedzieć, bo wtedy na dobre zamieszkałoby w sercu. A jak z tym żyć?
Jak ma powiedzieć: Mogę stracić nasze dziecko! Nie, to niemożliwe! Więc zamiast tego powtarza sobie: „Donosiłam i urodziłam troje zdrowych dzieci”; i jeszcze raz: „Donosiłam i urodziłam troje zdrowych dzieci”; i jeszcze raz: „Donosiłam..”; i jeszcze raz – dla pewności.
Gdy przyszli przyjaciele
z życzeniami i prezentem urodzinowym, podzieliła się ze wszystkimi swoimi obawami. Dojrzała. Czemu? Bo oni trzy miesiące wcześniej stracili w wyniku poronienia swoją dziesięciotygodniową Zosię.
Omówili sytuację i zdecydowali, że pojadą z Moniką do szpitala. Mirek został z chłopcami: dziewięciomiesięcznym Rafałkiem i pięcioletnim Gabrysiem. Została też w domu córka, dziewiętnastoletnia Inesia.
W szpitalu dowiedziała się, że prawdopodobnie zarodek jest pusty i więc „ciąża obumarła”. W pierwszej chwili nie dotarło to do niej. Takie są matki: kochają od samego początku i walczą od samego początku i mają marzenia od samego początku – gdy tylko całą sobą nie mają wątpliwości, że noszą w sobie nowe życie.
Z Moniką jest tak samo. Przeżywa wstrząs. Na chwilę traci oddech. Świat się zatrzymuje – bo usłyszała wyrok na swoje dziecko. Lekarz spokojnie próbuje jej tłumaczyć. Jest ludzki, dlatego daje nadzieję… na co?
Mówi, że jest szansa na inną diagnozę, że skoro Monika zaszła w ciążę później tzn. że dziecko może być mniejsze, wypisał więc lek na podtrzymanie, gdyby ta wersja okazało się prawdziwa. Potrzeba jednak dokładniejszych badań. Monika ma wykonać badania hCG, aby zbadać poziom hormonów.
Wraca do domu,
tam czeka na nią mąż i trójka dzieci, przede wszystkim mały Rafałek. Ma wrócić także do szpitala, ale za dwa dni.
Dwa długie dni huśtawki nastrojów: od nadziei po rezygnację, od waleczności po bierność, od pokoju po ciemność a między tym wszystkim stany odrętwienia. Niepewność udziela się wszystkim domownikom. Poruszają się w tym oczekiwaniu jak we mgle, „na czuja”. Zmienne nastroje Moniki utrudniają wszystko a ona sama boi się coraz bardziej tego co wewnątrz niej kiełkuje. Jest kobietą, jej wrażliwość jest więc nieprzeciętna a ta bezlitośnie podpowiada: „to koniec”.
Gdy wraca do szpitala poddaje się kolejnym badaniom. Wie na czym ono polega. To rutynowe hCG czyli „badanie krwi na obecność gonadotropiny kosmówkowej, zwanej inaczej choriogonadotropiną. Hormon wytwarzany jest przez blastocystę (zapłodniona komórka jajowa na kolejnym etapie podziału) po implantacji w macicy i przez kosmki łożyska. Jego zadaniem jest m.in. podtrzymanie produkcji progesteronu przez ciałko żółte jajnika, niezbędnego dla rozwoju ciąży” – opisują poradniki.
Zna doskonale tabelę wyników: generalna zasada mówi, że każdy poziom hCG w surowicy krwi poniżej 5 mIU/ml uznawany jest jako wynik negatywny, przeczący ciąży. Rezultat powyżej 25 mIU/ml rozpatrywany jest jako pozytywny, oznaczający ciążę.
W jej wypadku chodzi już nie tyle o stwierdzenie ciąży, bo to ma za sobą, co o to, czy wciąż w ciąży jest. Chodzi o to, czy dziecko rośnie, bo żyje, czy też umarło. Nie może czekać na wizytę lekarza, który będzie albo aniołem zycia, albo aniołem śmierci. Wieczorem idzie do położnych a te w ludzkim odruchu pozwalają sprawdzić wynik, który już jest wpisany do komputera. Patrzy i wie już wszystko.
Wraca na salę
Dziecko nie żyje. Nie żyje Michałek – takie imię wybrali dla trzeciego Archanioła w rodzinie. Ma czas na pożegnanie. Idzie do szpitalnej kaplicy. Modli się, płacze, krzyczy. Ból bezsilności chce dominować, ale ona przecież wierzy, więc nie chce mu się poddać. Przeżywa traumę a mimo to czuje obecność Jezusa. Jest przy niej, właśnie wspina się razem z nią na krzyż, na Niego może liczyć – zawsze i wszędzie.
Rano podczas obchodu ordynator nic nie mówi, nie zna jeszcze wyników badania, nie zerknął do komputera. Dopiero później ogłasza wyrok i informuje o kolejnych krokach: badanie ginekologiczne i zabieg czyszczenia. Wtedy słyszy: – Panie doktorze chcę zabrać szczątki mojego dziecka ze sobą i chcę je pochować. Proszę przygotować stosowne dokumenty.
22 sierpnia, święto Maryi Królowej, południe. Monika w gabinecie zabiegowym odmawia Anioł Pański. Lekarz robi swoje a ona szepcze pozdrowienie anielskie, przenosi się do Nazaretu, towarzyszy Maryi w zdumieniu macierzyństwem. Trudno o mocniejszy kontrast: śmierć i życie.
Płacze a jej serce rodzi żal, że nic nie zostało jej po synku. Nie ma zdjęcia USG, jest tylko kwit o stwierdzeniu ciąży.
Dopiero potem okazuje się, że wszystko to ma swoją pieczęć. Bardzo specyficzną. Na prawej ręce, w miejscu, gdzie pielęgniarki nie mogły się wkłuć w żyłę, powstaje duży rozlew krwi, który po kilku dniach wygląda jak serce.
Gabryś, gdy to widzi nie ma wątpliwości o co chodzi: – Mamusiu to prezent od Michasia dla ciebie, chciał ci powiedzieć, że bardzo cię kocha.
Pochowaliśmy naszego Michasia
i dzięki temu stał się prawdziwy i realny dla nas i naszych dzieci. Najbardziej to odczuliśmy, gdy Gabryś po pogrzebie zaczął się modlić za swojego brata, chociaż wcześniej trudno mu było zrozumieć jego odejście, bo nie miałam jeszcze widocznego brzuszka – mówi Monika. – Śmierć Michasia ściągnęła mnie w dół, żyłam a jakby mnie nie było. Wykonywałam rutynowo codzienne czynności, a wewnątrz siebie samej nie chciałam żyć. Uciekałam na jego grób i wyłam z bólu, smutku,
rozczarowania. Najgorsze było dla mnie zamknięcie mojego serca na Rafałka, jakbym była na niego zła za odejście młodszego brata.
Mija 9 miesięcy i okazuje się, że znowu spodziewa się dziecka. Popychana wewnętrznym głosem idzie od razu do lekarza, który robi jej USG. Chce wiedzieć czy z dzieckiem jest wszystko dobrze. W szóstym tygodniu ciąży ginekolog robi jej USG i potwierdza bicie serca, ale nie wystawia karty ciąży. Monika wraca więc po trzech tygodniach do lekarza. Znowu robi badanie i dowiaduje się, że serce dziecka już nie bije. Żyło osiem tygodni.
Lekarz wypisuje skierowanie do szpitala i zachęca, by cieszyła się dziećmi, które ma, bo teraz bardzo wiele kobiet traci swoje dzieci w wyniku poronienia.
Zgłasza się do szpitala
i tam wykonują jej kolejne badanie USG, które potwierdza, że dziecko nie żyje. Organizm nie wydala martwego płodu, więc przyjmuje tabletkę poronną i wtedy zaczyna krwawić.
Jest piątek 3 lipca, Monika leży sama w sali szpitalnej i modli się. Wracają wspomnienia sprzed roku. Znowu ból i smutek – ten ból i ten smutek – matki, która stałą się grobem swego dziecka. Nie da się tego porównać z niczym innym. A jednak zahartowana życiem modli się, śpiewa pieśni uwielbienia i szepcze: „Jezu ufam Tobie”. Powtarza to wyznanie, choć nie rozumie sensu tego co się zadziało. Powoli przychodzi pokój serca. Gdy zamyka oczy widzi dwuletnią dziewczynkę. Ma kręcone, jasne włoski do ramion, uśmiechniętą buzię i jest ubrana w kolorową sukienkę. Stoi taka rozpromieniona przez chwilę a potem macha rączką, odwraca się i odbiega.
– Poczułam, że mam pozwolić jej odejść. Tak zrobiłam. Podziękowałam Bogu za 8 tygodni jej życia i pozwoliłam jej odejść, nadając jej imię, które nosiłam w moim sercu od początku- Amelia – wyznaje.
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem Monika poddaje się zabiegowi „wyczyszczenia”. Na jej prośbę szczątki przekazano do prosektorium. Chce jej wyprawić pogrzeb. Położna podpowiada, że można zrobić badanie genetyczne dziecka. Tak robią. Z poznańskiego laboratorium genetycznego „Genesis” otrzymują potwierdzenie: dziewczynka. Szpital może więc wystawić kartę urodzenia martwego dziecka a na jej podstawie Urząd Stanu Cywilnego wystawia akt urodzenia martwego dziecka. Rodzice mogą więc skorzystać z praw przysługujących im gdy umiera członek rodziny.
Nasza córeczka
została pochowana w jednym grobie z Michałkiem i wtedy poczułam, że „coś” się domknęło, dopełniło. Pochowanie szczątków było dla mnie swojego rodzaju kropką nad „i”, właściwym zakończeniem, gdy dzieciątko odeszło – mówi Monika. – Dzięki temu przeżywamy żałobę, ból po stracie, smutek i nikt nie próbuje nam wmawiać, że nic się nie stało. Rana w sercu rodziców i rodzeństwa nie jest mniej bolesna tylko dlatego, że dziecko umarło mając tylko osiem czy dwanaście tygodni – podkreśla. – Natomiast pogrzeb daje szansę, by ta rana się zagoiła. Udawanie, że nic się nie stało, nie jest rozwiązaniem tej sytuacji – mówi a po chwili dodaje słowa, które mogą zaskoczyć. – Śmierć Amelii przywróciła mnie do życia i pozwoliła dostrzec jego wartość i piękno. Dotarło do mnie, że jest różny czas naszego „przebywania” na tej ziemi. Niektórzy mają tylko osiem tygodni i to wystarczy, aby dobrze przeżyć ten czas, a innym nie starcza dziewięćdziesięciu lat. Moje serce dzięki temu doświadczeniu uwrażliwiło się na życie i jego bezcenną wartość. Codziennie dziękuję Bogu za nowy dzień, moje życie, życie mojego męża, naszych dzieci i proszę nasze Michałka i Amelię o modlitwę na nas, bo wszyscy bardzo chcemy spotkać się z nimi w niebie. Dzisiaj mogę powtórzyć za Hiobem: Bóg dał, Bóg zabrał. Niech Imię Pańskie będzie błogosławione.