Radość Ewangelii (02.11.2017)

J 11,32-45: A gdy Maria siostra Łazarza, przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: Gdzieście go położyli? Odpowiedzieli Mu: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: Oto jak go miłował! Niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: Usuńcie kamień. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Jezus rzekł do niej: Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego.

Maria spotyka Jezusa po tym, jak spotkała się z Nim Marta. Marta jak zwykle robi wszystko po swojemu. Niby słowa Marty i Marty do Jezusa są takie same, ale w przypadku Marty to ona sama sobie odpowiada. Niby spotyka się z Jezusem, ale ostatecznie rozmawia sama ze sobą. Udziela odpowiedzi niby poprawnych, ale nie wykraczających poza nią samą. Mało tego: posługuje się kłamstwem, żeby doprowadzić do spotkania Marii z Jezusem: nauczyciel jest i woła cię… Jezus nic takiego nie powiedział. Niemniej pierwsza rzecz, jaką Jezus pokazuje to fakt, że nawet na kłamstwie Marty (niby w dobrej wierze, ale i tak kłamstwie) Jezus potrafi zbudować coś dobrego. Że dla Niego, dla Boga nie ma sytuacji bez wyjścia. I tak Jezus wkracza w czwarty dzień…

Tu pamiętać należy, że zanim Jezus udał się do miejscowości Marty i Marii, czekał trzy dni. Na wieść o chorobie Łazarza Jezus zatrzymał się i czekał, ku zdziwieniu wszystkich… To ważne jest, bowiem w mentalności Żydów po trzech dniach człowiek jest już nieodwołalnie martwy, a czwartego dnia rozpoczyna się rozkład ciała i już nic się nie da zrobić - dlatego Marta, rozumująca zawsze po swojemu, mówi do Jezusa: Panie, już cuchnie… Dlatego Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia - zanim zaczął się rozkład ciała, ale w momencie, gdy śmierć Jego była nieodwołalnym faktem. Żeby ukazać Moc i Chwałę Boga, panowanie nad śmiercią, nad wszystkim. Właśnie to chce ukazać Jezus: Panowanie.

Czwartego dnia stworzenia Bóg uczynił dwa ciała jaśniejące: większe, by rządziło dniem, i mniejsze, by rządziło nocą. Ojcowie Kościoła zawsze widzieli w księżycu symbol upadłego Anioła. Dlatego gdy Jan ma wizję Niewiasty, to widzi pod Jej stopami księżyc. Niewiasta z Apokalipsy depcze całą potęgę złego ducha - dokładnie tak, jak zapowiedział Jezus dając swojemu Kościołowi władzę deptania węży i skorpionów i całej potęgi przeciwnika. To właśnie upadły Anioł przekonał ludzi i zwiódł, poddając nas wszystkich pod władzę grzechu i śmierci. I tak stał się księciem tego świata. Książę i księżyc… Zbuntowane stworzenie, które chce wszystkich przeciągnąć pod swoje panowanie. Wszystko, co stworzył Bóg, zostało poddane człowiekowi. Kto panuje nad człowiekiem, ten panuje nad wszystkim. Tak właśnie zły duch staje się księciem tego świata: doprowadzając ludzi do tego, że poddali się pod jego prowadzenie. Zamiast wpatrywać się w Słońce i dać się prowadzić Słońcu, ludzie wpatrują się w księżyc i dają się fałszywemu światłu prowadzić coraz bardziej w noc, w ciemność. Księżyc jest światłem fałszywym i zwodniczym. Nie świeci tak naprawdę. Tak naprawdę nie ma nic, jest martwy. Jedynie odbija Światło Prawdziwe i to jeszcze trupioblado… Nie da się ukryć, że jest martwy. W jego trupiobladym świetle wszystko wygląda upiornie i zwodniczo… Musi wzejść Słońce, byśmy mogli zobaczyć Prawdę która wyzwala i odnaleźć Drogę Życia… Inaczej na zawsze będziemy zwodzeni i ciągnięci coraz bardziej w ciemność śmierci. I właśnie dlatego w to wszystko wkracza Jezus - Słońce Nieznające Zachodu. Ten, który nie zna śmierci idzie na spotkanie śmierci. Dlaczego? Dlatego że przyjaciel wpadł w sidła śmierci, leży w grobie, w pieczarze przywalony kamieniem niemocy i już cuchnie. To wszystko jest symbolem absolutnej ludzkiej niemocy poradzenia sobie z niewolą, w jaką wpadliśmy, gdy zapatrzyliśmy się w fałszywe światło. Tak się dzieje zawsze, ilekroć zapatrzę się w fałszywe światło. Tak się dzieje zawsze, gdy nie dam się - jak Mara - wyprowadzić ze swoich domysłów i swojego rozumu, choćby nie wiadomo jak to wszystko było poprawne. Marta na szczęście - choć w dzisiejszej Ewangelii jeszcze oponuje - to jednak daje się ostatecznie przekonać. Dzisiejsza Ewangelia właśnie ukazuje proces odzyskiwania w naszych oczach panowania przez Tego KTÓRY JEST Panem. Proces przekonywania o Prawdzie, o Świetle - dlatego dzisiejsza Ewangelia kończy się tym, że wielu uwierzyło - dało się przekonać do Prawdy. Grecki termin oznaczający wiarę i wierzyć, pochodzi właśnie od słowa oznaczającego przekonanie, bycie przekonanym. Wiara to niezłomne przekonanie. Jezus jest Panem obiektywnie - ale czy jest Nim subiektywnie, w moich oczach? To jest fundamentalne pytanie… jeśli nie jest Panem w moich oczach, jeśli w moich oczach nie jest Drogą Prawdą Życiem, jeśli w moich oczach nie jest Miłością, jeśli w moich oczach Jezus nie JEST - to wtedy po mnie… Właśnie tego szuka Bóg: wiary, która jest niezłomnym przekonaniem. Taka wiara otwiera oczy - i do takiej wiary prowadzi Jezus. Martę i nas wszystkich. Bo Maria wierzy. Wierzy bez zastrzeżeń.

Maria wierzy w Miłość i Panowanie Jezusa - dlatego jej słowa mają inny odcień niż słowa Marty. Maria, gdy Jezus przychodzi do ich domu, siedzi zapatrzona i zasłuchana. Maria nie funkcjonuje w kręgu swoich domysłów i przekonań - ale spożywa i pije, wykonuje wolę Jezusa. Nie próbuje Go karmić swoimi domysłami i pięknymi wypowiedziami - Maria daje się karmić. Taka jest wola Jezusa: bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie. Tego chce Jezus: żebym to ja pierwszy dał się karmić, żebym to ja pierwszy dał sobie usłużyć. Dlatego Ostatnia Wieczerza zaczyna się od służby Jezusa. A kto nie da się obsłużyć, nie będzie miał z Nim udziału. Kto nie da się stworzyć na nowo, kto nie da się poprowadzić Jezusowi, Prawdziwej Światłości świata, nie będzie miał udziału. A Droga wyjścia z niewoli rozpoczyna się od Paschy, od Uczty, na której Daniem jest Baranek bez skazy, któremu nie łamano kości, przyprawiony gorzkimi ziołami Męki i upieczony w Ogniu Ducha, Ogniu Miłości. Daniem jest Chleb niekwaszony. Napojem ratującym i wzbraniającym do nas dostępu aniołowi śmierci jest Krew Baranka, znacząca domy w których Baranek składa siebie w Komunii Świętej… Od tego zaczyna się Droga. Od wpatrywania w Słońce Nieznające Zachodu, które rozbłysło Pełnią Światła na Krzyżu. Na Eucharystii. Od zapatrzenia się w Słońce, od karmienia się Jego Słowem, Jego Ciałem i Krwią. To jest Maria właśnie siedząca u stóp Mistrza. Od tego zaczyna się Droga Prawda i Życie w moim życiu. Tylko tak mogę dać się przekonać o Panowaniu i o Miłości, o Prawdzie która wyzwala.

Maria wypowiada słowa, które są nam bliskie: Panie, gdybyś tu był… to czy tamto by się nie wydarzyło… ludzie by nie cierpieli… itd. Panie, gdybyś tu był… Ale Maria mówi to inaczej niż Marta, niż my wszyscy: Maria mówi do Ukochanego, z pełnym przekonaniem o Miłości, o Panowaniu, ufnie powierzając Panu swoje wątpliwości i lęki. Maria nie walczy z nimi sama, jak Marta. Nie próbuje sobie sama tłumaczyć. Powierza swoje trudności Ukochanemu. I czeka, aż On wytłumaczy. Maria nie odzywa się więcej. Maria robi to, co do niej należy: oddała Ukochanemu swoje serce, pełne żalu, bólu i wątpliwości i pozwala, by to On zaprowadził w tym porządek. Patrzy i słucha - co robi i co mówi On. Pije i spożywa. Nie stawia Panu granic. Marta próbuje stawiać granice - ale Pan pomaga jej przekroczyć te granice. Właśnie o to chodzi: że granice stawiane Panu to tak naprawdę klatka, w której sam siebie zamykam.

A to jest problem stawiania siebie na miejscu Boga. Ja decyduję. Ja muszę wszystko ogarnąć. Ja muszę się wszystkim zająć. I jeśli doświadczam jakiś ograniczeń, to uważam, że te ograniczenia są absolutne - że dotyczą nawet Boga. Że jeśli w moich oczach coś jest takie czy inne, to jest takie też w oczach Boga. To jest problem przypisywania sobie prerogatyw Boga - i to prowadzi człowieka do otchłani samotności, do ciemności. Decydowanie zamiast Boga. Z tego Jezus wyprowadza Martę i towarzyszących jej Żydów. A drogę daje Mu wiara Marii… Drogę Jezusowi do nas wszystkich daje wiara Maryi, która nie postawiła żadnych granic Duchowi Świętemu… Pokorna wiara, która nie stawia żadnych granic Temu KTÓRY JEST Panem. To jest właśnie wiara w to, że Jezus jest Panem: taka wiara nie stawia Mu żadnych granic, nie decyduje za Niego. Tak, czasem nie taka wiara nie wszystko rozumie, ale nawet wtedy nie sprzeciwia się Panu. Nawet wtedy pielęgnuje w sobie przekonanie o Miłości i o Panowaniu.

Jezus płacze. Ale inaczej niż wszyscy. Wszyscy wykonywali czynność, którą greka opisuje za pomocą terminu oznaczającego straszny żal, smutek, rozpacz. Wielki, głośny lament rozpaczy. Jezus zaś roni łzę… Coś się w Nim przelewa - i wypływa w postaci Wody, Wody Żywej. Odpowiedź Pana na naszą śmierć będącą wynikiem naszego grzechu, postawienia się w miejscu Boga. Ewa też tłumaczyła Boga - postawiła się przed Bogiem, ponad Bogiem. Nie dała szansy Bogu, wyszła przed szereg. I teraz Bóg przychodzi, żeby przywrócić porządek. Jak? Ano idzie przed nami. Wychodzi przed nas - by na nowo stać się dla nas Pasterzem, który stoi na czele owiec. Wychodzi przed nas w drodze do otchłani. I tam wylewa strumienie Krwi i Wody, Wody Żywej płynącej z Serca, z samego wnętrza Boga. Strumienie Ducha, który ma nam wszystko przypomnieć i wszystkiego nauczyć. Przypomnieć to, co przez grzech zapomnieliśmy. Jest tylko jeden grzech świata: postawienie się na miejscu Boga, ponad Bogiem, decydowanie za Boga, a zaczyna się zawsze od bronienia Boga. Ja będę bronił i tłumaczył Boga. Jak Ewa. Droga w otchłań śmierci.

I Jezus wkracza w tę otchłań. Wkracza w otchłań Męki, w otchłań Krzyża i Golgoty. Wkracza w śmierć i grób. By tak odpowiedzieć na nasze „gdybyś tu był”. Odpowiedź Boga jest od czasów Mojżesza taka sama: JESTEM. I Bóg to pokazuje: JESTEM z tobą, przyjacielu mój, mój umiłowany, JESTEM nawet gdy kładziesz się w grobie - JA JESTEM z tobą. Tyle dla Mnie jest warte bycie z tobą: czuć to co ty czujesz, doświadczać tego, co ty doświadczasz… a nawet iść na Krzyż i położyć się w grobie. Miłość potężniejsza od śmierci. Małżonkowie ślubują sobie miłość póki śmierć nie rozłączy - a tu jest Miłość, wobec której śmierć jest śmieszna. Nic nie znaczy. Nie ma żaden władzy. Nawet śmierć, nawet Krzyż i Męka nie są w stanie sprawić, żeby Pan przestał być Panem, przestał być Miłością. Nawet Męka, Krzyż i śmierć nie są w stanie odpędzić Pana ode mnie. Nawet grzech nie jest w stanie zniszczyć Jego Miłości. On jest Panem i jest Miłością. Dla Niego nie ma sytuacji bez wyjścia, nie ma pieczary zawalonej kamieniem, która jest kresem wszystkiego. Nie ma zniszczenia i rozkładu, z którego nie byłby w stanie wynieść mnie na swoich ramionach. I uczyni to - tak jak sam powstał trzeciego dnia. Uczyni to dla mnie - przeniesie mnie na własnych ramionach nawet przez śmierć. Dlatego że JEST. Stawianie siebie na miejscu Boga rozpoczyna się od subtelnego błędu: przypisania sobie samoistności. Dlatego w Ewangelii św. Jana na początku Jan Chrzciciel uparcie powtarza „ja NIE JESTEM”. Skąd więc to mam, że jestem w tym momencie? On niesie mnie na rękach. On - JESTEM. Daje mi swoje Imię - JESTEM - właśnie na ten moment. Właśnie w tym momencie zaprasza mnie - bym był razem z Nim, razem z JESTEM, razem z Panem. Wszytko, każda chwila jest zaproszeniem: abym był razem z Nim. Wszystko jest doświadczeniem bycia z Nim - bo On ma na imię JESTEM. Każde więc doświadczenie jest doświadczeniem, że jestem - ja, który przecież nie jestem… Miłość Pana - który idzie z umiłowanym nawet na Krzyż, nawet w otchłań grobu i śmierci. W zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli - nawet w umieraniu i śmierci… Tyle jest dla Niego warte bycie ze mną. A dla mnie? Ile jest warte towarzyszenie Jemu? Ja Jemu tylko towarzyszę - w istnieniu. On cierpi, On umiera, On się trudzi - ja Jemu towarzyszę. On się weseli, On raduje się - i zaprasza mnie do swojej radości. Radości Zakochanego z tego, że jest razem z ukochanym. Jestem Jego ukochanym - i dlatego jest ze mną, ze mną cierpi i się raduje, ze mną doświadcza wszystkiego, choć nie musi. Odkrycie, którego dokonał Łotr na Krzyżu. Odkrycie, które staje przed naszymi oczami na każdej Eucharystii: On JEST. Ze mną. We mnie. Dlatego żyję, jestem, istnieję, mogę czuć, widzieć… Niesie mnie w ramionach, w Sercu swoim, w Łonie swoim - i rodzi mnie, dobycia takim jak On. Wydobywa mnie z prochu ziemi, cierpliwie i wytrwale - za cenę bycia ze mną. Tu i teraz. Dać się przekonać. Dać się wyprowadzić ze swoich przekonań - dać się przekonać Panu. Panu, który na moich oczach wchodzi w otchłań mego serca, by być ze mną. By strumienie Wody Żywej płynęły w moim wnętrzu. Bym żył jak On żyje - razem z Nim. Żył Życiem Miłości, która nie przestaje kochać. Dlatego mam braci i siostry, których mogę kochać razem z Nim, z Panem, który jest Miłością. Cokolwiek uczynicie… Słowa porażające, których prawdziwa wymowa odkrywa się wtedy, gdy dam się przekonać o tym, dlaczego ja istnieję. Bo On JEST we mnie. We mnie doświadcza razem ze mną wszystkiego. Wszystko w moim życiu - wszystko czego doświadczyłem - dotyczyło Jego. Choć nie musiał… A więc wszystko, co ja zrobię - zrobię Jemu. Co dziś dla Niego zrobię? Dla Niego - który stanie przede mną w moim bracie, w mojej siostrze, tak jak żyje we mnie?

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..