Mk 3,7-12: Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A przyszło za Nim wielkie mnóstwo ludzi z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o tym, jak wiele działał. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby na Niego nie napierano. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Kiedy faryzeusze ze zwolennikami Heroda czynią narady, jak by tu Jezusa zgubić, Jezus w odpowiedzi sam oddala się w stronę Jeziora… Ciekawe są wyrażenia greckie, które opisują to wydarzenie. Faryzeusze ze zwolennikami Heroda czynią narady, jak by tu Jezusa (dosłownie) „dokumentnie odciąć”. Pojawia się tu takie słowo greckie, które oznacza właśnie takiego typy zgubę: przez totalne oddzielenie, odcięcie. Odcinam ciebie od siebie — ja się odcinam od ciebie — w przekonaniu, że cię to zgubi, zniszczy, że nie przetrwasz itd. Bo mi jesteś niewygodny. Tragedia takiego myślenia polega na tym, że człowiek zaślepiony pychą czyniąc to gubi siebie. Pycha polega na przekonaniu, że ja jestem w stanie istnieć sam z siebie i że to ode mnie zależy istnienie innych. No i że odcinając się od nich w ten sposób ich karam — brakiem siebie. Prawdę mówiąc właśnie taki błąd myślowy często towarzyszy ludziom, którzy dokonują prób samobójczych: to jest w ich mniemaniu forma ukarania świata przez pozbawienie świata siebie. Totalne pomieszanie roli: jestem Bogiem we własnych oczach, choć rzadko kto nazywa to dosłownie w ten sposób. Niemniej jednak samo w sobie takie myślenie jest ostatecznie oparte na takiem właśnie błędzie: każda forma izolacji od drugiego człowieka z tego powodu, że mi niewygodny, sprowadza się do czegoś takiego. Nie uwzględnia to oczywiście zdania Boga, który twierdzi, że niedobrze jest człowiekowi być samemu. To Boże zdanie zyskuje swoje potwierdzenie (przez negację) w grzechu pierworodnym: pierwszy akt upadku polega na tym, że Ewa jest sama. Nie ma relacji z Bogiem, nie ma relacji z Adamem. Sama wchodzi w dialog z wężem. I to właściwie decyduje o wszystkim, w tym jest wszystko: że dała się wciągnąć w samotność, wyciągnąć z relacji z Bogiem i z Adamem. Reszta jest już tylko konsekwencją. Dlaczego? Bo nikt z nas nie jest Bogiem sam z siebie — jesteśmy jak Bóg, ale tylko i wyłącznie dlatego, że zostaliśmy zaproszeni do relacji z Bogiem. Bez tej relacji pozostaje z nas tylko proch. To co zmienia proch w człowieka, w obraz Boga, to Tchnienie Boga. Jeśli nie oddycham Bogiem, nie żyję. Jestem istotą żywą tylko i wyłącznie wtedy, gdy oddycham — gdy zostanie mi odebrany oddech, marnieję i umieram. I co najdziwniejsze, to ja sam sobie odbieram oddech — ja sam namiętnie daję się sprowokować do wychodzenia z relacji z Bogiem, do radzenia sobie z życiem samemu. Ja sam namiętnie przestaję pojmować relacji z Bogiem jako zaślubiny, nieustanne bycie razem, zaczynam pojmować tę relację jako „pańszczyznę” do odrobienia: spłaciłem, co miałem spłacić, pomodliłem się rano, pomodliłem się wieczorem, zaliczyłem nawet pochylenie nad Słowem Bożym i Różaniec, to teraz czas dla mnie… To nie są zaślubiny, to nie jest Przymierze — ani stare, ani nowe… To jest chłop pańszczyźniany. I właśnie tak funduję sobie upadki: że idę szukać sobie czasu dla siebie, poza Bogiem, poza relacją z Nim. Każda czynność, która nie jest wykonywana w Jedności z Nim, stanie się dla mnie pułapką. No i właśnie dlatego faryzeusze i zwolennicy Heroda, rozumiejąc do czego zaprasza ich Jezus przez znak uzdrowienia wyschłej ręki — że zaprasza ich do poddania wszystkiego Jemu, Oblubieńcowi, do wejścia w oblubieńczą relację z Nim, czyli totalną i wyłączną, w której ja cały, wszystko jest Jego i Jemu poddane — reagują pragnieniem oddzielenia, odcięcia takiego, by zgubić Jezusa. W ich oczach — w oczach tych, którzy chcą coś dla siebie — Jezus istotnie jest zagrożeniem. Istotnie propozycja Jezusa wejścia z Nim w relację oblubieńczą, w której to On porusza moimi rękoma, a ja w Jedności z Nim, w której to On porusza moim ciałem, moją duszą, moim duchem, moimi zdolnościami i możliwościami itd. — a ja w Jedności z Nim, w zjednoczeniu woli robię to razem z Nim — taka relacja faktycznie staje się zagrożeniem. Dla każdego, kto chce uszczknąć coś dla siebie, dla swojego egoizmu. Przecież mam prawo! Owszem, masz. Masz prawo do Życia — i masz prawo do śmierci. Nikt nie jest w stanie zmusić cię, byś chciał Życia, chciał Miłości. To możesz tylko wybrać w swojej wolności. Dlatego Bóg nieustannie kładzie przed mną Życie i śmierć. Nieustannie mam wybór między Nim, Miłością, a pychą i egoizmem. Nieustannie. No i trzeba obserwować: w co wprowadza mnie moja pycha i egoizm, a w co Miłość. No i decydować — mądrze — za czym chcę iść. Czy w udrękę pychy i egoizmu, czy w radość Miłości.
Faryzeusze i zwolennicy Heroda knują — jak by tu Jezusa oddzielić ostatecznie i tak Go zgubić — a tymczasem to jest tak naprawdę zguba człowieka…. Okazuje się poza tym, że wcale nie trzeba knuć. Bo odpowiedź Jezusa jest opisana w dzisiejszej Ewangelii oddaleniem się w stronę Jeziora. Jezus — gdy jest niechciany — sam się oddala. Nie trzeba knuć, obmyślać planów i zasadzek. Szanuje wolność człowieka do samego końca — bo dla Niego człowiek jest w centrum. On w swojej Miłości poddał się totalnie pod naszą wolę — możemy z Nim uczynić co chcemy. On wie, co to znaczy: poddać się woli egoistów. On wie — i dlatego walczy w Ogrodzie Oliwnym, żeby się ostatecznie zdecydować. On wie, co Go czeka — a dzisiejsza scena jest jakby zapowiedzią: wszyscy, zewsząd, cisną się i depczą Jezusa, byle tylko dostać to, czego chcą. Okazuje się, że nam, egoistom, nie chodzi o Miłość — ale chodzi o spełnienie oczekiwań.Skoro Jezus uzdrawia, załatwia różne sprawy, wypędza demony, czyni znaki — to nienasyceni egoiści chcą więcej i więcej. Są gotowi zdeptać Jezusa, byle wycisnąć z Niego to, czego chcą. Nie dostrzegają, że prawdziwym Darem jest On. Że znaki, uzdrowienia itd. są tylko po to, by zwrócić uwagę na prawdziwy Dar. Dar, który przyjęty z miłością, uczyni mnie zdolnym do czynienia takich samych dzieł, a nawet większych… Właśnie o to chodzi Bogu, o to chodzi w związku oblubieńczym, do którego zaprasza Jezus: On nie chce mnie niczego pozbawić, On chce DAĆ. Dać siebie — bym Mocą tego obdarowania, Jego Mocą, Mocą Zaślubin, stał się jak On, stał się Nim. Dysponował Nim — Słowem Miłości Ojca. Bym miał Moc i Władzę wyznawania Ojca — Mocą Nowego i Wiecznego Przymierza. To w oczach egoisty wygląda na to, że Jezus czegoś pozbawia, że upokarza ukazując swoją wielkość itd. On uwodzi, przekonuje że warto wejść z Nim w Zaślubiny — że wnosząc moją nędzę i poddając całą moją nędzę Jemu, „zyskuję” uzupełnienie Nim. Słowem Ojca. A mogę się oddzielić w przekonaniu, że On mi zagraża, że chce czegoś pozbawić, skazać na „cierpienie” i „trud” kochania itd. I zostać tylko ze swoją nicością… Nie widzimy — zaślepieni egoizmem, zaślepieni pragnieniem wyduszenia z Jezusa tego, co chcemy — nie widzimy że On jest Tym, którego chcemy naprawdę…
I co ciekawe, Jezus znowu odpowiada: poddając się temu… Niesamowite! Nawet gdy my naszym egoizmem zaprzeczamy Przymierzu Oblubieńczemu — On pozostaje wierny Przymierzu. Nowe i Wieczne Przymierze. Nierozerwalne — On się nie wycofa. Nawet gdy my ściskamy Go i depczemy w naszym egoizmie — On się poddaje. Jedynie nakazuje, by uczniowie trzymali w gotowości łódkę. Ta łódka to Krzyż — bo Jezus, Miłość, jest spychana przez nasz egoizm w otchłań, razem z nami. Bo tam nas pędzi zawsze egoizm — a On złączony z nami Nowym i Wiecznym Przymierzem daje się pchać razem z nami w otchłań. To pokazuje historia uczniów idących do Emaus, to widać dzisiaj w Jezusie spychanym do jeziora. Co jest ratunkiem? Okazuje się, że dla Jezusa „Drewnem”, które przenosi Go ponad otchłanią, Ramionami Ojca, które Go wydobywają z otchłani są ramiona Krzyża. To, czego najbardziej nienawidzimy, czego chcemy unikać za wszelką cenę — w oczach Jezusa jest ratunkiem. I On jest ustawicznie gotowy na to, by wsiąść na tę „łódkę”. Jest gotowy od samego początku — bo wie, do czego jesteśmy zdolni my, egoiści. On wie, co z Nim zrobimy — od samego początku. I od początku jest na to gotowy. Czy zbawienie musiało przyjść przez Krzyż? Tak. Bo my egoiści nie potrafimy niczego innego — jak tylko wzajemnie się krzyżować. I zrobiliśmy nawet z Bogiem to, co umiemy: weszliśmy z Nim w relację egoizmu. Zdeptaliśmy, ścisnęliśmy i ukrzyżowaliśmy. On wiedział od początku. Od Początku, ile będzie kosztowało Go nasze istnienie i odkupienie. Ile będzie Go kosztowało wejście z nami, egoistami, w relację oblubieńczą. I najbradziej niepojęte jest to, że On tej relacji uparcie chce i uparcie tę relację z nami odbudowuje… to jest szok Miłości… Uparcie, w każdej Eucharystii, w każdym Sakramencie Pokuty tę relację odbudowuje — choć tyle razy przekonał się, co z Nim robimy. Dlaczego się nie zniechęca? Bo w swojej Miłości od początku WIEDZIAŁ i CHCIAŁ nas takich. Dlaczego to czyni? Taka jest Jego Miłość, która wie, że niedobrze jest nam być samymi. I dlatego uparcie wchodzi z nami w relację Miłości, choć my jesteśmy zdolni tylko do relacji egoizmu. Inaczej bowiem nie da się nauczyć człowieka Miłości… Inaczej nie da się przekonać człowieka o Miłości — jak tylko uparcie wchodzić z Nim w relację Miłości… My się separujemy, bo nam niewygodnie — a przecież nikt z nas nie jest zdolny do istnienia sam. On zaś, Jedyny który JEST, który ma Moc do samoistnienia, uparcie i nieodwołalnie odbudowuje relację z nami, bo CHCE. Nie musi — ale CHCE. A nam to jest konieczne — a NIE chcemy… Pułapka egoizmu — i ratunek Miłości…
Co więcej: Jezus każe, by to uczniowie trzymali w gotowości łódkę Krzyża… Nawet ja, uczeń, przykładam rękę do Krzyża. Nikt z nas nie jest wolny od skazy grzechu. Wszyscy potrzebujemy zbawienia. Wielkim błędem jest sądzić, że ktokolwiek z nas dojdzie kiedykolwiek do stanu, w którym nie będzie potrzebował zbawienia, nie będzie dokładał ręki do Krzyża Chrystusa. On wybierając uczniów WIEDZIAŁ kogo wybiera. Jest tylko Jedna, która nie dołożyła do Krzyża ręki, ale dołożyła Serce: Niepokalana. Każdy z nas jest zraniony grzechem, egoizmem i pychą, i każdy z nas ustawicznie potrzebuje Miłosierdzia, zbawienia. Tylko godząc się na to jestem w stanie wreszcie zacząć budować relację z Jezusem poprawnie. Budując w sobie pychę, że niby ja jestem wybrany, lepszy, ja Jezusa nie depczę i nie krzyżuję — od razu pogłębiam w sobie ranę grzechu, pychę i egoizm. Tylko pokora jest w stanie mnie uratować — pokorne uznanie prawdy. Jestem tym, który trzyma w pogotowiu łódkę. Może pozornie różnię się od tłumów, które Jezusa ściskają i depczą — ale tylko pozornie. W istocie jestem jednym z tego tłumu. Trzymam w pogotowiu łódkę dla Jezusa — Krzyż. Także ja Go krzyżuję — i także ja jestem poddany Miłości niepojętej, która krzyżowana odpowiada Miłością. Dopóki nie przyznam, że ja Go krzyżuję, że dołożyłem swoją rękę do egoizmu i pychy zamiast do Miłości — i dopóki nie zapatrzę się na Jego odpowiedź na mój egoizm i pychę — będę tonął w rozpaczy. Można bowiem popełnić błąd kolejny: przyznać, że jestem grzesznikiem — i zamiast popatrzeć jak Piotr w oczy Umęczonego i zobaczyć Jego odpowiedź, dalej gadać tylko ze swoim egoizmem i pychą, które zatopią mnie w rozpaczy… Żal za grzechy nie ma nic wspólnego z upodleniem siebie, z karaniem siebie, z rozpaczą i zniechęceniem. Żal za grzechy jest siłą, motorem mobilizującym do powrotu — po tym poznać prawdziwy żal za grzechy. Jeśli wchodzę w rozpacz, otchłań, nienawiść do siebie, zniechęcenie itd. to znaczy, że poszedłem za pychą i egoizmem. Jeśli idę szukać znieczulenia — dalej idę za pychą i egoizmem: poradzę sobie sam… Pokora pozwala odkryć Prawdę: potrzebuję zbawienia — a On przychodzi mnie zbawić. Syn Boży. Ale On nie chce tego wyznania od złych duchów — On chce, żebym to ja wreszcie do tego doszedł: że Syn nie separuje się ode mnie nawet wtedy, gdy ja próbuję Go zdeptać i zniszczyć. On dalej traktuje mnie jak brata, jak oblubienicę — Syn Jedyny. Żebym tak odkrył, kim jestem dla Ojca — skoro dla Syna jestem bratem umiłowanym, umiłowaną oblubienicą… Ja, niewierny, który przykłada rękę do szykowania Krzyża… Jest tylko Jedna Wierna: Maryja. A Ona akurat przychodzi razem z Synem i widząc to, co czynimy z Synem uparcie daje nam doświadczyć, że wciąż widzi w nas swoje umiłowane dzieci… Tak staje się współ-Odkupicielką: w Jedności z Synem, totalnie poddana Jemu w Duchu Świętym, razem z Nim wyznaje nam Miłość. Złączona z Nim Sercem Niepokalanym, w poddaniu Jemu, zaprasza nas do upartego wracania do Syna — by uparcie Mu pozwalać nas zaślubiać. Byśmy wreszcie przekonali się i uwierzyli Miłości, jaką ma do nas Bóg — przestali się bać Miłości i całkowicie się rzucili w Jej ramiona, wszystko Jej podporządkowali — widząc, do jakiego stopnia Miłość podporządkowała się nam. Pierwsza. Mam pełnię władzy nad Miłością. Mogę Ją zdeptać — mogę Ją wyznać. Mogę Ją odrzucić — mogę do Niej wrócić. Dać się uwieść w tych powrotach — i pragnąć już nie czegoś od Jezusa, ale Jezusa, Miłości samej w sobie…