Mt 13,16-17: Jezus powiedział do swoich uczniów: „Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli”.
Jezus opowiedział przypowieść o siewcy rozrzutnym, który rozsiewa ziarno gdzie popadnie: na skałę, między chwasty, na drogę, wreszcie na grunt dobry. To wzbudziło zainteresowanie uczniów: dlaczego nauczasz w przypowieściach? I szokująca odpowiedź Jezusa: żeby nie rozumieli… żeby patrząc - nie widzieli… żeby słuchając - nie słyszeli… A wam - mówi Jezus - dane jest widzieć i słyszeć. Szczęśliwe oczy wasze! I uszy wasze!
Co jest takim szczęściem? Co pragnęli ujrzeć prorocy i sprawiedliwi? Stary Testament jest pełen pragnienia ujrzenia Boga. Z jednej strony jest pragnienie oglądania Bożego Oblicza - z drugiej jest niezłomne przekonanie, że każdy, kto zobaczy Boga twarzą w twarz musi umrzeć. Że nikt nie jest w stanie przetrwać takiego czegoś. Faktycznie: Mojżesz ogląda Boga z tyłu, Eliasz zasłania twarz płaszczem… Nikt, kto jest obciążony grzechem, nie jest w stanie przetrwać spojrzenia w oblicze Ojca, w oblicze Przedwiecznej Miłości. Z jednej strony tego pragniemy - z drugiej nas to zabije, wypali i spali. Miłość Boga z jednej strony jest zachwycająca - ale z drugiej strony budzi bojaźń. Właśnie przez Jej nieskończoność i nieustępliwość. Jest coś zatrważającego w nieustępliwości Miłości Boga. Przykładem jest szatan, który chętnie przestałby istnieć i istnienie jest jego największym cierpieniem, a jednak Miłość Boga nie rezygnuje z niego… Miłość Boga nieustępliwie pragnie jego istnienia. Bojaźń i drżenie - oprócz zachwytu. Dopiero wtedy jesteśmy w równowadze, gdy ogarnia nas misterium fascinosum i misterium tremendum. Dopiero wtedy widzimy naprawdę i słyszymy naprawdę. Szczęśliwe oczy, które widzą naprawdę - i szczęśliwe uszy, które widzą naprawdę. Inaczej człowiek brnie w błąd, w śmierć. Każda półprawda, każda część prawdy jest kłamstwem - i to podłym, bo ma pozór prawdziwości. Wszystkie herezje wzięły się stąd, że ktoś uznał fragment Prawdy za całą Prawdę… Właśnie tak rozmijamy się z Bogiem: uznając, że wiemy lepiej - bo ujrzeliśmy kawałek, fragment, frędzel Jego płaszcza i uznaliśmy, że już wiemy wszystko…
Szczęśliwe oczy, które widzą - i uszy, które słyszą… Widzi się i słyszy pokorą. Przekonaniem, że nie wiem kim jest Bóg. Że nie wiem, czym jest Jego Miłość. Że nie wiem w ogóle czym jest Miłość. Że mogę tylko dać się kochać tak, jak Miłość chce. Pokornym wpatrywaniem się i wsłuchiwaniem się całym sercem w to wszystko, co Miłość czyni ze mną w mojej codzienności, jak mnie prowadzi i kształtuje - wstrzymując pokusę oceniania, opierania się na swoich oczekiwaniach i wyobrażeniach. Właśnie to zasłania i czyni ślepym i głuchym: że wiem lepiej. Że oceniam. Że mam swoje wyobrażenia i oczekiwania - jak Bóg ma mnie kochać, jak traktować, co ze mną zrobić. Jak powinno wyglądać moje życie, jak powinien wyglądać świat wokół mnie. Właśnie to jest pułapką: wchodzenie coraz głębiej w swoje oczekiwania i wyobrażenia, w przekonaniu że dobrze jest wtedy, gdy jest tak jak ja sobie wyobrażam i oczekuję. To prowadzi do coraz większego niepogodzenia się ze sobą i swoim życiem, z rzeczywistością która mnie otacza - bo to jest kierunek w egoizm i pychę, dokładnie odwrotny do Miłości Boga… W końcu przychodzi moment, gdy w moich oczach wszystko jest złe, nie do wytrzymania - a najbardziej nie do wytrzymania jestem ja i moje życie… Istnienie staje się cierpieniem nie do uniesienia… a przecież nie da się uciec od istnienia. Nie da się się pokonać, zabić Miłości Boga. Nie da się przekonać Boga do samobójstwa - nie da się przekonać Miłości by przestała kochać… Cierpienie istnienia, gdy wszystko jest nie tak, jak ja chcę - bo wszystko jest zawsze tak, jak chce Bóg. Wszystko do czego mnie zaprasza, co ze mną robi, co mnie spotyka - wszystko jest Jego Miłością. To ja tego nie widzę, zapatrzony w swój egoizm, patrzący i słuchający pychą, która wie… Ja nie widzę Miłości, bo moje serce jest ociężałe, szukające tylko swojej płytkiej satysfakcji, nasycenia na najpłytszym poziomie - na poziomie zmysłów, namiętności, emocji, uczuć, doświadczeń, na poziomie tego świata. Szczęśliwe oczy, które widzą - i uszy, które słyszą! Oczy i uszy, które w każdej chwili, w każdym zdarzeniu, w każdej sytuacji, we wszystkim widzą Miłość, ramiona Ojca. Jak Jezus, który w każdej decyzji Piłata widzi Miłość Ojca, który z Miłości dał Piłatowi władzę nad Synem… Który z Miłości powierzył Syna Piłatowi. Ojciec, który powierza Syna Józefowi. Ojciec, który powierza Syna Piłatowi. Józef - zostawia swoje oczekiwania, plany, wyobrażenia i przyjmuje Dar tak, jak Dar chce się dać. Piłat - zagłębiony w swoich oczekiwaniach, kalkulacjach, przywiązaniach, z lęku odrzuca Dar… Gdzie jestem ja? Czy jestem widzący jak Józef? Czy jestem ślepy jak Piłat, przywiązany do moich kalkulacji, obaw, planów, kariery, stanowiska, oczekiwań, posiadłości, relacji itd.? Ktokolwiek miłuje kogokolwiek bardziej niż Mnie… Szczęśliwe oczy, które widzą… uszy, które słyszą. Widzą i słyszą Miłość, bo nie są zasłuchane w swoje wyobrażenia, oczekiwania, plany, kalkulacje…
Szczęśliwe Serce Niepokalane - bo nigdy nie dopuściło się bluźnierstwa, nigdy nie dało się zaślepić pychą która wie lepiej. Serce Niepokalane, które nigdy nie wypowiedziało bluźnierstwa: to, co robisz ze Mną w tej chwili, to nie jest Miłość - bo nie jest takie, jak Ja oczekuję, bo nie trafia w moje wyobrażenia, bo nie jest Mi wygodne, bo nie rozumiem tego… Pycha, która z siebie czyni punkt odniesienia: ze swojego rozumienia, swoich oczekiwań i wyobrażeń, ze swojej wygody… Pycha czyni ślepym i głuchym na Miłość. Pokora otwiera oczy i uszy. Pokora. Pokora Maryi. Pokora, która nie śmie wiedzieć lepiej od Boga, czym jest Miłość. Pokora, która nie śmie zarzucić Bogu kłamstwa, nieudolności w kochaniu, nieudolności w czynieniu dobra. Pokora, która nie śmie podejrzewać Boga, że nad czymś stracił kontrolę. Pokora, która nie śmie przyznać panowania komukolwiek innemu za wyjątkiem Boga. Pokora, która nie śmie zarzucić Bogu słabości czy zła. Pokora we wszystkim widzi Miłość, we wszystkim pokłada nadzieję, we wszystkim widzi Ramię Ojca. Tak widział Jezus. Tak widziała Sercem Maryja. Szczęśliwe oczy, które widzą - i uszy, które słyszą. Oczy i uszy, które cierpliwie odwracają się od pychy, od egoizmu, które nie wpatrują się ani nie wsłuchują we wrzaski pychy i egoizmu - tylko ciągle i ciągle kierują się ku Prawdzie.
Tak, spojrzenie w Prawdę jest początkowo bolesne - bo weryfikuje i obnaża. Duch Święty, Duch Prawdy, po pierwsze przekonuje o grzechu - o tym, jak bardzo, jak nieskończenie jestem inny od Ojca. Jak nieskończenie inne od Miłości są moje wyobrażenia, oczekiwania i czyny… Jak bardzo poraniłem Miłość zarzucając Jej że nie kocha, odrzucając miliony razy, w milionach chwil, to czym Miłość chciała mnie obdarować - bo nie było takie, jak ja chcę… Ile chwili w moim życiu odrzuciłem? Nazwałem złymi? Uznałem za nie do wytrzymania? Ile było narzekania i krytykowania? Duch Święty otwiera oczy i uszy - najpierw na grzech. Fundamentalny grzech: narzekanie. Narzekanie na Miłość… Bo nie przyszła jak jak chcę. Bo nie zaprosiła mnie do tego, do czego ja chcę. Bo nie wyznała się tak, jak ja chcę… Każda chwila jest wyznaniem i zaproszeniem Miłości. Każda. Józef i Piłat. Piotr i Judasz. Poddam się pokornie Miłości czy uparcie będę po swojemu?
A potem Duch Święty, Duch Prawdy, przekonuje o sprawiedliwości. Tylko Bóg jest sprawiedliwy. Tylko On sądzi sprawiedliwie. Pycha chce sądzić wszystko sama. A kiedy odkryje, że popełniła błąd, dalej brnie w sądzenie - tym razem samej siebie. I skazuje siebie: na skasowanie. Tylko Bóg ma prawo sądzić. Piotr w swojej pokorze nie odważa się sądzić sam - wystawia się na spojrzenie Jezusa i z Jego oczu wyczytuje wyrok. Pycha uparcie sądzi sama. Nie widzi spojrzenia pełnego Miłości i Miłosierdzia - nawet na Eucharystii, nawet w Komunii, nawet w Sakramencie Pokuty. Pycha zapatrzona w siebie i swoje osądy w końcu nie jest w stanie znieść samej siebie. A wystarczy odwrócić wzrok, zapatrzyć się w spojrzenie Osądzonego, w spojrzenie Ukrzyżowanego, w spojrzenie Zmartwychwstałego. Zapatrzeć się w Jego oczy i wyczytać wyrok. Nie domyślać się - ale wyczytać, wypatrzeć i wysłuchać. Sprawiedliwość - i sąd. Sąd pełen Miłości i Miłosierdzia. I tu jest największe szczęście: gdy moje oczy widzą, uczy słyszą odpowiedź na moją małość, na moje pogubienie, na mój grzech, na moją ślepotę. Tak, trzeba przejść drogę Józefa, drogę Piotra. Drogę bolesnego nieraz doświadczenia, że moje wyobrażenia i oczekiwania nie są Miłością. Że moje plany nie są planami Miłości. Trzeba dać się obedrzeć ze swoich wyobrażeń i oczekiwań, ze swoich przywiązań. Dać się oczyścić. A to boli nieraz. Boli spotkanie ze sobą samym. Adama bardzo zabolało. Tak bardzo, że aż się schował. Pokonać ból. Pokonać. Dać się pociągnąć na sąd Miłości, poddać się ostatecznej sprawiedliwości, która jest sprawiedliwością Miłości, niepodobną do naszej, niepojętą - doskonałą. Dlatego sprawiedliwość Boga jest Miłosierdziem. Dlatego cała nasza nadzieja w Jego sprawiedliwości. Ujrzeć sąd - usłyszeć wyrok! Szczęśliwy, kto nie ucieknie - ale się podda i ujrzy, i usłyszy, aż na wieki. Wyrok Miłości. I to jest jedyne, co nam będzie potrzebne: umiejętność poddania się sądowi i wyczytania wyroku ze spojrzenia Pana. Umiejętność spojrzenia w oczy Innego - od którego różnię się nieskończenie. Umiejętność trzymania się jak liny jednego przekonania: że On jest Miłością. A to się trenuje chwila po chwili, dzień po dniu - przekonanie, że Przychodzący w tej chwili jest Miłością, choć ta chwila nie jest taka, jak ja chcę - to jednak to jest Miłość!