Jest taki świat, w którym można się przekonać, że to co było dobre 1500 lat temu - smakuje i dzisiaj.
Wystarczy przejechać 174 km i gotowe (to dystans ze Świdnicy). Odwiedziłem więc benedyktynów lubińskich. Mnichów - ludzi, dla których ideał życia według zasad znanych jako „Reguła” św. Benedykta z Nursji żyjącego na przełomie piątego i szóstego wieku, nie jest ciekawostką historyczną, ale życiem właśnie.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten świat jest światem prawdziwszym od tego wszystkiego, czym żyje przeciętny polski katolik. Jest światem, w którym obecność Boga jest nie tylko pobożnym postulatem, ale pokarmem podtrzymującym sens codziennej pracy, modlitwy, samotności, milczenia, gościnności i radości.
Tutaj odzywają się najgłębsze tęsknoty serca. Odzywają się, bo w ciszy tego miejsca wreszcie "mają głos".
Im dłużej pozwolimy ponieść się rytmowi mniszego życia, tym bardziej najgłębsze pragnienia serca przestają być wyrzutem sumienia, a stają się zaproszeniem do życia w Bożej obecności.
Wystarczy więc pokonać 174 km? Nie, to jednak za mało, trzeba pokonać siebie, żeby zakosztować, rozsmakować się, a potem pozwolić się ponieść nurtowi monastycznego naśladowania Mistrza.
Nie każdy może to pojąć? Nie każdemu jest to dane? Ewangelia jest uniwersalna, więc jednak "każdy" i "każdemu". Choć w różnym stopniu - to fakt.
Najlepiej jednak samemu się o tym przekonać i wybrać się do gościnnych benedyktyńskich domów. Sprawdzić, zmierzyć się, upewnić - dobre postanowienie na zakończenie Roku Życia Konsekrowanego.