Radość Ewangelii (12.02.2018)

Mk 8,11-13: Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął w głębi duszy i rzekł: „Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę, powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu.” A zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

Jezus rozmnożył chleb - i przepłynął do Dalmanuty. A faryzeusze dosłownie wyszli i rozpoczęli dyskusję, dysputę z Jezusem. My też wychodzimy po rozmnożeniu Chleba - po spożyciu Rozmnożonego Chleba. Chleba, który nigdy nie przestaje się „mnożyć”, który ma wiele dzieci, bo my wszyscy jesteśmy Jego dziećmi za cenę „mnożenia się”, które polega na Łamaniu. Właśnie tak Bóg stwarza swoje dzieci z prochu ziemi: daje się. Dzieli się sobą - z prochem. I tak proch staje się Jego podobieństwem: za cenę Jego Obecności w naczyniu z prochu ulepionym. Bycie człowiekiem oznacza bycie obdarowanym Chlebem, który się pomnożył w wyniku błogosławieństwa. Właśnie to jest szczyt wszelkiego błogosławieństwa: Bóg sam w sobie, który jest Darem dla prochu i tak przemienia proch w swój obraz i podobieństwo, tak proch staje się człowiekiem, tak Bóg odciska swoje Oblicze w prochu: błogosławiąc, łamiąc i dając się jako Dar. My też „wychodzimy” z Łamania Chleba: tu jest nasze Źródło, Chleb Łamany i Krew Przelewana. To jest Źródło i zarazem Cel naszego istnienia i naszego człowieczeństwa: w Chlebie Łamanym pośród błogosławieństwa, z Miłości i w Krwi Przelewanej pośród błogosławieństwa, czyli z Miłości. Nie z przymusu, nie z obowiązku, nie jako zapłata - ale z Miłości. Tylko tak można zostać człowiekiem, być jak Bóg: gdy człowiek daje się nieustannie obdarowywać Chlebem Łamanym pośród błogosławieństwa i Krwią Przelewaną pośród błogosławieństwa. I tylko tak człowiek żyje jako człowiek, gdy nieustannie błogosławi - daje siebie w darze tak, jak sam został obdarowany.

Ale istnieje w nas fundamentalna pokusa, żeby to sprawdzać. Ilekroć spróbujemy sprawdzać, że faktycznie Bóg idzie pośród nas, że faktycznie On jest we mnie a ja w Nim - to się kończy tak jak z Adamem i Ewą, tak jak z faryzeuszami z dzisiejszej Ewangelii: kończy się odejściem Jezusa, kończy się zatopieniem w otchłani samotności. Faryzeusze wyszli z Łamania Chleba - i rozpoczęli dyskusję z Jezusem. Dyskusję toczymy i my - po wyjściu z Łamania Chleba. Dyskusja dotyczy właśnie tego: żebym poznał, że naprawdę Pan jest ze mną, we mnie a ja w Nim. Niech da znak: jakiś cud, wydarzenie niezwykłe, jakieś emocje, jakieś uczucia, niech stanie się tak jak ja chcę... Niech spełni jakieś moje oczekiwanie... A tymczasem to JA jestem znakiem - znakiem Jego obecności. Ja jako człowiek jestem Jego znakiem, Jego pieczęcią w tym świecie. Szukając znaku - zacieram znak w sobie. Zabijam znak. Faryzeusze naciskają na Jezusa - a On wzdycha i odpływa na drugą stronę. Naciskamy na Boga nieprzerwanie, żeby było tak, jak my oczekujemy - pod jakimkolwiek względem. Naciskamy tak długo, aż On wzdycha - oddaje Ducha... To jest odpowiedź Boga na naciski: daje Ducha. Czyż Ojciec odmówi Ducha tym, którzy Go proszą? Naciskają na Niego? Jezus nigdy nie powiedział, że Ojciec spełni nasze prośby - ale że odpowie na nasze prośby Tym, który jest Dobry: Duchem. Da Ducha. I Jezus naciskany, przymuszany, poddany dyskusjom - których szczytem jest sąd Sanchedrynu oraz sąd Piłata, biczowanie, koronowanie, droga krzyżowa i ukrzyżowanie - wzdycha, oddaje Ducha. Tym, którzy Go wszelkimi sposobami proszą, żeby spełnił to czego oczekują - jak się nie da po dobroci, to może da się zmusić... Zmuszany - oddaje Ducha i odpływa na drugą stronę na Łodzi Krzyża. Robi to, co do Niego należy: jest Darem jako Chleb Połamany, jako Krew Przelewana pośród błogosławieństwa, z Miłości. Oddaje to, co ma najlepszego: Ducha, którym nieprzerwanie „oddycha” w Jedności Ojca i Syna.

Jakiż jeszcze znak można dostać, skoro otrzymujemy Rzeczywistość w Jej najgłębszym wymiarze? Otrzymujemy samo „sedno” Trójcy, istotę Boga. Otrzymujemy od Ojca wszystko, co Ojciec ma: Syna Umiłowanego, Jedynego. Otrzymujemy od Syna wszystko, co ma Syn: całą Miłość Ojca, całe Westchnienie, całego Ducha. Bóg oddał się do końca - znak nie jest potrzebny, bo mamy Rzeczywistość. W westchnięciu Jezusa, w oddaniu Ducha opadła wszelka zasłona. W Jego odejściu, w Jego odpłynięciu ukazała się wszelka Obecność.

Tak właśnie to działa: można szukać znaku potwierdzającego Jego Obecność - ale to prowadzi tylko do coraz większej utraty z oczu Jego obecności. A można uwierzyć - po doświadczeniu Łamania Chleba, po doświadczeniu obdarowania w Komunii, po doświadczeniu Westchnięcia w konfesjonale, można po prostu uwierzyć w to, kim jestem jako człowiek: obrazem i podobieństwem utworzonym za cenę Daru z Boga samego, za cenę Westchnięcia z Krzyża, Tchnięcia Zmartwychwstałego. Uwierzyć w to, że skoro ja jestem i to jestem człowiekiem - to automatycznie oznacza, że On JEST we mnie a ja w Nim, że daje mi siebie, daje mi Ducha - bym ja był i to był człowiekiem. Uwierzyć - i skupić się nie na sobie, nie na swoim egoizmie, nie na szukaniu spełnienia swoich oczekiwań, ale na realizowaniu swojego człowieczeństwa jako Znaku Jego Obecności, w głębokim przeświadczeniu, że gdy ja się skupię na dawaniu światu Jego, to On spełni to co ja jako człowiek potrzebuję naprawdę. Skupić się na Królestwie - a reszta będzie mi dodana. Tu zaś wkracza nieufność: a jeśli On nie zadba, nie spełni, nie zatroszczy się? I dlatego dyskutujemy, dlatego najpierw chcemy znaku... A znak tylko ja mogę wykonać - znak Jego Miłości, bo to ja jestem znakiem... Dopóki jestem skupiony nie na byciu znakiem, na wykonywaniu znaków Miłości, tylko na szukaniu siebie - to nie widzę znaku... bo sam go nie czynię - nie czynię Miłości. No i On odpływa - bo ja zamiast skupić się na byciu człowiekiem skupiłem się na sobie i tak sobą, swoim egoizmem, swoimi oczekiwaniami zasłoniłem Jego - zepchnąłem na coraz dalszy plan, skupiony na szukaniu spełnienia moich oczekiwań. A tymczasem powinienem był szukać Królestwa, szukać okazji do spełnienia siebie jako człowieka - a to oznacza automatycznie wydobywanie z siebie Jego, Miłości w byciu darem dla innych, tu i teraz, tak jak On jest darem dla mnie. Właśnie tak się Go widzi: w byciu człowiekiem, czyli Jego podobieństwem, mocą Jego Obecności we mnie i mocą Jego westchnienia, Ducha którego nieprzerwanie mi oddaje. Na tym polega moje istnienie jako człowieka: On we mnie przekazuje mi nieprzerwanie swój Oddech, Ducha - a ja żyję tylko wtedy, gdy oddaję Ducha dalej. Wdech i wydech - tak wygląda Życie. Nie można żyć wyłącznie na wdechu, jako konsument - pęknę jak smok wawelski. Będę żył tylko wtedy, gdy nauczę się od Jezusa oddychać: wdech i wydech. Napełniam się od Niego Jego Duchem - Miłością Ojca - i daję Ducha, daję Miłość. Daję błogosławieństwo. Łamię się, przełamuję się pośród jęków pychy i egoizmu, by przełamać się ku błogosławieństwu żyjącej we mnie Miłości. Jeśli nie dokonam tego przełamania - od pychy i egoizmu szukających siebie do Miłości dającej się pośród błogosławieństwa - to umrę jako człowiek. On odpłynie na Łodzi Krzyża. We mnie Miłości zginie na Krzyżu - oddając jednakowoż Ducha... dlatego mogę zmartwychwstać - mogę spróbować jeszcze raz i jeszcze, aż rozsmakuję się tych przełomach, przełamywaniu się od śmierci do Życia, od szukania siebie do dawania siebie w Miłości. Tak właśnie się zmartwychwstaje - tak właśnie doświadcza się Obecności Zmartwychwstałego w sobie: kiedy zdobędę się na przełamanie, na śmierć pychy i egoizmu, kiedy zgodzę się by umrzeć dla siebie, by umarły moje pretensje i oczekiwania, moje szukanie siebie - i zgodzę się tu i teraz stać się darem dla drugiego, jak On stał się dla mnie. Wówczas doświadczę w sobie Jego. Tylko tak to jest możliwe: gdy jestem człowiekiem, wówczas jestem znakiem dla siebie i dla innych. Znakiem Jego. Gdy jestem darem jak On dla mnie stał się Darem. I na tym polega Krzyż: nie chodzi o cierpienie samo w sobie - ale o przełamywanie, o skupienie na byciu znakiem Jego Miłości - Miłości, którą najpierw odczytuję w Łamaniu Chleba, a potem przekazuję. Umiłowanie i szukanie Krzyża nie polega na poszukiwaniu cierpienia - ale na szukaniu okazji do czynienia Miłości, do bycia darem. To, co krzyżuję, jest bardzo głęboko: to mój egoizm i pycha, moje zachcianki. Pycha też musi być ukrzyżowana - bo jak już da się przekonać mój egoizm ku Miłości, to pozostaje pycha, która chce tę Miłość czynić po swojemu - nie tak, jak w codzienności daje mi Bóg. I tu jest miejsce na pokorę: uczynić to, wszystko to i dokładnie to, co stawia przede mną dziś Bóg. Poddać się temu, co On dzisiaj ze mną robi - nawet jeśli to nie jest zbyt wygodne dla mnie. Widzieć w tym Jego Miłość - choć nieraz ta Miłość przychodzi w sposób niezrozumiały po ludzku i po ludzku niewygodny. Ale na pewno przychodzi tak, jak jest dobrze - bo On wie, zna dobro. Jest dobry. Dlatego Syn, który do końca wytrwał w ramionach Ojca, składa się we mnie, by dać mi swojego Ducha, swoją Moc Miłości do Ojca - Miłości do Ojca, która utrzyma mnie wraz z Synem w ramionach Ojca, dźwigających mnie ku sobie. I tak realizuje się we mnie Miłość Jezusa: do Ojca i do braci i sióstr. Gdy pozostając w ramionach Ojca jestem darem dla braci i sióstr - tak, jak dziś Ojciec daje mi okazję być darem. To nie ja stwarzam okazje do czynienia Miłości - ja mam wykorzystać te, które Miłość mi dziś daje. Nawet jeśli niekoniecznie są takie, jak ja bym chciał - to w posłuszeństwie Syna wobec Ojca będę kochał braci i siostry tak, jak Ojciec mi daje dziś okazję. I to jest moja Miłość do Ojca i do braci i sióstr. I jednocześnie to jest Miłość do samego siebie, bo najwyższą Miłością do siebie jest pozostać za wszelką cenę w ramionach Ojca, czyli tu i teraz, gdzie mnie stawia Ojciec. Pułapka jest w dyskutowaniu z tym, co robi ze mną i daje mi tu i teraz Ojciec... Wtedy Syn we mnie umiera.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..