Łk 19,41-44: Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.
Jezus wjeżdża do Jerozolimy na osiołku. Wzmianka o tym została opuszczona: między przypowieścią o minach a dzisiejszym fragmentem jest właśnie opis tego wydarzenia, związanego z osiołkiem. To słowo - osiołek - powtarza się w tym krótkim opisie kilkakrotnie, jakby Ewangelista chciał na nie zwrócić baczniejszą uwagę czytelnika. W kontekście przypowieści o minach jest to ważne: wszyscy wiwatują, są zachwyceni - a osiołek idzie, wpatrzony w ziemię pod swoimi kopytkami… pewnie nie widzi nawet wiwatów, a jeśli już to nie rozumie o co chodzi… Albo przypisuje te wiwaty sobie. Czuje ciężar na swoich plecach, ale nie wie co to za ciężar i pewnie ma jeszcze żal o ten ciężar… Czyż nie jest tak z nami często? Nie dostrzegamy, że Pan idzie w nas przez świat. Bo albo nie ma spodziewanych efektów, albo ciężko, albo wiwaty przypisujemy sobie. A wystarczy unieść wzrok, oderwać go od siebie i od ziemi, żeby zobaczyć, że to Pan jest, który we mnie chce iść do Jerozolimy, do tego świata, do innych ludzi. Wystarczy włączyć oczy serca, oczy wiary, żeby ujrzeć niepojętą Prawdę o Miłości Pana, który raczy we mnie się składać, raczy we mnie żyć swoim Życiem Miłości i raczy we mnie iść do braci i sióstr. Bez tego widzę tylko ciężar, tylko trud i niewygodę… Wszystko staje się ciężarem niesionym w pocie czoła, bezowocnym trudem nigdy nie przynoszącym oczekiwanych efektów. Dopiero gdy zauważę, że to wszystko wynika z obecności Pana - dopiero wtedy przeżyję radość. Będę wolny od wpatrywania się bez przerwy w ziemię, w jej sprawy i jej dobra - bo zobaczę Dobrego, którego mam. Będę wolny od udręczania się brakiem efektów - bo mam Efekt, Jego Obecność, Jego samego w sobie. Będę wolny od pychy przypisującej wszystko sobie - bo wiem, że to On jest Autorem mojego wyniesienia, mojej chwały i mojej wartości. Sam z siebie nie znaczę nawet tyle, co osiołek - sam z siebie jestem prochem pod kopytami osiołka. To Jego Obecność - Obecność Pana, który nieustannie w Eucharystii składa się we mnie, który nieustannie w Sakramencie Pokuty odnawia we mnie Obecność - właśnie ta Obecność czyni mnie tym, kim jestem. Istotą żywą, zdolną do życia Życiem Boga. Życiem Miłości. Mało tego: On jest gotowy zapłacić za to cenę wydanego Ciała i przelanej Krwi - za Obecność we mnie… Jakaż musi być moja wartość w Jego oczach! Jakaż Jego Miłość do mnie! A On? Ile jest wart dla mnie?
Ciekawa rzecz, że Pan posyła uczniów po osiołka, by go odwiązali, wyzwolili. „Panowie” osiołka nie bardzo chcą - ale stwierdzenie: PAN go potrzebuje - to stwierdzenie łamie wszelki opór… Pseudo-panowie nie są w stanie ostać się wobec majestatu Prawdziwego Pana, który mnie raczy potrzebować. Raczy chcieć we mnie żyć, we mnie iść do braci i sióstr, we mnie się wyznawać - i tak zaprosić mnie do współ-Życia, współ-wyznawania i współ-radości w współ-chwale. Chce dzielić się wszystkim - dlatego żyje we mnie, bym miał wszystko co On. Żaden pseudo-pan nie ostoi się wobec Prawdy: że Pan raczy chcieć. Pseudo-panowie mają władzę wiązania mnie na tyle, na ile ja nie widzę tego „Chcę” mojego Pana. Na ile nie słyszę Jego gromkiego „Pragnę!” wykrzyczanego z wysokości Krzyża. Właśnie tak nie rozpoznaje się nawiedzenia, właśnie tak nie widzi się tego, co służy Pokojowi: gdy nie widzę Pana, którego mam. Gdy daję sobie zasiać wątpliwości, gdy daję się sprowokować, by przypisać wszystko sobie - od razu wystawiam się na powiązanie, od razu sam sobie sobą samym wszystko zasłaniam. Zasłaniam sobie Prawdę i dlatego staję się słaby, staję się igraszką pseudo-panów. A Pan mnie raczy potrzebować - raczy chcieć. Nie zgasło Jego „pragnę” chociaż ja się okazałem osłem, chociaż w mojej głupocie zapomniałem o moim największym Skarbie: o Nim. Nie zgasła Jego Miłość - Miłość, która płacze nade mną - choć to przecież ja zignorowałem Jego Obecność, choć to przecież ja zapomniałem o Miłości, zlekceważyłem Miłość…
Dlaczego czujemy się bezwartościowi? Bo lekceważymy Miłość. Lekceważymy Ją, bo nie jest taka, jak oczekujemy. Bo nie daje tego, co oczekujemy. Bo Miłość daje Jedno: Siebie. A my chcemy wiwatów, efektów, zysków, darów, doświadczeń, czucia i nie wiadomo czego - dlatego lekceważymy Miłość, która daje siebie. Wpatrzeni w dłoń, skupieni tylko na tym co ta dłoń nam daje, nie widzimy że to Dłoń Ojca wyciągnięta do nas w Chrystusie - Ojca, który w tym geście daje siebie. Siebie. Że to Dłoń Ojca wyciągnięta w geście pokojju, obdarowania - i przyjęcia, przygarnięcia. Że to Dłoń Ojca, który pragnie nas objąć, przygarnąć, przytulić i zamknąć w swoim Sercu… A my, zamiast to zauważyć, ciągle się pytamy, co nam ta dłoń da. I ponieważ nie daje tego, co się spodziewamy, to zaczynamy podejrzewać, że ta dłoń chce coś zabrać… Gryziemy więc i drapiemy, kopiemy i odpychamy… Biczujemy, koronujemy cierniem, szydzimy, krzyżujemy… Bo dla naszych oczu zakryte jest to, że to jest On, Ten który jest Pokojem, Emmanuel - Z-Nami-Bóg. Książę Pokoju, Odwieczny Ojciec, Bóg Mocny. Mocny Miłością, która nas nie niszczy nawet wtedy, gdy my niszczymy Ją. To jest potęga! Kto z nas to potrafi: nie odpowiadać zniszczeniem na zniszczenie? Nienawiścią na nienawiść? Wrogością na wrogość? Kto z nas to potrafi? To jest Moc i Potęga! To jest Prawdziwy Pokój - Pokój Miłości. Miłości, która nie przestaje kochać.
I właśnie do tego samego Pokoju - Pokoju Trójjedynej Miłości - zostałem zaproszony wyciągniętą Dłonią Ojca. Wyciągniętymi Ramionami Ojca: wyciągniętymi w Chrystusie i Duchu Świętym. Zostałem objęty i włączony w Trójcę przez Dzieło Pana wjeżdżającego na osiołku, wchodzącego do Jerozolimy za cenę Krzyża. Zostałem objęty wielkim „Pragnę” Boga, które jest moim wyzwoleniem. Tym samym „Pragnę” które jest nieustannie celebrowane przez uczniów Pana - tych, którzy zrozumieli co służy pokojowi, którzy odkryli w sobie Obecność, którzy nieustannie karmią się Obecnością i niosą tę Obecność światu - niosą Miłość. Tak się odwiązuje innych ludzi: dając im Pana, dając Miłość, dając im pragnienie Pana. Stając się dłonią wyciągniętą, przedłużeniem ramion Ojca - ku braciom i siostrom. Udział w Chwale - ale też i udział w losie Pana… Losie Miłości. Słodki udział - bo jestem wpatrzony w Niego, który chciał być moim. I jest moim. Nieprzyjaciele otaczają, oblegają, ściskają, powalają na kolana - ale nic nie jest w stanie pozbawić mnie Pana, Jego Obecności. Zawsze, w każdej chwili jestem w stanie spojrzeć w górę - zobaczyć Jego i Jego Miłość, usłyszeć Jego „pragnę”… Staję się bezsilny tylko wtedy, gdy zapominam o patrzeniu w górę. Można mnie zniszczyć, powalić na kolana i zmusić do uległości tylko wtedy, gdy przestanę patrzeć w górę - gdy przestanę wpatrywać się w Pana, który raczył dać mi siebie, raczył nie przygarnąć, raczył chcieć mnie i chcieć we mnie iść do świata. Jeśli ciągle sobie o tym nie przypominam -zaraz zacznie się męka, prześladowanie, walka… zaraz wejdą wątpliwości, zniechęcenie, nęcenie dobrami tego świata, nęcenie efektami itd. Uparcie wracać do Prawdy: Pan jest Wszystkim. Pan jest Pokojem. Pan jest Mocą i Życiem. I On zechciał mnie chcieć - w swojej Miłości. To jest najważniejsze. Jedyne co się liczy. Może ze mnie nie zostać kamień na kamieniu - a On w trzy dni mnie odbuduje, bo On CHCE. Raczy mnie potrzebować.