J 12,24-26: Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec”.
Dzisiejsza wypowiedź Jezusa jest tak naprawdę odpowiedzią na zgłoszoną Jezusowi przez Filipa i Andrzeja prośbę Greków, którzy chcieli widzieć Jezusa. Widzieć Jezusa… Wszystko przez to, że ludzkość straciła Boga z oczu… Dopóki człowiek żył wewnętrznie wpatrzony w Boga, wszystko grało. Gdy człowiek zapatrzył się i zasłuchał w węża - wszystko się pokomplikowało. Dlatego Pismo Święte mówi o patrzących, którzy nie widzą i o słuchających, którzy nie słyszą. I dlatego św. Jan w swojej Ewangelii mówi o Jezusie, że jest Światłością świata, wydobywającą nas z mroków, z ciemności kłamstwa, czyniącego nas ślepymi. Kłamstwa, w które wierzymy wbrew Prawdzie. Z tego punktu widzenia wszystko sprowadza się do tego, by na nowo zapatrzeć się w Boga. Pragnienie ludzi Starego Testamentu tu się skupia: daj mi widzieć Twoje Oblicze Panie! Mojżesz chciał widzieć Oblicze Boga - ale nie mógł… Bóg ukazał się Mojżeszowi z tyłu - to jeszcze nie był czas. Aż Czas się wypełnił - i nadszedł czas, by spojrzeć w Oblicze Boga. To spojrzenie dla człowieka obciążonego grzechem jest niszczące - i słusznie jest przekonanie obecne w Starym Testamencie, że nie można zobaczyć Boga i pozostać żywym. Tak jak ciemność nie jest w stanie zobaczyć światła - w momencie, gdy ciemność spotyka się ze światłem, ciemności już nie ma… Światło nawet nie walczy z ciemnością - po prostu ciemność znika. Ciemność jest brakiem światła - gdy nadchodzi światło, brak się kończy. Jest światło. To samo dotyczy Boga i grzechu. Dlatego człowiek obciążony grzechem, przesiąknięty grzechem, ucieka przed Bogiem. Ciemność ucieka, chowa się przed światłem. Dlatego opętani krzyczą, gdy zbliża się Światłość: ciemność wrzeszczy ze strachu… Z jednej strony ciemność, zło jest brakiem Światła, brakiem Dobra - a z drugiej strony ten brak ma inteligencję i rozum, ma wolę, jest osobą, choć tak naprawdę sam nie zdaje sobie z tego do końca sprawy… Właśnie to jest pułapka na człowieka: przeciągnąć człowieka na stronę ciemności i wtedy nastanie pat. Jeśli Bóg zechce spotkać człowieka - człowiek tego nie przetrwa. Światło pokona ciemność.
Ale czy naprawdę? Właśnie dlatego Bóg przychodzi - gdy Czas się wypełnił - jako Człowiek. Utożsamia się z grzesznikami, staje wraz z nimi w kolejce do Jana Chrzciciela. Idzie ucztować właśnie z grzesznikami. By uświadomić nam kłamstwo ciemności: kłamstwo, które głosi, że jak się zbliżysz do Boga, to pożałujesz. Kłamstwo, które głosi, że jak się zdasz na Jego ramiona, Jego wolę - to będzie marnie z tobą… W Jezusie widzimy Boga. Oglądamy Jego Oblicze. Widzimy Prawdę o Bogu, który umiera z Miłości do człowieka - który z Miłości do człowieka rzuca się za umiłowanym w otchłań ciemności, w otchłań grzechu, by tam właśnie wyznać Miłość, wyznać siebie aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Wyznać się do ostatniej kropli Krwi, do ostatniego Tchu. Wyznać się - wyznać Miłość. I tak pokazać, że Bóg nie niszczy człowieka - ale go ratuje. Dźwiga. Wszystko oddaje człowiekowi. To jest kłamstwo: że Bóg ci coś zabierze, pozbawi, że z czegoś musisz rezygnować, tracić, odrzucać… To jest założycielskie kłamstwo szatana: że zło jest atrakcyjne, ciekawe, że warto je mieć, posiadać, znać… Że zło jest warte zgłębiania. I że jest ciekawsze od dobra. I to w nas pokutuje: żeby iść za Jezusem, trzeba by zrezygnować z tego czy tamtego… Ciekawe, że w naszej świadomości nosimy przekonanie o jakimś nieistniejącym pęknięciu między Stwórcą a stworzeniem… Biblia mówi o Bogu, który podtrzymuje wszystko w istnieniu Słowem swojej Potęgi - która to Potęga jest Potęgą Miłości. Miłości, która oddaje się swojemu stworzeniu nawet wtedy, gdy to stworzenie się buntuje przeciwko Miłości… Ale prawda jest taka, że gdy ja się buntuję przeciwko Miłości, gdy próbuję być jak Bóg bez Miłości - to tylko tracę wartość, tracę poczucie wartości. Zdaje mi się, że jestem nikim… Jeśli tracę z oczu Boga, Miłość którą mam - wówczas pozostaje tylko przekonanie, że jestem nikim. Kłamliwe przekonanie - bo dla Miłości cały czas pozostaję tym, który jest wart istnienia, wart kochania, wart obdarowywania kolejnym dniami, kolejnymi chwilami. Wart obdarowywania Komunią, Bogiem samym. Obiektywnie dla Boga jestem tego wszystkiego wart. Lecz nie widzę tego, nie zwracam na to uwagi - zajęty sobą, wpatrzony w siebie i swoje pomysły, swoje oczekiwania, swoje przekonania… Wolę być mądrzejszy od Boga. Od Boga, który co rano mówi mi: kocham ciebie tak bardzo, że za cenę Mojego rzucenia się w ziemię, w proch, chcę dać ci kolejny dzień życia - a ja uparcie twierdzę, że jestem nikim, nie wartym niczego, w szczególności nie wartym Miłości. Właśnie to robi z człowiekiem pycha, zagarnięcie sobie władzy decydowania: zaczynam sądzić zamiast Boga i tak to się kończy. Dochodzę do utraty wartości. A potem jeszcze próbuję sobie nadać wartość tak czy inaczej - ale zawsze się to kończy bolesnym przypominaniem sobie o tym, że jestem nikim. Dlatego nasza pogoń nie ma końca, jesteśmy nienasyceni w różnych rzeczach, które w naszych oczach nadadzą nam wartość.
A tymczasem wystarczy zapatrzeć się w oczy Jezusa, w Jego spojrzenie - i dać się uwieść temu, co widać w tych oczach… Dać się uwieść Miłości, o której nie da się opowiedzieć - trzeba Ją spotkać osobiście. Dlatego właśnie w Jezusie Bóg robi rzecz niesłychaną: wybiera się do każdego z nas osobiście, rzuca się na dno mojej osobistej otchłani, by tam mnie spotkać i przekonać o Miłości. Porwać Miłością bym zakochany, zapatrzony w Jego spojrzenie poszedł za Nim - aż do Ojca, nie zwracając uwagi na siebie i to co wokół mnie i pod moimi stopami, tylko ciągle zapatrzony w Niego, Wcieloną Miłość. Stać się niewolnikiem Miłości - tak jak Jezus staje się moim niewolnikiem, składa się we mnie jak Ziarno i umiera, bym ja żył. Składa się we mnie i poddaje się mojej woli - ja decyduję, czy wydobędę z siebie Miłość. Ja. Ja decyduję czy w tym konkretnym momencie będę sługą Miłości, czy swojej pychy i swojego egoizmu. Czy będę niewolnikiem Miłości - co daje pełną i prawdziwą wolność - czy stanę się niewolnikiem pychy i egoizmu, prawdziwym niewolnikiem… Moja decyzja: czy chcę patrzeć własnymi oczami, czy oczami Jezusa. Czy chcę widzieć ciemność, czy wolę zaptrzeć się w Światłość.
Panie, chcemy ujrzeć Jezusa… I oto jest: Ziarno kiełkujące na Krzyżu. Upadające w proch pod ciężarem Krzyża. Umierające na Krzyżu. Podlewające wszytko swoją Krwią i karmiące wszystko swoim Ciałem. Oto jest Prawda o Bogu - w Jezusie upadającym i powstającym, umierającym i zmatwychwstającym. Prawda Ziarna umierającego z Miłości. Tajemnica Miłości, która umiera z Miłości - i tak nigdy nie przestaje żyć. To jest możliwe tylko dla Miłości. Jeśli umieram z jakiegokolwiek innego powodu - nic mi nie pomoże, jestem tylko cymbałem brzmiącym. Tylko Miłość umierając z Miłości przechodzi do Życia. Tylko Miłość objawia mi prawdziwą wartość. Tylko Miłość wszystko wyjaśnia. Ojciec, który jest Miłością. A tam idzie się za Synem - porwanym Miłością Syna.