Radość Ewangelii (24.10.2017)

Łk 12,35-38: Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy bądźcie podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie.

W noc wyjścia z Egiptu Izraelici spożywali Paschę. Zgodnie z nakazem Boga mieli ją spożywać gotowi do drogi: na stojąco, z przepasanymi biodrami i z laską w ręku. Bóg bowiem miał przejść przez Egipt i doprowadzić do nagłego wyjścia Narodu Wybranego. Tak nagłego, że w tym konkretnym momencie już nie będzie czasu, żeby się ubierać, szykować do drogi, szukać laski itd. Trzeba było być najedzonym - a pokarmem był baranek bez skazy, samiec jednoroczny, którego kości miały nie być łamane. Krew zaś baranka miała posłużyć do oznaczenia domów, w których spożywana jest Pascha. To wszystko był znak tego, co ma nadejść. Tego, do czego wzywa Jezus: gotowość do wyjścia. Do pójścia za Panem, by wraz z Nim położyć się do Uczty Weselnej, która już nigdy się nie skończy, na której On jest i głównym Daniem, i Usługującym. Kiedy Jezus wybiera się na Zaślubiny - na Golgotę - najpierw daje uczniom zapowiedź tego, z czym wróci: zaprawdę, powiadam wam, odtąd nie będę pił z owocu winnego krzewu aż pić go będę Nowy, w Królestwie Ojca Mojego. Pić go będę razem z wami - bo idę przygotować wam miejsce, abyście byli tam, gdzie JA JESTEM... Ostatnia Wieczerza, Eucharystia jest zapowiedzią i spełnieniem. Już i jeszcze nie. Zapowiada to, co czeka nas w Królestwie: Pan cały dla każdego z nas, zastawia stół i usługuje. Z drugiej strony ta zapowiedź jest już Rzeczywistością: to rzeczywiście jest Pan, rzeczywiście zastawia Stół Słowa i Stół Ciała i Krwi, z których daje siebie całego. Rzeczywiście usługuje - swoją Krwią obmywa nas z grzechów i słabości, rzeczywiście jest cały dla mnie. Rzeczywiście spełnia się to, o czym Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii - ale z drugiej strony to rzeczywiście jeszcze nie jest pełne, jeszcze nie wyszliśmy z Egiptu tego świata. Z jednej strony w Egipcie tego świata Pan już jest z nami. Jest naprawdę - to jest Jego Miłość. On nie siedzi w jakimś dalekim Niebie - bezpieczny, podczas gdy my tu doświadczamy naszego losu. On jest z nami tutaj. Od momentu Wcielenia jest z nami i nie opuści nas aż do skończenia świata. Nawet tortury i Krzyż nie są w stanie zmusić Go do odejścia, nawet to nie gasi Jego Miłości do nas. Wraca, uparcie wraca, zwycięski, żyjący. Oblubieniec wraca uparcie z Zaślubin - bo Golgota to Zaślubiny Boga ze mną. Właśnie tyle Go kosztuje obecność ze mną aż do skończenia świata, właśnie taką cenę płaci Oblubieniec za pozostawanie ze swoją Oblubienicą. Oblubienicą słabą, omylną, niewierną... a sprawiedliwy siedem razy na dzień upada... Ile razy mam przebaczyć? Siedemdziesiąt razy po siedem... Ile razy Oblubieniec przebacza mi każdego dnia? Co chwila... Moje istnienie jest doświadczaniem nieustannego Miłosierdzia, które wyraża się w nieprzerwanym powracaniu Pana by mnie zaślubiać - chwila po chwili. Dlatego, że ja nieustannie wychodzę z tych zaślubin, nieustannie daję się wypłoszyć albo znęcić... A On uparcie wraca - Oblubieniec. Uparcie przychodzi, uparcie dokonuje wciąż na nowo Paschy - aż do Paschy ostatecznej, gdy wyrwany z Egiptu tego świata zostanę poślubiony już na zawsze... Na zawsze w ramionach Oblubieńca. Tylko żeby moje biodra były przepasane, by pochodnia była w mojej ręce i by była zapalona - bym ja był przebudzony. Greckie słowo oznaczające czuwanie, przebudzenie jest bardzo bliskie spokrewnione ze słowem oznaczającym zmartwychwstanie Jezusa... Bym ja był zmartwychwstały - bym żył życiem wiary w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który samego siebie za mnie ofiarował, zmartwychwstał i żyje. Żyje tu i teraz, ze mną i we mnie, bym ja żył w Nim i przez Niego. Właśnie o to chodzi: o pochodnię wiary, która rozświetla ciemności. Wiary pokornej, która nie przypisuje istnienia sobie, ale wie, że istnieje tylko dzięki temu, że Pan mnie nieprzerwanie nawiedza. Wiary w Jego Miłość niezgłębioną, która wyraża się właśnie w Jego upartych powrotach. To jest to, co porywało ludzi na początku: Jezus został umęczony, zabity - ale zmartwychwstał i wrócił! To jest coś, co robimy na każdej Eucharystii, o czym mówi Najświętszy Sakrament: On JEST. Zmartwychwstał, żyje i JEST - dlatego ja jestem. Tylko dlatego, że On nawet zabity nie przestał widzieć we mnie swojego brata, nie przestał traktować mnie jak Oblubieniec Oblubienicę.

I tu jest właśnie to co chodzi: czy mój styl życia rzeczywiście świadczy o moim przekonaniu, że Oblubieniec mi towarzyszy? Że jest i dlatego ja jestem? Że On żyje , jest prawdziwy, jest naprawdę ze mną - a o tym mówi Jego Słowo, które staje się Ciałem na ołtarzu i składa się we mnie. Czy Eucharystia naprawdę nadaje ton mojemu życiu? Czy moje biodra są przepasane, pochodnia w moim ręku a ja jestem przebudzony? To jest obraz, który wyraża ideę „niepoślubiania” innych rzeczywistości w przekonaniu, że jestem poślubiony Panu i że On przez swoją Miłość, przez swojego Ducha realnie mi towarzyszy, pozostaje w Jedności ze mną. Chodzi o wiarę w to, że On jest ze mną i we mnie - wiarę wbrew temu, co mi mówią zmysły i emocje, które nieraz kłamią i próbują mi wmówić samotność. Bo kiedy dam sobie wmówić samotność, kiedy zgaśnie moja pochodnia, to rozluźni się moje przepasanie na lędźwiach. Gdy zgaśnie moja wiara i moja ufność, to zgaśnie i moja miłość do Oblubieńca, zacznę wyciągać rękę po coś, co mi Go zastąpi. I zasnę - snem śmierci. Jak Adam. A Jezus przychodzi mnie budzić. W każdym Sakramencie Pokuty, na każdej Eucharystii próbuje mnie budzić, dźwigać ze snu, rozpalać moją wiarę, nadzieję i miłość, porywać do wychodzenia z Egiptu, czyli do takiego korzystania z tej rzeczywistości, żeby to nie sprzeciwiało się faktowi bycia poślubionym przez Chrystusa.

To wychodzenie dokonuje się przede wszystkim wewnętrznie, gdy w sercu swoim coraz bardziej widzę w Jezusie Tego, którego jako Jedynego potrzebuję. Gdy widzę w Nim Jedynego Oblubieńca, tak jak On widzi we mnie. Gdy wewnętrznie coraz bardziej pragnę tylko Jego i liczę tylko na Niego. Gdy moje serce nie pragnie już czegoś obok Jezusa, czegoś co Jezus mógłby mi dać, dla mnie zrobić itd. ale Jego samego w sobie. Wówczas jestem coraz bardziej wolny, coraz bardziej obudzony - coraz trudniej mnie znęcić czy zastraszyć, bo przecież mam. Mam Tego Jedynego - przekonuje mnie o tym każda Eucharystia i każda spowiedź. Mam Go - Tego, którego pragnę. I On mnie nie opuści aż na wieki. Więc czym mnie znęcić? Albo czym zastraszyć? Skoro mam i nikt nie może mi Go zabrać? Utrapieniem? Uciskiem? Prześladowaniem? Niebezpieczeństwem? Głodem? Mieczem? To wszystko nie pozbawia mnie Jezusa i Jego Miłości. Nawet krzyżowany - widzę, ze On, choć nic złego nie uczynił, jest tu ze mną, na tym samym krzyżu. Im bardziej to dostrzegam przez wiarę, im głębsza moja miłość pragnąca tylko i wyłącznie Oblubieńca samego w sobie, tym jestem bardziej wolny, tym bardziej wyszedłem z Egiptu tego świata - wyszedłem wewnętrznie. Tym bardziej jestem obudzony, tym bardziej żyję Nowym Życiem, Życiem Oblubieńca. Jestem na świecie, ale nie jestem już ze świata i świat ma coraz mniej swojego we mnie - coraz mniej jest sznurków, którymi mnie trzyma władca tego świata, bo jestem coraz bardziej związany tylko i wyłącznie z Oblubieńcem. Pochodnia, przepasane biodra... Przekonanie, że On i tylko On jest mi potrzebny, żaden fałszywy owoc, ale tylko ten jeden jedyny... I przekonanie, że On jest - bo ja jestem tylko dlatego, że On jest. Wtedy całe moje życie stanie się celebrowaniem Jego Obecności, celebrowaniem Spełnienia tu i teraz. Całe moje życie stanie się szabatem, który nie zna zachodu. Szabat nie jest nieróbstwem, ale celebrowaniem bycia z Oblubieńcem.

To, co jest na mnie hakiem, co czyni mnie podatnym na udrękę, to moje pragnienia i oczekiwania, które sięgają poza Oblubieńca. I to trzeba przewiązywać, to trzeba przepasać i przystrzygać tak, żeby coraz bardziej moim jedynym pragnieniem był On sam w sobie. A jednocześnie nieść w rękach pochodnię wiary, żyć Nowym Życiem, Życiem wiary w Oblubieńca, który mnie poślubił i jest ze mną naprawdę. Wówczas jestem nasycony i staję się niepodatny na nęcenie i zastraszanie. Chyba że popuszczę przewiązania bioder, pozwolę rozpuścić się moim pragnieniem, oczekiwaniom i apetytom - to wówczas nawet pochodnia w moim ręku nie wystarczy, bo będę szarpany pokusami i strachem. Jedno i drugie jest konieczne - pochodnia wiary, budzącej mnie do Nowego Życia i przepasanie bioder, inaczej ciągle na nowo będę to Życie tracił. Jeśli szata nie jest przepasana, to się ciągle pęta pod nogami i utrudnia marsz. Dlatego Izraelici, choć uwalniani przez Boga, potrzebowali przepasać sobie biodra. On przychodzi dać mi Życie, dać mi wolność, przychodzi mi służyć - ale jeśli ja będę dalej rozdarty pragnieniami, oczekiwaniami, to dalej będę się dawał topić w niewoli. Pragnienia, oczekiwania, apetyty ciągle mi będą zasłaniać Oblubieńca. Dlatego oprócz pochodni potrzebuję przepasania. Oprócz przebudzenia potrzebuję jeszcze piłować to wszystko, co mnie zwodzi i uwiązuje. I to jest moja miłość do Oblubieńca: że wybieram ostatecznie Jego i tylko Jego. To się wzajemnie napędza: im większa moja miłość do Oblubieńca, tym łatwiej mi piłować to, co mnie zwodzi i odciąga od Niego. A moja miłość jest tym większa, im bardziej przez wiarę zapatrzę się w Niego - bo tym bardziej zobaczę jak On mnie kocha. Dlatego potrzebuję uparcie spotykać Oblubieńca w Sakramentach, w Słowie, w modlitwie, by wpatrywać się w Jego Miłość, sycić się Jego Miłością. A wtedy będzie rozpalać się pochodnia mojej miłości do Niego, On będzie coraz ważniejszy, coraz łatwiej będzie pilnować tego, co mnie zwodzi i wiąże.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..