Mt 18,12-14: Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych.
Wygląda na to, że jednym z najważniejszych dla Jezusa tematów było zagadnienie Miłosierdzia. Co prawda orędzie przekazane siostrze Faustynie Kowalskiej nie należy do Objawienia Publicznego, niemniej jednak wpisuje się w tę linię: orędzia o Miłosierdziu, o przebaczeniu. Przebaczeniu wręcz skandalicznym - tak jak dzisiejsza przypowieść. Ilu z nas ma problem z faktem, że radość jest większa z jednej zagubionej owcy niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu tych, które nie potrzebują nawrócenia? A jednak Jezus tak powiedział - i co gorsza faktycznie tak myśli... Św. Paweł także mówił o tym: gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska... To jest właśnie logika Miłości, którą zagubiliśmy przez grzech pierworodny i dlatego stała się dla nas taka obca i niezrozumiała, taka skandaliczna i trudna do zaakceptowania: Miłości, która kocha i chce kochać. I chce o swoim kochaniu przekonywać. Logika Miłości jest taka: jeśli gardzisz moją Miłością, to znaczy, że potrzebuję jeszcze bardziej cię o moim kochaniu przekonać - dlatego wyznam się tobie jeszcze bardziej... i jeszcze... aż do końca cię umiłuję, aż po Krzyż, aż po wydanie Ciała i wylanie Krwi. Przecież słowa św. Pawła spełniają się na naszych oczach: na każdej Eucharystii. Gdzie wzmaga się grzech - tam wylewa się Krew Chrystusa, ostateczna Łaska. Na Golgocie, na szczycie grzechu - wylewa się Szczyt Łaski, dar Syna w którym Bóg daje się do samego końca... to jest logika Miłości: jeśli mi nie wierzysz, ze cię kocham - to wyznam się tobie do końca, pójdę za tobą do końca, aż do otchłani... I dopiero gdy odkryję, że właśnie tak zostałem potraktowany w Chrzcie Świętym, gdy odkryję że tak właśnie jestem traktowany ja, bijący się w piersi na każdej Eucharystii, tak właśnie traktowany jestem ja, oskarżający się w każdej Spowiedzi - gdy odkryję, że to ja jestem właśnie tak traktowany, że to wszystko się spełnia nieustannie na mnie - dopiero wówczas zrozumiem, że to właśnie mnie dotyczy radość Pana, całego Nieba. I dopiero wtedy przestanę zazdrościć moim braciom i siostrom, patrzeć podejrzliwym okiem czy przypadkiem nie są lepsi ode mnie i nie „zasłużyli” na większą łaskę - bo będę miał swoją radość bycia odnalezionym. Poza tym zgodnie z logiką Pana na większą łaskę „zasługuje” większy grzesznik. Kto „zasłużył” na Łaskę Krzyża? Na niepojętą Łaskę przelanej Krwi? Grzesznicy... Nie za świętych Jezus przelał Krew - ale za grzeszników. Nie dla świętych wzbudza w sobie szczyt swojej potęgi - Miłość Miłosierną - ale dla grzeszników... Niepojęta logika Pana: najmniejszy, najbardziej oddalony, najbardziej pogubiony, jest najcenniejszy... najbardziej poszukiwany... otoczony największą troską... Taka jest logika Pana. I dopiero gdy wejdziemy w tę logikę Krzyża, dopiero wtedy po pierwsze ujrzymy swoją wartość - a po drugie ujrzymy prawdziwą wartość pogubionych, odrzuconych, pogardzanych... celników, grzeszników i nierządnic... Dopiero gdy damy sobie zmienić myślenie - dopiero wtedy zrozumiemy, dlaczego celnicy, grzesznicy i jawnogrzesznice wchodzą przed nami do Królestwa.
Bo do Królestwa można być tylko wniesionym na ramionach Pana. Dopóki uważam siebie za niepotrzebującego odnalezienia i wzięcia na ramiona - jestem niezdolny wejść do Królestwa. Nikt tam nie wchodzi o własnych siłach. Nikt nie jest w stanie sięgnąć Boga. Ten, kto sądzi, że jest w stanie - już jest ostatni i to naprawdę ostatni. Pycha z Nieba spycha... Bardzo ważne powiedzenie. To jest właśnie to, co nas różni od Pana: pycha. Pycha, która fałszuje wszystko - fałszuje na przykład nasze myślenie o sobie, o Panu, o innych... Sprawia, że nasze spojrzenie staje się zamglone i widzimy coraz bardziej niejasno, aż wreszcie błądzimy w ciemnościach... I trzeba nam zabłądzić w ciemnościach, poczuć swoją bezsilność, żebyśmy wreszcie w naszej bezsilności pozwolili wziąć się na ręce i wnieść do Królestwa... Pycha myśli, że jest w stanie wejść tam sama: to jest właśnie pułapka grzechu pierworodnego. Przekonanie, że mogę sobie sam sięgnąć po bycie jak Bóg... Od razu spadam, bo przecież jak mogę sądzić, że ja, człowiek wzięty z prochu, jestem w stanie dosięgnąć Najwyższego? Dosięgnąć Nieba? Jak mogę sądzić, ze czymkolwiek jestem w stanie zasłużyć na to, by być jak Bóg? By otrzymać Dar Nieskończonej Miłości wartej nieskończenie więcej niż dziesięć tysięcy talentów? W momencie gdy sądzę, że mogę zasłużyć, że mi się należy w przeciwieństwie do innych, że mam prawo do takiej Miłości - już jest po mnie. Już jestem zaginiony, i to strasznie zaginiony... Właśnie tak pycha czyni ślepym na Miłość i nieszczęśliwym, przekonanym że nic nie mam. Zapatrzenie się w swoje zasługi zawsze kończy się odkryciem ich braku - ale ponieważ już pozwoliłem sobie wejść w myślenie kategoriami zarabiania i płacenia, to gdy odkrywam, że brak mi zasług, od razu rodzi się rozpacz i rezygnacja... Dopiero gdy dam się nawrócić na Miłość - dopiero wtedy odkrywam Dar. Dopiero wtedy odkrywam Radość.
Pan mówi dzisiaj o człowieku, któremu narodziło się sto owiec: dla każdego jest oczywiste, że pójdzie szukać każdej zagubionej. A dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że Pan pójdzie szukać każdego, który nie narodził się Jemu, ale którego sam zrodził za cenę krwawego potu w Ogrodzie Oliwnym, za cenę nocy przesłuchań, za cenę biczowania i cierniem koronowania, za cenę dźwigania Krzyża, za cenę konania i śmierci krzyżowej, za cenę oddania Ducha z Krzyża i za cenę Zmartwychwstania? Oglądamy Boga rodzącego człowieka: w Męce, w trudzie powstawania z martwych... A wciąż tak trudno nam uwierzyć w naszą wartość w Jego oczach... ciągle mamy siebie za mniej wartych niż owca dla pasterza... Ciągle pokutuje w nas schemat Adama, który chowa się w panice przed nadchodzącym Bogiem, bo nie ma czym Boga zachwycić... A kiedy do nas dotrze, że Boga zachwyca w nas to, że jesteśmy? Po prostu kocha mnie bo jestem - a jestem z Jego łaski, z Jego Miłości, z Jego daru... Nawet to nie jest moją zasługą: że jestem. Kocha mnie. I wychowuje mnie do takiej samej miłości: bym ja kochał Go nie za to, co może mi dać, co może dla mnie zrobić - ale dlatego, że jest. Bym Go tak kochał jak On mnie - i bym razem z Nim, w Jedności z Panem kochał Jego Miłością moich braci i siostry. Nie za to, co mi dali, co dla mnie zrobili, jacy są itd. - ale dlatego, że są. Po prostu dlatego, że mój umiłowany Pan zrodził ich tak samo jak mnie za cenę Męki i Zmartwychwstania. Tak, dopóki w pokorze nie wyczytam mojej wartości w spojrzeniu Umęczonego Pana, umęczonego moim rodzeniem, dopóty nie odczytam wartości moich braci i sióstr, tych najmniejszych nawet. Im bardziej uważam się za lepszego - tym mniej mam pojęcie o własnej wartości... Moja wartość nie wynika z mojego myślenia o sobie, gromadzenia rzekomych zasług itd. Moja wartość wynika ze spojrzenia Pana zdradzonego trzykrotnie tej samej nocy przeze mnie. I właśnie w tym jest cała sprawa: Jezus przychodzi, by przełamać w nas schemat ukrywającego się Adama. Przełamać strach przed Nadchodzącym: by właśnie tym spojrzeniem, w które jest fundamentem wiary Piotra, fundamentem wiary Kościoła, przełamać nasze lęki, nasze wyobrażenia o Nadchodzącym, byśmy powierzając się jedynie Miłosierdziu zdradzonego i ukrzyżowanego Pana dali się zanieść w ramionach, rozciągniętych na Krzyżu, aż do Ojca. Sami nie potrafimy wejść do Ojcowskiego Serca, a poza tym lękamy się Ojca, bo gnębi nas poczucie winy... dlatego przychodzi Syn: by wystawić się nasz lęk, który doszedł do szczytu na Golgocie, przełamać wszystkie uprzedzenia naszej pychy i wnieść nas, zrodzić nas dla Ojca... Spojrzeniem z Krzyża.
Zgorszenie Miłosierdzia...
Ale Pan umieszcza tę przypowieść w bardzo ważnym kontekście: w kontekście przestrogi przed gorszeniem, w kontekście wezwania do upomnienia upadającego brata... Bo gdy grzeszę, rzeczywiście ranię Serce Ojca... Jakaż jest moja miłość do Ojca, który wyznał mi się w spojrzeniu Ukrzyżowanego Syna, jeśli beztrosko ranię Jego Serce wciąż i wciąż? Tu nie chodzi o zasługę, nie chodzi o lęk - chodzi o bojaźń dziecka, które kocha Ojca: dziecka, które za żadną cenę nie chce zranić Serca Ojca, bo poznało Miłość. Dziecka, które kocha Ojca nie za coś, ale dlatego, że ma Ojca. Dlatego że JEST. Ojciec za cenę Krwi Syna dał mi to, co ma najcenniejszego: swoje Imię JESTEM. Siebie samego. Za cenę rany Serca, za cenę dłoni spracowanych aż do przelewu Krwi, za cenę stóp przebitych... Mi, który pobłądziłem, który wzgardziłem tyle razy Miłością, która mnie zrodziła. A Pan wciąż i wciąż przychodzi, by kolejny raz wziąć na ramiona - za cenę rozciągnięcia ich na Krzyżu. Nie dlatego, że musi - ale dlatego, że kocha. Radość, którą pojmie i w której uczestniczy tylko ten, kto dał się przekonać Miłości - dał się nawrócić patrząc Panu w oczy. Lecz tylko ten zobaczy, kto przyszedł licząc wyłącznie na Miłosierdzie - tylko ten, kto pokłada nadzieję jedynie w Miłosierdziu doświadczy Miłosierdzia. Ten, kto przyszedł bez pokory, pokładając nadzieję w zasługach albo w swojej bucie - ten nie zobaczy nic. Będzie to sąd nieubłagany dla tego, kto nie czynił Miłosierdzia. Dlatego Pan za chwilę opowie przypowieść o nielitościwym dłużniku.
Wyraźnie to, na czym Panu zależy najbardziej, to Miłosierdzie. Nasze przekonanie o Miłosierdziu - i nasze czynienie Miłosierdzia. Nasze zrozumienie Miłosierdzia. Bo pycha z Nieba spycha: wpycha w fałszywe rozumienie Miłosierdzia. Doprowadza do przekonania, że albo Miłosierdzie mi niepotrzebne, albo mi się należy... W obu przypadkach tracę Radość. Radość jest tylko wtedy, gdy patrzę w oczy Miłosiernego Pana ze świadomością, że należy mi się jedynie gniew - wówczas staję się pełen radości z odnalezionego Miłosierdzia... I staję się zdolny do Miłosierdzia. Rodzę się na nowo - by Mocą Miłosierdzia Pana stać się jak Pan: Miłosierny.