Mk 9,2-10: Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Co to znaczy powstać z martwych? Przecież z tego, co martwe, nic nie powstaje. Nie da się zrobić niczego z tym, co zniszczone i martwe… Coś powstaje z czegoś - z niczego nie powstaje. A śmierć jest nicością. Właśnie trzeba rozumieć troszkę odcienie znaczeniowe słowa anistemi, które jest przetłumaczone jako powstać. To bardzo dobre tłumaczenie, tylko trzeba uchwycić pewien odcień całości… Śmierć jest upadkiem ostatecznym, ostateczną pustką w naszych oczach, ostatecznym przewróceniem się wszystkiego. Upadkiem, z którego powstać już nie sposób. Pustką, z której nic się już nie utworzy, z której nic nie powstaje w sensie zaistnienia. Śmierć na pewno nie jest źródłem czegoś nowego, nie jest źródłem życia, nie jest oparciem ani fundamentem do zaistnienia, do powstania, do dźwignięcia się itd. W słowie anistemi nie chodzi o prosty powrót do życia - ale o autentyczne powstanie. Łazarz nie dokonał anistemi, on powrócił do poprzedniego stanu. Tutaj zaś chodzi o coś jakościowo nowego. Piotr i jego towarzysze widzieli w przemienieniu na Górze właśnie coś jakościowo nowego: to dla nich była nowa jakość, piękna i dobra, jakościowo inna od wszystkiego, co znali do tej pory. To jest ukryte w stwierdzeniu, że żaden folusznik nie zdoła wybielić aż tak, jak wyglądały szaty Jezusa: w oczach świadków tego wydarzenia stało się coś, co wykracza poza tę rzeczywistość. Z drugiej zaś strony Piotr mówi, że dobrze nam tu być - tu znowu pojawia się właściwie nieprzetłumaczalne słowo greckie kalos. To słowo oznacza zarazem i jednocześnie dobro i piękno, wszystko co tylko może nas zachwycać na każdej płaszczyźnie: estetycznie, etycznie, zmysłowo, emocjonalnie itd. To coś - co uczniowie oglądali w przemienionych szatach Jezusa - zdawało im się spełnieniem wszystkich ludzkich oczekiwań. Możliwe. Ale haczyk jest właśnie w tym, że to było spełnienie ludzkich oczekiwań. A Bóg chce nas doprowadzić do spełnienia Jego oczekiwań - oczekiwań na miarę Boga. I dlatego Ojciec - choć pociąga na płaszczyźnie ludzkiej, czymś co jest w ludzkich oczach kalos - ostatecznie wzywa do słuchania Syna. Bo Syn idzie do Ojca - i prowadzi do Spełniania, jakie jest w ogóle nie do wyobrażenia. Nie do porównania z czymkolwiek. Tu się nie da nawet powiedzieć, że to jest tak białe, że nikt na ziemi tak nie wybieli - tu w ogóle zawodzą ludzkie pojęcia i porównania. Nie ma pojęć, nie ma porównań - dlatego Jezus zawsze ostatecznie wzywa do wiary w Niego. W Osobę - nie w pojęcia, nie w porównania, ale w Niego. W Osobę. On jest ostatecznie Słowem, w którym Ojciec się wyznaje - bo nie ma żadnych słów, w których Ojca można wyrazić. Owszem, jest mowa Mojżesza, mowa Prawa. Owszem, jest mowa Eliasza, mowa prorocka. Owszem, są szaty Jezusa. Ale to wszystko jest właśnie na płaszczyźnie szat. To wszystko nie sięga sedna. Trzeba poznać Sedno, żeby zrozumieć Mojżesza i Eliasza, żeby zrozumieć świat i wszystko, żeby zrozumieć samego siebie i swoje życie. A Sednem jest On, Bóg. Ojciec pozostający w Jedności Ducha z Synem. Ojciec i Syn i Duch Święty. Dlatego trzeba dotrzeć do Jezusa obnażonego z szat, z wyglądu, ze wszystkiego - do Sedna. Na Golgotę. Góra Przemienienia nie jest sednem, wciąż jest szatą. Piękną, dobrą, sycącą wszystko na płaszczyźnie ludzkiej - ale tylko ludzkiej. A Bóg chce nas doprowadzić do płaszczyzny Boskiej. I tu trzeba bezwzględnego posłuszeństwa Jezusowi. Uwierzyć, że On Jedyny jest Drogą do Ojca i iść za Nim bez względu na to jak ani gdzie prowadzi - ufając niewzruszenie, że to On jest Drogą Prawdą i Życiem. Nie moje oczekiwania, moje wyobrażenia i pojęcia, nie moje plany. To wszytko nie sięga Ojca. Tylko Syn zna Ojca - i ten, komu Syn objawi. A żeby Syn mógł objawić, to nie można zatrzymywać się tam, gdzie mi jest dobrze i wygodnie na płaszczyźnie ludzkiej - ale trzeba iść tam, gdzie prowadzi Syn. Żeby doświadczyć powstania ze śmierci, z tego co niewyobrażalne i nie do wypowiedzenia, nie do pojęcia. Bóg jest Życiem - i chodzi o wejście w Jego Życie. Nie w pojęcia, wyobrażenia, zmysły i emocje. Chodzi o wejście w Życie Trójcy, wewnętrzne Życie Trójcy. Owszem, to Życie się przejawia na zewnątrz w Stworzeniu, w Objawieniu, w Prawie i Prorokach. Owszem. Ale dopóki nie zajrzymy do Wnętrza, nie jesteśmy w stanie w żaden sposób sobie wyobrazić na podstawie samego Prawa i Proroków. Trzeba Chrystusa z otwartym na Krzyżu Sercem, Chrystusa Paschalnego, Baranka Zabitego i Żywego: tu widzi się Sedno, Wnętrze otwarte przed naszymi oczami. Co zaskakujące, nie ma tu nic, co mogłoby nam się podobać, co w naszym rozumieniu można by nazwać kalos w którymkolwiek z sensów tego słowa. Z Golgoty chcemy tylko uciekać - na Tabor, bo tu nasycone są nasze oczy i uszy, nasze zmysły i emocje… A Golgota tylko rani i urąga… Tymczasem - o zgrozo - tu jest Chwała. Tu trzeba dojść. Tu trzeba stanąć obok Matki i tu patrzeć, kontemplować, sycić się Sednem, Istotą Boga. Tu jest oddawany Duch. Tu dostajemy Pełnię. Niepojętą, niewyobrażalną i niewyrażalną, nie mieszczącą się w pojęciach, w słowach, w zadaniach, w nazwach, w zmysłach i emocjach… Wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum - bo tu już nie ma chleba, co nasyci brzuch. Tu jest Niepojęty, który daje się poznawać. Do Niepojętego idzie się przez niepojęte. Jeśli uparcie chcę iść drogą, która jest dla mnie do pojęcia - nigdy nie dojdę do Niepojętego Ojca. Tylko słuchając Syna, idąc za Synem, idąc Synem właściwie - dojdę do Niepojętego. Idąc Synem, który jest Odbiciem Niepojętego i sam jest Niepojęty. Dlatego Droga Syna jest po ludzku absurdalna i niepojęta, to droga ziarna które umiera by żyć. I to trzeba przemedytować, zgłębiać, nasycać się - inaczej odpadnę trzymając się swoich kalkulacji, oczekiwań, przewidywań, podejrzewań itd. Wszystko, wszystko trzeba puścić - i pójść krok za krokiem drogą, którą jest Niepojęty Syn. Trzymając jak Jan rękę Matki, bo tylko Ona zna Syna. Tylko Ona dała sobie objawić Syna do końca - Ona pozwoliła jako jedyna, by Ojciec objawił Jej Syna do końca i by Syn objawił Jej Ojca do końca - dlatego jest Oblubienicą Ducha, jest Niepokalanym Poczęciem. Nie postawiła żadnej granicy, nie chwyciła się żadnego pojęcia, niczego znanego - nikt nie był dla Niej jak Bóg. Nikt i nic, więc nikt i nic nie zatrzymał Jej w poznawaniu Ojca i Syna całym Sercem Niepokalanym, w poddawaniu się Duchowi całym Sercem. Dlatego Bóg przeszedł przez Nią nietknięty, niezanieczyszczony - i stanął przed nami jako doskonały Obraz Ojca: Jezus Chrystus. Dlatego jest tylko jeden sposób: iść Drogą, którą jest Jezus, Drogą Niepojętą, bo prowadzącą do Niepojętego, iść Drogą trzymając Matkę za rękę. Nikt nie zna Ojca, tylko Syn - i nikt nie zna Syna, tylko Ojciec. I ten, komu Syn zechce objawić. A Bóg zechciał Maryi. A Ona pozwoliła: posłuszna Służebnica, która poddała się Słowu do samego końca. Aż po szczyt Golgoty. Dała sobie objawić, dała sobie wyznać Boga. Nie tak, jak ja oczekuję i chcę - ale tak, jak On chce się objawić, tak jak Miłość chce się wyznać.
Dlatego trzeba schodzić z Góry Przemienienia. Choć tak naprawdę właśnie zejście jest wchodzeniem. To Bóg schodzi do nas, by w naszych oczach, ziemskich, stać się kalos. I żeby nas pociągnąć w ten sposób, byśmy dali się poprowadzić tam, gdzie żadne nasze kalos nie sięga. W naszych oczach to schodzenie w dół - bo naszego oczy chciałyby, żeby rosło kalos, czyli to co syci ziemski wzrok, ziemskie oczekiwania i wyobrażenia, ziemskie płaszczyzny… a tymczasem to, co w nas ziemskie, nie mieści w sobie Niepojętej Miłości. Jest za małe, żeby wlać w to Miłość. Dlatego trzeba rozszerzenia naszego serca, ludzkiego serca, by zdołało objąć Szerokość, Wysokość i Głębokość wymiarów Chrystusa, by nasze ludzkie serce stało się na miarę Serca Jezusa. A to się dzieje właśnie tak: gdy idę za Jezusem z czystej Miłości, kierowany czystym Duchem, którego On daje z Krzyża. Gdy idę za Nim nawet wtedy, gdy On nie spełnia moich oczekiwań, gdy nie jest kalos, gdy nie karmi moich pojęć, zmysłów, emocji, gdy nie karmi mojego poznania, mojego umysłu, mojej estetyki i etyki… Gdy idę za Nim nawet wtedy, gdy to wszystko jest po ludzku gwałcone Golgotą. Wtedy moje serce jest na miarę Serca Jezusa, który poszedł za mną w otchłań… Tylko Matka tak kochała - kochała Syna Duchem Świętym. Tylko Jej Serce pozwoliło, by Duch Święty Je rozszerzył na miarę Serca Jezusa. Tylko z Nią za rękę można dojść do końca, jak Jan. Kto próbuje sam, jak Piotr, nie przejdzie nawet pierwszego wyzwania. Cała ludzka miłość jest za mała, by przejść za Jezusem choćby dziedziniec arcykapłana, choćby jedną noc. Trzeba Miłości Ducha, którego Oblubienicą jest Ona, Matka. Który jest dawany z Krzyża. I tu jest pułapka: żeby pójść za Jezusem pod Krzyż, trzeba siły Ducha - ale żeby dostać Ducha, trzeba dojść pod Krzyż… Nie ma wyjścia? Jest. Bóg stworzył Wyjście, a właściwie Bramę: Maryję. Oblubienicę. Nowe Stworzenie, które nie ma zastąpić starego - ale stać się Narzędziem ratowania starego. Narzędziem Zbawienia, które przynosi Syn. Maryja jest zwycięstwem Boga. Dlatego razem z Duchem, a właściwie tuż przed daniem Ducha, Syn daje Matkę. Dlatego Matka jest w Wieczerniku w Dniu Pięćdziesiątnicy. Po prostu jest. To wystarcza. Tajemnica Pana, który chciał mieć Matkę. Tajemnica Jana, który stał obok Matki. Ona jest Tajemnicą samego Boga, przez którą On sam chciał przyjść do nas. Maryja jest większa niż Tabor. Jest wielka jak Golgota. Wielka Duchem samego Boga. Tylko pokorny - tylko ten, kto zejdzie z Taboru - pojmie. Kto szuka Taboru, kto słucha zmysłów, emocji, rozumu ludzkiego, oczekiwań, pojęć ludzkich - nie pojmie. Kto chce kalos, nie znajdzie. Tyko ten, kto zejdzie razem z Synem - aż do stóp stworzenia, po to by służyć - tylko ten pojmie i znajdzie.