Łk 12,8-12: Jezus powiedział do swoich uczniów: Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto mówi jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie przebaczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie przebaczone. Kiedy was ciągać będą do synagog, urzędów i władz, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty nauczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć.
Dzisiejsza wypowiedź Jezusa jest dalszym ciągiem wczorajszej. A wczorajsza miała nas przekonać do głębokiej ufności wobec Ojca. To jest jedna z najważniejszych - o ile nie najważniejsza - rzecz, o którą chodzi Bogu: ufność. Ufność, której skutkiem jest miłosne powierzenie się w ramiona Ojca, który dzięki temu może wreszcie dla swoich dzieci uczynić to, co chce - to, czego pragnie Jego niepojęta miłość. Nie nasza, ludzka, zanieczyszczona egoizmem i pychą, ale Jego, niepojęta, nie-ludzka, bo Boska. Miłość Ojca, która pragnie dla nas czegoś, czego oko nie widziało, ucho nie słyszało ani serce ludzkie nie zdołało pojąć... Pragnie przemieniać nas w Niego samego. Miłość Ojca. Tylko że ta miłość potrzebuje totalnej ufności - powierzenia się tej miłości wbrew wszystkim ludzkim kalkulacjom, wyobrażeniom, wbrew ludzkiej logice i ludzkim oczekiwaniom. Tak, jak Maryja. Tak, jak sam Jezus. I właśnie o to prosi dzisiaj Jezus: byśmy w Nim i razem z Nim powierzyli się totalnie miłości Ojca - wbrew ludzkim radom, ludzkim mniemaniom, wbrew ludziom. Wierząc tylko i wyłącznie Jemu i Jego świadectwu złożonemu z krzyża.
Tak właśnie dosłownie mówi Jezus: kto homologese en emoi emprosten ludzi... Bardzo ciekawe słowa: homologeo po polsku oznacza „mówić jednakowo”, jakby jednym głosem, jednymi słowami... wyznawać jednakowo, wspólnie, jednym głosem, jednymi słowami... Stać się słowem Ojca w Jedynym Słowie. Tu nie chodzi o wykrzesanie z siebie jakiegoś świadectwa, ale o to, by świadczyć, jak mówi Jezus: en emoi - we Mnie. Tu nie chodzi o świadectwo składane jakby obok Chrystusa. Nawet nie razem z Chrystusem, ale w Chrystusie. Tyle znaczy en emoi - we Mnie. To jest Jego świadectwo, a nie moje - a ja się daję włączyć w to Jego świadectwo. On jest Słowem Ojca, On jest Logosem. W Nim Ojciec wyznaje się nam. Ja się mogę tylko dać włączyć w to Jedyne Wyznanie Ojca, jakim jest Jezus, Logos Ojca. I to jest właśnie moje powołanie, cel mojego istnienia: zająć moje miejsce w Chrystusie. Zająć moje miejsce w tym Jedynym Wyznaniu Miłości Ojca, jakim jest Jezus. Moje miejsce w Jego Ciele. A to w praktyce oznacza zajęcie mojego miejsca w Kościele w zupełnym posłuszeństwie Kościołowi.
A kiedy zajmę moje miejsce w Chrystusie, dam się włączyć w Chrystusa tak, jak On chce, a nie tak, jak ja chcę - wówczas wobec ludzi (emprosten) w Jezusie wyznam miłość Ojca - nie tak, jak ja sobie wyobrażam tę Miłość, ale tak, jak miłość Ojca chce się we mnie wyznać. Właśnie to jest cały problem: nikt nie zna Ojca, tylko Syn. Ja nie znam Ojca. To jest nasz wspólny problem: nie znamy Ojca. Jezus nam Go wyznaje - i włącza nas w to wyznanie. Ojciec wyznaje się we mnie tylko wtedy wobec ludzi, gdy jestem zupełnie włączony w Chrystusa. Gdy zajmuję swoje miejsce w Nim. I robię w totalnym posłuszeństwie Jemu dokładnie to, co do mnie w Nim należy. W Nim, w Jego Ciele, którym jest Kościół. Wbrew ludziom, wbrew ludzkim mniemaniom, oczekiwaniom, kalkulacjom itd. Tyle znaczy słowo emprosten - wobec. Ale to słowo zawiera też w sobie taką idę pewnego sprzeciwu, jakby wobec i nawet wbrew. Wobec ludzi - i nawet wbrew. Czasami nawet wbrew niektórym aniołom - tym upadłym, tym, które by chciały, żebym ja zanegował swoją tożsamość dziecka Bożego, w którym Bóg chce wyznawać się światu. Jezus przychodzi mi tę tożsamość przywracać, włączając mnie w swoje Ciało przez dar Ducha Świętego. Jeśli się temu poddam - w posłuszeństwie - to wówczas Jezus stanie się moją twarzą wobec aniołów. Jedni będą mi służyć, a inni, ci upadli, uciekną. Bo zobaczą we mnie Jezusa, Syna Bożego. Jeśli jednak ja zrobię rzecz przeciwną - ulegnę, utożsamię się z ludzkim punktem widzenia, dam się pociągnąć ludzkiej logice, ludzkim oczekiwaniom i wyobrażeniom, to wyjdę z Ciała Chrystusa, wyjdę ze swojego miejsca w Chrystusie, stracę „ochronę” i wobec ludzi, i wobec aniołów. Zostanę wchłonięty. Dlatego Jezus, gdy mówi o zaparciu się, to używa słowa enopion - że jakby się dałem pociągnąć oczom ludzkim... ludzkiemu spojrzeniu. Że dałem się wciągnąć w ludzkie widzenie spraw. I wtedy wychodzę z mojego miejsca w Chrystusie, w Jego Ciele.
Dlatego w dzisiejszej wypowiedzi Jezusa pojawia się Duch Święty. Bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu to negowanie prawdy o tym, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, przez które On sam działa. Że jest formowany i tworzony przez Ducha Świętego. Proszę zobaczyć, ile dzisiaj jest krytyki Kościoła, ile jest krytyki pasterzy. Że ten taki, ten owaki, ten nie ma racji, ten głupi itd. I każdy robi po swojemu - bo ulegamy ludzkiej ocenie rzeczywistości Kościoła. To są bluźnierstwa przeciwko Duchowi Świętemu: bo z tej krytyki wynika, że to nie Duch Święty tworzy Kościół, że to jest jakiś przypadkowy twór, dzieło nie wiadomo, czego. I że nie należy kierować się posłuszeństwem Kościołowi, tylko po swojemu rzepkę skrobać... Uważam to za największe bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu współczesnych czasów: zejście do czysto ludzkiej oceny rzeczywistości Kościoła i jego pasterzy. Owszem, oni mają swoje ludzkie cechy, czasem i przywary bądź słabości. Ale czy Duch Święty nie zdawał sobie z tego sprawy? Czy nie potrafi posługiwać się tymi ludzkimi cechami tak, jak chce? Kiedy ja krytykuję pasterzy Kościoła, stawiam siebie ponad Duchem Świętym. Albo neguję działanie Ducha Świętego w ogóle w Kościele. To tak samo, jakby mówić, że to nieprawda jest, że Jezus, Syn Maryi z Nazaretu, jest Synem Bożym poczętym z Ducha Świętego, bo ma swoje ludzkie cechy. Bo lubi zjeść, kuma się z celnikami i grzesznikami itp. To jest dokładnie to samo: negowanie nadprzyrodzonego charakteru Kościoła, negowanie działania Ducha Świętego w Kościele, bo jest stworzony ze zwykłych ludzi. Ale tak naprawdę ostatecznie płynie to z faktu, że to ja nie zauważam i nie dopuszczam działania Ducha Świętego we mnie. Właśnie dlatego Jezus ostatecznie wzywa do tego, żeby uwierzyć w to działanie - żeby uwierzyć, że Duch Święty jest we mnie, bo jestem włączony w Chrystusa i mam w sobie Jego Ducha i że Duch Święty mnie poprowadzi. Właśnie to jest przyczyna, dla której nie dopuszczam myśli o tym, że Duch Święty może działać przez drugiego człowieka: że po pierwsze sam nie wierzę i nie dopuszczam Jego działania we mnie. I dlatego bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu nie może być odpuszczone, bo to bluźnierstwo polega właśnie na tym: na niedopuszczaniu działania Ducha Świętego w sobie. Więc jak Duch Święty może mnie uświęcić, jeśli ja nie dopuszczam Jego działania w sobie? Wszystko robię sam i po swojemu - Duch Święty nie ma szans… Choć Jezus daje mi Ducha za cenę skłonienia Głowy na krzyżu, to wszystko pozostaje bezowocne, bo ja nie dopuszczam działania Ducha Świętego w sobie.