Mk 2, 23-28: Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat pośród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze mówili do Niego: „Patrz, czemu oni czynią w szabat to, czego nie wolno?” On im odpowiedział: „Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie i poczuł głód, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom”. I dodał: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest Panem także szabatu”.
Znowu problem jedzenia… bezpośrednio chodzi o przepisy szabatowe. Natomiast ostatecznie chodzi o zamiar Boga w ogóle. Szabat jest jakby „punktem dojścia” dla Boga: tak to ukazuje opis stworzenia. Wszystkie działania Boga opisane na początku Księgi Rodzaju zmierzają do szabatu - szabat jest spełnieniem dzieła stworzenia. Szabat, gdy Bóg „spełnia się” w Miłości do człowieka - gdy człowiek doświadcza spełnienia w Miłości Boga. Okazuje się jednak, że to spełnienie nie jest nieróbstwem: zaraz następuje drugi opis stworzenia, który sprawę uściśla. Co się robi w szabat? Ano pracuje razem z Ojcem w Jego Ogrodzie. Bóg sadzi Ogród w Eden i umieszcza tam człowieka, by człowiek ten Ogród uprawiał i doglądał. Dziecko, idź i pracuj w Mojej winnicy. Dziecko! A więc to i moja winnica - bo skoro należy do mojego Ojca, MOJEGO Ojca! To nie jest ktoś obcy, zewnętrzny, z kim nic mnie nie wiąże. Pracodawca, właściciel, najemca itd. To jest Ojciec i to na dodatek MÓJ! A więc wszystko Jego jest moje - nie pracuję jak niewolnik, jak najemnik, ale jak syn: na swoim. Razem z Ojcem. I to jest właśnie spełnienie do którego zaprasza Bóg człowieka: by razem, w Jedności spełniać się czyniąc dzieła Miłości, dzieła Ojca, dzieła Boga który jest Miłością. Bóg uczynił człowieka istotą zdolną do kochania, do czynienia Miłości - istotą „Miłościo-dajną” a więc „Bogo-dajną”. A uczynił człowieka istotą zdolną do dawania Miłości, dawania Boga przez to, że najpierw stał się Darem dla człowieka - że człowieka uczynił przez Dar z samego siebie. I dlatego człowiek jest istotą Bogo-nośną i Bogo-dajną. I to właśnie człowieka spełnia: doświadczanie obdarowania Bogiem, Miłością - i dawanie Boga, dawanie Miłości w Jedności z Bogiem, który przez Dar z samego siebie włączył człowieka w swoje Życie, swoją Jedność, we Wspólnotę Miłości, którą jest On. Właśnie tak człowiek doświadcza spełnienia, doświadcza że jest we Wspólnocie Boga, że ma Jego Życie, Jego Miłość - że ma samego Boga: dając Boga, dając Miłość. To jest potwierdzenie tego, że mam: gdy daję. Właśnie tak człowiek został zaproszony do spełniania się - ale człowiek uległ innym pragnieniom. Pragnieniom zmysłów, namiętności… Zapragnął owocu miłego z wyglądu i smacznego - zapragnął innego nasycenia, nie na poziomie najgłębszym, na poziomie serca (czyli woli i umysłu) ale na poziomie zmysłów i emocji. I dał się człowiek przekonać, że jeśli sam o to nie zadba, to Bóg nie zrozumie tej jego potrzeby i nigdy jej nie zaspokoi. To jest bardzo ważna pokusa obecna w grzechu pierworodnym, która nieustannie nas dotyka: że są we mnie takie potrzeby, których Bóg nie rozumie, nie widzi, nie uwzględnia i nie zaspokoi. Że On chce ode mnie jakiegoś życia „duchowego” w naszym ułomnym rozumieniu tego słowa: oderwanego od rzeczywistości, „odlecianego”. Tymczasem prawdziwa duchowość, prawdziwe przeżywanie Boga tak naprawdę wprowadza człowieka w rzeczywistość - bo przecież Bóg jest jej Twórcą. Albowiem tak Bóg umiłował świat… Bóg stał się Człowiekiem - Słowo stało się CIAŁEM. I Jezus jest Zbawcą CIAŁA. Ciągle nam zagraża greckie myślenie, które spowodowało, że Paweł stał się dla greków śmieszny: myślenie, że ciało jest więzieniem duszy, że ten świat jest jakimś więzieniem i trzeba się z tego wszystkiego uwolnić. Gdy Grecy usłyszeli o zmartwychwstaniu ciała, wyśmiewali Pawła. I my tak właściwie ciągle tak patrzymy na to wszystko: że żyjemy w więzieniu tęskniąc za wyrwaniem się z niego… O zgrozo jednak Pismo Święte konsekwentnie mówi o zmartwychwstaniu ciała… O Nowym Niebie ale i o Nowej Ziemi. Jezus także zmartwychwstał nie jako ulotny duch, ale w Ciele - mam ciało i kości, a duch tego nie ma… I jak mówią Apostołowie: z Nim żeśmy JEDLI i PILI po Jego Zmartwychwstaniu… O zgrozo…
Bardzo fałszywa jest duchowość prowadząca w jakieś oderwanie, odloty itd. Prawdziwa jest tylko taka duchowość, która prowadzi do realnie istniejącej rzeczywistości, która prowadzi człowieka do tego, co od początku zapragnął Bóg: idź dziecko i pracuj w Mojej winnicy. Szabat, Dzień Nie Znający Zachodu, to nie wieczne nieróbstwo. To współ-praca z Bogiem - współ-wyznawanie się z Miłością wszelkiemu stworzeniu. Właśnie od początku człowiek jest tak pomyślany, by być wyznaniem Niewidzialnego Boga wobec widzialnego stworzenia. Tylko że człowiek wolał upodobnić się do stworzeń a nie do Stwórcy… Niemniej Stwórca w swojej Miłości nigdy nie zrezygnował ze swojego zamiaru i uparcie zaprasza człowieka - by człowiek ciągle od nowa odkrywał, kim naprawdę jest, do czego jest zaproszony i w czym jest godność człowieka. Godność człowieka nie jest w tym, że może ładnie pachnąć i nic nie robić jak lilia na polu, godność człowieka nie jest w tym, że może być jak niebieski ptak, fruwający to tu to tam - godność człowieka jest w tym, że może być jak Ojciec, który o to wszystko się troszczy z Miłością. Właśnie do tego jesteśmy zaproszeni i prowadzeni przez Jezusa drogą wśród zasianych pól.
Tak, bo tekst grecki właśnie tak nazywa miejsce, przez które przechodzi Jezus prowadząc uczniów: posiane (miejsce). Ojciec zasiał, Ojciec stworzył - i powierzył swojemu umiłowanemu dziecku, człowiekowi. Ale nie na zasadzie zrzucenia obowiązku - bo przecież On sam złożył się przez swoje Tchnienie w człowieku, On sam rękoma człowieka chce troszczyć się o wszystko. Pytanie tylko, czy człowiek złodziejsko nie ukradnie sobie rąk, które uczynił mu i dał Ojciec, żeby tymi rękoma zamiast Miłości, zamiast woli Ojca, czynić swój egoizm… Tu jest właśnie problem… Tu jest właśnie pokusa, o której wspominałem: pokusa samospełnienia, samozaspokojenia w przekonaniu, ze Ojciec nie zadba, że Ojciec nie jest Miłością, ale jest Tyranem który tylko wykorzystuje, chce panować i kontrolować itd. Że chce się mną posługiwać jak narzędziem, jak niewolnikiem - i nawet za to nie zapłaci, nawet koziołka nie dostanę żeby się zabawić… Tak, nie widzę Uczty Weselnej, nie widzę muzykantów, nie widzę tańców i wszystkiego przygotowanego na moją cześć - bo żyję wpatrzony w koziołka… Żyję wpatrzony w moją rzekomą krzywdę - w moje rzekome wykorzystywanie bez nagrody… I robię się wtedy zamiast synem z Miłością współ-pracującym z Ojcem i Synem w Duchu Świętym - robię się złodziejem i zabójcą, który idzie kraść, zabijać i niszczyć, kierowany swoim egoizmem. Zamiast dawcą Życia, dawcą Miłości, staję się dawcą śmierci, którą zacząłem nosić w sobie prowadzony zwątpieniem w Miłość Ojca, prowadzony przekonaniem, że Ojciec nie widzi, nie rozumie i nie zadba o moje potrzeby. I zaczynam korzystać z tego świata łapczywie, jak złodziej na chwilę wpuszczony do mieszkania, który musi nałapać ile wlezie, bo za chwilę go wygonią… Zaczynam widzieć w braciach i siostrach nie braci i siostry, ale wrogów, konkurencję która chce mnie czegoś pozbawić… Idę w bratobójczą walkę, w zazdrość, w skupienie na sobie itd. itd. itd. A wszystko zaczyna się od fałszywego przekonania, że Ojciec nie rozumie, nie widzi i nie zadba. Od przekonania zbudowanego na wejściu w mylne rozumienie swojego człowieczeństwa: że fundamentem mojego człowieczeństwa są zmysły i emocje, potrzeby zmysłowo-emocjonalne. Stąd pojawia się przekonanie, że jeśli coś tu jest niezaspokojone, to koniec ze mną… tymczasem akurat zmysły i emocje nie różnią mnie od reszty stworzenia. Właśnie tu gubimy tożsamość: gdy zrównujemy się z resztą stworzeń, uznając za fundamentalne potrzebę sycenia zmysłów i emocji. Tymczasem to, co różni mnie od reszty stworzeń, to Dar, jakim jest sam Bóg we mnie. On, który zapragnął żyć w widzialnej rzeczywistości w sposób widzialny, w ciele ludzkim. I uczynił człowieka istotą zdolną do rozumienia i doświadczania tego faktu: mam Boga i mogę Go dawać!!! On nie uczynił sobie po prostu opakowania - to „opakowanie” jest Jego prawdziwym obrazem, zdolnym do myślenia, rozumienia, podejmowania decyzji - do współ-myślenia, wspó-rozumienia, współ-decydowania i ostatecznie współ-kochania. Problem w tym, że człowiek podporządkowuje tak łatwo swoją wolę temu, co w nim jest stworzone - a przecież panować winno w człowieku To, co Niestworzone: Bóg. Duch Boga. Duch Syna. I tu jest cały problem… że ciało nie wierzy w spełnienie swoich potrzeb i na siłę podporządkowuje całego człowieka swoim potrzebom. A zamiar był taki, by cały człowiek z własnej woli podporządkował się Temu, który pierwszy stał się Darem i podporządkował się człowiekowi. I Darem nigdy nie przestał być. Bóg przychodzi w Jezusie i jest Darem i pokazuje na krzyżu że nigdy się z tego obdarowania nie wycofa - nawet gdy my prowadzeni egoizmem Go niszczymy. Na każdej Eucharystii pokazuje, że jest Darem. W każdym Sakramencie Pokuty daje Ducha. Nigdy nie zmienił swojego zamiaru: by człowiek był Jego mieszkaniem, Jego Świątynią w świecie widzialnym. By człowiek w Jedności z Nim współwyznawał Go światu. Dlatego Jezus prowadzi do Ojca - a Ojciec posyła do świata w Jedności z Synem, który został przez Ojca do świata posłany. Jak Ojciec posłał Mnie - tak Ja was… Do świata, do wszelkiego stworzenia. A Ja JESTEM z wami aż do skończenia świata…
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje to wszystko - ten pierwotny i nieprzemijający zamiar Boga, by iść do świata w człowieku. Godność człowieka, który ma świadomość, rozum, wolność i możliwość świadomego współ-kroczenia z Bogiem do świata, współ-wyznawania Ojca światu w Jedności z Chrystusem, który zjednoczył się z każdym z nas. A po drugie dzisiejsza Ewangelia zadaje kłam jednemu z fundamentalnych kłamstw szatana: że Bóg nie zadba… Od początku Bóg nakazał, by wyrosły rośliny będące pokarmem. Do tego nawiązujemy w czasie Mszy Świętej: błogosławiony jesteś Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności mamy wino… mamy chleb… Owoc ziemi i pracy rąk ludzkich - które są Twoimi rękoma… Jezus - wezwany by patrzeć - patrzy. Ale nie tak, jak widzi człowiek - powierzchownie i banalnie. Jezus patrzy najgłębiej, na wskroś. Widzi wszystko. Wszystkie potrzeby. Widzi głód - także cielesny. Rozumie ten głód - rozumie też pokusę samozaspokojenia za cenę wierności Bogu. On tego doświadczył na pustyni - byśmy wreszcie uwierzyli, że On wie, zna, rozumie. Doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo z wyjątkiem grzechu. Żebyśmy zaufali - żebyśmy skupili się na sprawach Królestwa, na czynieniu Miłości tak, jak mi to wyznacza Pan właśnie dzisiaj, w służbie do której mnie zaprasza dzisiaj, wierząc że On zadba. Problem jest w naszym nienasyceniu, w naszym panicznym pragnieniu gromadzenia zapasów… Tu mi się kojarzy, jak ostatnio opowiadała mi pracownica jednego z supermarketów o psychozie, jaka dokonuje się gdy sklepy mają być nieczynne jeden dzień… a potem - jak mówi - wszystko widzi w kubłach na śmieci… Właśnie tak wyglądała pokusa węża: podsycić pragnienia zmysłowo-emocjonalne i wmówić, że nie zostaną nigdy zaspokojone, jeśli ja sam nie zawalczę… Właśnie to dochodzi do szczytu dzisiaj… Człowiek jest gotowy na wszystko, żeby tylko zaspokoić pragnienie posiadania, doświadczania, gromadzenia, sycenia na poziomie zmysłowo-emocjonalnym… I dlatego przychodzą siostry Matki Teresy z Kalkuty, które nigdy nie przyjmują więcej niż na jeden dzień życia - żeby nie stracić świadomości, Kto tu o mnie dba… Na Kim jest oparte naprawdę moje istnienie. Owszem, mam korzystać - ale o tyle o ile mi naprawdę trzeba. I tu idzie wielka walka we współczesnym świecie - to jest chyba jeden z największych problemów: utrata miary przez skupienie się na potrzebach zmysłowo-emocjonalnych w przekonaniu, że nikt mi ich nie nasyci jak sam sobie nie zadbam i nie wywalczę… Ludzie są gotowi na wszystko. Są gotowi wszystko poświęcić w imię zaspokojenia tego, co dotyczy życia w ciele. Duch leży odłogiem. Jest też druga skrajność: ciało leży odłogiem, bo liczy się tylko duch. Takie herezje już się pojawiały: manicheizm, gnoza… Prawda wynika z poznania prawdziwej antropologii w Chrystusie: człowiek jest jednością ciała, duszy i ducha - włączoną w Jedność Boga. Prawda polega na harmonii, równowadze - a nie na chodzeniu po skrajnościach. Prawda jest widziana w tym, co było „od początku”: w pierwotnym zamiarze Boga, który nigdy się nie zmienił. By w ludzkim ciele wyznawać się widzialnemu światu. Dlatego człowiek ma się karmić Bogiem - po to, by iść do świata i odkrywać swoją godność i swoje obdarowanie. Odkrywać w możliwości dawania Boga - dawania Miłości. Tu i teraz, w prostych gestach. Kto poda kubek wody - nie straci Nagrody. Nagrody, którą już dostał na wyrost: mam Boga. Mam Tego który jest Miłością - nie tracę tej Miłości gdy Ją przekazuję. Tracę, gdy próbuję zatrzymać dla siebie. Szabat nie jest nieróbstwem - dlatego nie jest też głodowaniem. Szabat jest syceniem. Syceniem się Boga w miłowaniu człowieka, w obdarowywaniu człowieka - i syceniem się człowieka na każdej płaszczyźnie. Człowieka jako istoty zdolnej do kochania: syceniem się w przyjmowaniu Daru, jakim jest Bóg i przekazywaniu tego Daru - przekazywaniu korzystając z tego, w co Bóg mnie wyposażył. Także z ciała. I dlatego potrzebuję ciało utrzymać w sprawności - ale błąd jest wtedy, gdy ciało staje się celem. Celem jest Bóg - celem jest współ-kochanie z Bogiem, który zapragnął mieszkać i wyznawać się w ciele. Które jest nie tylko Jego ciałem, ale również moim. Dwoje w jednym ciele.