"Eśdeemowe" dzieci - inicjatywy, wydarzenia, spotkania, ludzie - mają coraz więcej ojców.
Od 20 lipca klimat wokół ŚDM w diecezji zmienia się. Czemu? Bo zapowiadani od trzech lat, ale wciąż anonimowi, goście wreszcie mają konkretne twarze, imiona, historie i serca pełne wiary.
Można patrzeć im w oczy, można zamienić z nimi kilka zdań albo uciąć całkiem długą pogawędkę. Można ich spotkać w sklepie, w parku i w kościelnej ławce. Można ich przyjąć do domu, zatańczyć z nimi albo wsiąść razem do kajaka. Przyjechali! - idea stała się ciałem.
Ulgę odczuwają wolontariusze - zmęczeni ostatnią prostą - naprawdę ich praca nie poszła na marne.
Cieszą się duszpasterze - ci zaangażowani na całego - już porusza ich wizja owoców tych spotkań, modlitw, znajomości.
Świętują rodziny - czekające z niecierpliwością - dopisują niezwykłe chwile do swojej historii, robią zdjęcia, notują adresy.
Równocześnie z godziny na godzinę i punkt po punkcie programu Dni w Diecezji rośnie zastęp ojców tego sukcesu.
Ciekawe to, bo wśród nich są nie tylko ci, którzy zapracowali sobie na to ojcostwo godzinami, talentem, troską i pieniędzmi oddanymi sprawie ŚDM, ale też ci, którzy niedowierzali, że się uda, ci którzy nie ufali, że to ma sens, ci, którzy nie chcieli ryzykować albo nie doceniali geniuszu papieża, który to wszystko wymyślił.
Bardzo to dobre - że ojcostwo może być łatwiejsze, bo naturalne, spontaniczne, oczywiste i trudniejsze - adopcyjne, przemyślane, zabezpieczone. Bo ojcostwo to zawsze szkoła odpowiedzialności, szansa na dojrzałość, przewartościowanie, a nawet przemianę. Im więcej "starych kawalerów" się o tym przekona, tym lepiej.