Łk 13,18-21: Jezus mówił: „Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki podniebne zagnieździły się na jego gałęziach.” I mówił dalej: „Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło.”
Do czego jest podobne Królestwo Boże? Do czego uczynić Je podobnym? Słowo, jakiego używa Jezus, jest nieco dwuznaczne: może oznaczać porównanie, a może oznaczać czynienie podobnym. W sumie to tak właśnie działa Bóg: staje się podobny do nas - homoios - po to, by nas uczynić podobnymi sobie. To słynna dyskusja starożytności jest pozornie o jedną literę: „i”. Są bowiem dwa greckie słowa: homousios i homoiusios. Różnią się tylko jednym „i” a znaczą coś bardzo różnego. Pierwsze oznacza kogoś o tej samej naturze, podobny czy nawet taki sam co do istoty. A drugi znaczy „po prostu” podobny, zewnętrznie, jednak w istocie rzeczy pozostający sobą. Między Jezusem a Ojcem zachodzi homousios - jest tej samej Istoty, tej samej Natury. Jest wraz z Ojcem i Duchem Świętym JEDNYM Bogiem. Natomiast między nami a Bogiem zachodzi homoiusios - jesteśmy podobni, ale nie co do Natury i co do Istoty. Z natury, z istoty jesteśmy ludźmi, nie Bogami. Ale Miłość Boga, Jego potęga, Jego Moc, Jego plan i pomysł jest taki, żeby nas, innych co do natury, zaprosić do Wspólnoty ze sobą samym. Choć jesteśmy inni, choć jesteśmy grzesznikami, choć jesteśmy ludźmi o naturze zranionej i zepsutej grzechem pierworodnym - On zaprosił nas do Wspólnoty Osób, złączonych Przeczystą Naturą. To jest niepojęta Miłość Boga: że się nie zniechęcił naszym poranieniem, pokrzywieniem, naszym skażeniem - przeciwnie, przyjął nas, skażonych, byśmy w Jego Czystości się oczyścili… To właśnie robi Jezus.
I właśnie tak to się odbywa: On pada na ziemię, pada w nas, w naszą skażoną naturę, jak Ziarno. Wydawałoby się - słabe i bez znaczenia, łatwe do zniszczenia, nieme wobec strzygących, poddające policzki bijącym i rwącym brodę, nie zasłaniające twarzy przed zniewagami i opluciem. Z punktu widzenia świata Jezus jest słabeuszem nie wartym uwagi - a jednak w Jego słabości jest Potęga niepokonalna. Jest potęga Miłości samego Boga. Potęga, na której łamie zęby nawet śmierć i otchłań, bo nawet w ciemnościach śmierci i otchłani Miłość nie przestaje kochać. Światło Miłości nie gaśnie i pokonuje ciemność. Jak? Właśnie tak: że bity i znieważany, torturowany i wyśmiewany, sądzony i zabijany, wyszydzany i prowokowany aż do końca - Jezus nie przestaje kochać. Nie wyrzeka się swojej Jedności Natury z Ojcem. Zachowuje czystość Natury Boga: zachowuje w sobie Miłość. Nie daje sobie skazić Natury w żaden sposób. To my dajemy się prowokować, pozwalamy sobie przyjąć naturę atakującego i sprowadzić się do jego poziomu. Królestwo tak nie działa: Królestwo polega na zachowaniu tożsamości w każdych warunkach. I Jezus to pokazał: że możliwe jest zostać Miłością w każdych warunkach. Potęga nie do złamania. Jest sobą - kocha - w każdych warunkach. Nie daje się uczynić podobnym w grzechu. W zewnętrznym przejawie uznany za człowieka - stał się podobnym do nas we wszystkim, oprócz grzechu. Jezus pokazał swoją władzę i potęgę nad każdą sytuacją, nad złem i śmiercią, nad ciemnością i otchłanią. I to jest potęga Natury Boga samego.
I po to Jezus czyni się podobnym do nas - po staje się jak ziarno rzucone w ziemię, wydawało by się najmniejsze, najmniej pożyteczne, najmniej warte uwagi - żeby nas uczynić podobnym do siebie. Żeby na końcu z Krzyża oddać nam Ducha swojego, swoją Naturę, która czyni Go JEDNO z Ojcem. Oddaje nam - pokrzywionym, poranionym, pogubionym, skażonym, grzesznym, nieświętym, winnym… Oddaje nam Ducha - bo Go nie mamy. Tu jest pewien błąd ciągle popełniany: że ja muszę stanąć przed Jezusem jako święty żeby On mi wynagrodził swoim Duchem czy czymkolwiek. Jezus nie jest potrzebny świętym. Jezus jest potrzebny grzesznikom, słabeuszom, upadłym, poranionym, skażonym, nieświętym. Na tym to polega: On przyszedł nie podziwiać i klaskać, ale uświęcać. A uświęca się nieświętych. Więc najpierw potrzebuję stanąć przed Nim w prawdzie: że jestem nieświęty, niepodobny do Niego. Nie jestem homousios, nie jestem tej samej Natury co Bóg. Nawet nie jestem homoiusios, nawet nie jestem podobny, bo zniszczyłem przez grzech swoje podobieństwo do Boga. I potrzebuję być uświęcony, oczyszczony, stworzony na nowo. I Jezus właśnie to robi: uparcie, wciąż na nowo, nieustannie - na każdej Mszy Świętej, przy każdej Spowiedzi - tchnie Ducha. Oddaje siebie do końca, aż do oddania Ciała i Krwi, do oddania Ducha - żeby sobą i swoim Duchem uświęcać nieświętych. Ziarno gorczycy. Wydawałoby się słabe i bezsilne wobec ogromu ludzkiego grzechu na całym świecie - a jednak rzucane cierpliwie przez Ojca z ołtarzy całego świata w twarde ludzkie serca cierpliwie kiełkuje, rośnie, owocuje. Kwas wkładany w konfesjonałach całego świata w suchą mąkę ludzkich serc - wydawałoby się bezsilny, nieruchomy, wydawałoby się zepsuty - a jednak przemienia, przekształca…
Kwas Kościoła. Wydawałoby się - śmierdzący grzechem i nieświętością… A jednak właśnie taki niosący w sobie Skarb w naczyniu glinianym: Jezusa. Moc Jego Miłości, która jaśnieje właśnie pośród grzeszników, którzy potrafią wzajemnie się miłować jako grzesznicy. Ja grzesznik kocham drugiego grzesznika Miłością Chrystusa - który pierwszy ukochał mnie jako grzesznika i tak nauczył mnie kochać moich grzesznych i pgubionych braci. Tak się okazuje, że kwas Kościoła złożonego z grzeszników staje się zaczynem zmieniającym świat. Wszyscy jesteśmy grzesznikami - i znajdujemy odpowiedź tylko w Chrystusie, w Ziarnie Gorczycy, które choć pozornie bezsilne wobec naszej złości, nieustannie się składa w naszych sercach. I kiełkuje. Jak? Nie czyni nas posągami bez skazy, ale czyni nas zdolnymi do Miłości. Do kochania Miłością samego Boga, który miłuje grzeszników. My grzesznicy stajemy się zdolni do przebaczania sobie nawzajem i miłowania się nawzajem, choć ciągle siebie nawzajem ranimy. Bo doświadczamy odpowiedzi Ziarna Gorczycznego, które przychodzi nieprzerwanie i staje się Wielkim Drzewem obejmującym nas swoimi ramionami, poranionymi przez nas na Krzyżu. Doświadczamy ciągłego przygarnięcia - i dlatego stajemy się zdolni przygarniać się nawzajem, choć ciągle nawzajem się ranimy. I tak się przemieniamy. Tak przemieniamy świat. Nie walcząc z nim, ale przygarniając tak, jak zostaliśmy przygarnięci. My nieświęci - przygarnięci przez Świętego i napełnieni Jego Duchem jako nieświęci - stajemy się zdolni kochać. Ja nieświęty staje się zdolny kochać Świętą Miłością, kochać innych nieświętych Duchem Świętym. Coś niepojętego! Coś porywającego! Coś przemieniającego! I to jest warte celebrowania. Nie jest warte celebrowania zajmowanie się w kółko sobą i samouświęcanie - to zawsze jest skazane na niepowodzenie. Warte jest celebrowania to, co naprawdę robi z nami Jezus, za cenę upodobnienia się do nas. Okazuje się, że aby być jak Bóg nie trzeba być zewnętrznie bez skazy i pęknięcia. Nie trzeba mieć idealnej historii ani idealnych przodków, o czym mówi rodowód Chrystusa. Żeby być jak Bóg - i to co do Natury, nie co do podobieństwa - nie trzeba uwalniać się od grzechu przodków, zrywać z nim więzi… Przeciwnie: Jezus ciągle się prezentuje jako Syn Dawida. Ciągle akcentuje swoją Jedność z przodkami i Narodem. Właśnie tak pokazuje daremność naszych zabiegów, coby się wyczyścić do cna. Okazuje się, że Jemu nie przeszkadza dotyk brudnych grzeszników i jawnogrzesznic. Okazuje się, że nie czyni Go to nieczystym. Przeciwnie: daje Mu to okazję do ukazywania czystości swojej Natury: Miłości, która kocha nie za coś, nie za zasługi, nie za czystość itd. - ale która kocha, bo chce kochać. Bo to Jej Natura jest, Istota i tożsamość. Okazuje się, że nie potrzebuję idealnego wyglądu, idealnej historii, idealnych przodków itd - potrzebuję przestać się tym zajmować i zająć się tym, co dla mnie robi Jezus. I wtedy zrozumiem: że właśnie taki, jaki jestem - słaby niczym ziarno gorczycy, kwaśny niczym zaczyn - jestem uzdolniony Duchem Chrystusa oddanym z Krzyża by kochać takich samych jak ja. Słabych i kwaśnych. Bo mnie, który pierwszy jestem słaby, mały, nic nie znaczący i kwaśny, ukochał Jezus, przyszedł, przygarnął - za cenę stania się podobnym do mnie. Za cenę ogołocenia. Za cenę wejścia w mój los i mój krzyż. Za cenę doświadczania mojej małości, słabości i kwaśności. Najpierw celebrować to, co uczynił Jezus dla mnie. A wtedy odkryję w sobie moc, odkryję w sobie Jego Obecność, Jego Ducha — i odkryję że ja, właśnie taki, jestem zdolny kochać moich braci i siostry właśnie takich Duchem Świętym. Jezusem. Bo Go mam - ja, nieświęty. I tak staję się uczestnikiem Jego Natury. Staję się podobny do Niego. Nie w tym, że jestem bez ran, bez pęknięć itd. - ale że jestem zdolny kochać jak On mnie.