Łk 21,1-4: Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki. I rzekł: „Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie.”
Jezus jest ostatni raz w życiu ziemskim w Jerozolimie. Spędza czas głównie w Świątyni, noce zaś u swoich przyjaciół w Betanii, u Marii, Marty i Łazarza. Na noc idzie tam, gdzie bezpiecznie. Gdzie można odpocząć. Idzie tam, gdzie przyjaźń i miłość. W dzień idzie tam, gdzie Miłości brakuje, gdzie jest potrzebna. Trochę jak wdech i wydech. Jak nasze życie, które tak winno wyglądać: wdech i wydech. Jak człowiek tylko wdycha albo tylko wydycha, to umiera. I to są dwie skrajności, w które nam łatwo wpadać: wieczne wdychanie, wieczne gromadzenie - i wieczne wydychanie, aktywizm. Człowiek, czyli ja, nie jest w stanie tylko brać albo tylko dawać. Jestem jak ten, kto przekazuje. Biorę i przekazuję. Bierzcie, jedzcie - a potem idźcie: darmo otrzymaliście - darmo dawajcie. I to jest nauka, jaka płynie z relacji z Bogiem: wszystko jest mi dane. Nie mam nic, co nie byłoby darem. Jeśli skupić się na tym, co moje - na sobie - to ostatecznie zawsze docieram do odkrycia nicości, prochu tylko. Jeśli skupię się na darze - odkryję wszystko. Odkryję, że Darem jest On sam. Że to On sam zaślubił proch, żeby mocą tych zaślubin proch stał się człowiekiem. Uboga wdowa to rozumie: jest uboga w rozumieniu ludzkim - w istocie rzeczy jest najbogatsza ze wszystkich. Jest wolna swoim bogactwem. Nie musi wymierzać jak my wszyscy, wyliczać czy jej wystarczy. Nie musi gromadzić. Nie musi zbierać, zasługiwać. Nie musi - bo jest uboga. U-Boga. Jest bogata w Boga i w Bogu. Gdybyśmy to pojęli, uwierzyli w to… Przecież każdy z nas ma Jego, Stwórcę Nieba i Ziemi - a spędzamy życie na wyliczaniu, gromadzeniu, zdobywaniu, zarabianiu… Gromadzeniu doświadczeń. Gromadzeniu zasług. Gromadzeniu dóbr. Gromadzeniu czegokolwiek. Bo nie wiemy Kogo mamy…
A przecież to takie oczywiste! Jak można sądzić, że proch istnieje sam z siebie? Sam z siebie ma wolę i rozum, uczucia, emocje? Jak można sądzić, że sam z siebie ma ręce i nogi, oczy i usta, zdolności i umiejętności? Że sam z siebie myśli, żyje, czuje, działa, podejmuje decyzje, odkrywa, jest zdolny uczyć się i poznawać, jest zdolny kochać? Jak można sądzić, że człowiek - którego kondycja prawdziwa objawia się w chwili śmierci - jest zdolny do czegokolwiek sam z siebie? Każda chwila istnienia objawia głębię obdarowania Darem, którym jest sam Bóg. Uboga wdowa o tym wie: w Kogo jest bogata. Dlatego jest w stanie oddać wszystko - najwięcej ze wszystkich, bo sto procent. Sto procent mam od Boga - sto procent mogę oddać. Bo mam Jego. Właśnie takie pożytki płyną z oddychania. Tylko wtedy człowiek jest dobrze dotleniony, gdy oddycha głęboko i wydycha tyle, ile wdycha. Zatrzymywanie powietrza - całkowicie i w części - nigdy nie jest zdrowe. Dlatego pierwsza Wniebowzięta jest niejaka wdowa z Nazaretu, która oddawała zawsze sto procent. Tyle Boga ile wzięła - tyle nam oddała. Oddała dwa pieniążki: Ciało i Krew, całego Syna. Syna, który dla wielu jest niby grosz, jest głupstwem albo zgorszeniem. A tymczasem to On - Przedwieczny. On, który jest Miłością, Mądrością, Drogą, Prawdą, Życiem, Światłością… Jest Wszystkim, Pełnią. Uboga Wdowa, Maryja z Nazaretu - bogata Bogiem do tego stopnia, że jest Królową Nieba i ziemi. Oddychała w pełni - żyje w pełni. Napełniła się Bogiem w relacji z Nim - i oddała Go nam do końca. W Jedności Ducha z Ojcem wraz z Ojcem uczyniła gest Miłości: oddała Syna. Nam. Grzesznikom. Żebyśmy mogli oddychać Duchem Syna dawanym z Krzyża - i żebyśmy mogli dawać sobie nawzajem Ducha, Miłość, która niesie Życie.
Tu jest błąd, jaki popełniamy: oddychamy jakimiś trującymi wyziewami, karmimy się trucizną - to potem przekazujemy sobie truciznę. Ewa wyszła z relacji z Bogiem i z Adamem, poszła rozmawiać z kłamcą, zaraziła się śmiercią - a gdy wróciła do relacji z Adamem, to sprzedała mu to, czym się zaraziła: śmierć. Kłopot w tym, że jak nadszedł Ten Który JEST, nadszedł Bóg który jest Życiem ludzi - Adam i Ewa się ukryli w przekonaniu, że Bóg idzie ich czegoś pozbawić. Tak, owszem: pozbawić trucizny, pozbawić śmierci. Właśnie tak to działa: gdy zarażę swoje myślenie śmiercią, to oferta Życia stanie się w moich oczach stratą, pozbawieniem czegoś. A zarażenie śmiercią polega na sądzeniu, że moje życie zależy od stworzeń - i że potrzebuję gromadzić to, co stworzone, bo to decyduje o moim istnieniu, życiu, spełnieniu itd. Tymczasem Prawda jest dokładnie odwrotna: moje życie i istnienie zależy od woli Boga - od tego, czy On zechce mnie uzupełnić w kolejnej chwili mego życia. I każda chwila życia jest potwierdzeniem, że w Jego oczach właśnie teraz jestem wart zaślubienia. Że jestem wart obdarowania Bogiem w tej właśnie chwili. Cała sztuka w tym, żeby to dostrzec: że w tej właśnie chwili mam całego Boga. I to człowieka czyni wolnym: mam Boga. Skoro istnieję - to Go mam. Właśnie teraz. Właśnie teraz mam Jego całą Miłość. Sztuka w tym, żeby dać się przekonać i porwać tej Miłości. Miłość doświadcza się nie uczuciami, ale sobą, osobą - swoim życiem. Doświadczając siebie jako żyjącej osoby doświadczam dotknięcia Osobowego Boga, który jest Miłością. Miłość bowiem to nie idea, to nie uczucie - ale to Osoba. Doświadczając siebie jako osoby doświadczam, że właśnie teraz Osobowy Bóg mnie zaślubił, włączył do Wspólnoty Trzech Osób - i właśnie dlatego jestem osobą. To niesie wolność: mam całego Boga. Jestem cały w Bogu. I to daje wolność od stworzeń. Od tego, co wrzuciła do skarbony wdowa: po grecku Jezus mówi o czymś, co się nazywa bios. To jest właściwie życie w jego wymiarze doczesnym, biologicznym. Takie życie jest skazane na zagładę z natury rzeczy - ale ja, człowiek, mam władzę zachować je na Życie Wieczne, jeśli tylko złożę je w odpowiedniej skarbonie: jeśli tylko moje życie biologiczne, doczesne jest złożone w skarbonie Miłości. Każda chwila, każda możliwość moja, każda rzecz jaką biorę w swoje ręce - może być przeze mnie przeznaczona na Miłość. I wtedy staje się niezniszczalna: kiedy spłonie w Ogniu Trójjedynej Miłości: do Boga, do siebie, do bliźniego. Jeśli ja spłonę w Ogniu Ducha jak Maryja - stanę się jak Ona niezniszczalny. Zabezpieczony Bogiem, Mocą Ducha - jak Ona. Jeśli będę czerpał Miłość i pozwalał Jej „przechodzić” przeze mnie do braci i sióstr, jeśli uczynię moje człowieczeństwo miejscem wyznawania się Miłości - stanę się niezniszczalną Świątynią. Wdech i wydech. Wdychać Ducha, Miłość, Boga - i dawać Go braciom i siostrom posługując się moim całym człowieczeństwem. To jest mistrzostwo Życia. Mistrzostwo Maryi.
I Ona, Jej ręce, Jej Łono jest Skarbcem Ojca. W Jej Łonie, w Jej ramionach złożył Ojciec swój największy Skarb: Syna. Syn złożył w Jej ramiona swój największy skarb, za który oddał Życie: nas. To gdzie ja mam złożyć swoje dwa pieniążki? Mój uciułany grosik? Może coś się nauczę od Boga? Może wreszcie odkryję, że On jest trochę mądrzejszy ode mnie?
A co Maryja zrobi z tym, co ja położę w Jej ręce? Natychmiast wrzuci do Skarbony. Ona wszystko tam składa: w Bogu. Tam, gdzie nic się nie niszczy. Mądrość Maryi. Obym tylko nie popełniał błędu Adama i Ewy: ja wiem lepiej… Nie. To Bóg wie lepiej. To Maryja wie lepiej. On potrafi lepiej. Ona potrafi lepiej.