Głos zabiera pokolenie, które nie ma szansy stanąć pod oknem na Franciszkańskiej w Krakowie.
Dni papieskie w Świdnicy dobiegają końca. Jeszcze tylko Msza św. w rocznicę urodzin człowieka, który dla większości Polaków był znakiem tożsamości. Sposobem na identyfikację. Znakiem firmowym "dalekiego kraju". Szansą na dumę z pochodzenia i radość przynależności do tego, co się Polską nazywa.
Tym, którzy wiedzą o czym piszę - nie trzeba wiele tłumaczyć. Tłumaczyć jednak i to bardzo wiele trzeba innym. Tym. którzy papieża nie pamiętają, nie znają go - oni zaczynają dochodzić do głosu. I wtedy gdy się odezwą, mogą zapytać jak narratorka podczas gali konkursu papieskiego: Dlaczego Polacy go kochali? Dlaczego tak mocno się z nim identyfikowali? - pytała dwa dni temu. Nastolatka.
Pytała szczerze, bo ona tego nie wie, nie rozumie, nie zna tego uczucia, nie kojarzy kontekstu i sytuacji. Ma prawo do tej ignorancji. Bo ona nigdy w życiu nie stanie pod oknem na Franciszkańskiej w Krakowie. Nie tak jak jej rodzice i dziadkowie stawali. Nigdy.
Słyszy więc w odpowiedzi od swojej koleżanki - w tej samej narracji: "Moi rodzice i dziadkowie mówili mi…”
Wbiło mnie w fotel, gdy to usłyszałem. Gdy dotarło do mnie, co to znaczy. A znaczy tyle, że jeśli nie opowiemy młodym o Janie Pawle II - oni "odpuszczą go sobie", "zobojętnieją", "włożą między..." może nie bajki, na to jeszcze za wcześnie, ale na pewno między podręczniki do historii. Martwe.
Dlatego coraz bardziej rozumiem po co Dni papieskie, po co pomniki, po co rocznice i obchody. Żeby żył - w tych młodych, bo oni go potrzebują tak samo jak my go potrzebowaliśmy i potrzebujemy.
My - pokolenie szczęściarzy; świadków świętości i wielkości jednego z nas. Polaka. Papieża.