Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Radość Ewangelii (11.12.2018)

Mt 18,12-14: Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

Wielu czuje się zaniepokojonych przypowieścią o owcy zaginionej, gdyż widzą tu pewną niesprawiedliwość: jak to - że ta zaginiona jest źródłem większej radości niż pozostałe, niezaginione? Zgorszenie bierze się z niedostrzeżenia pewnego faktu: wszyscy zgrzeszyliśmy. Wszyscy jesteśmy pogubieni. A jeśli ja nie idę razem z Pasterzem szukać pogubionych tylko gorszę się Jego Miłością do nich, to znaczy, że jestem bardziej zgubiony niż inni… Że ja mam dopiero problem… Bo wówczas mój problem polega na tym, że jestem tak zaślepiony, że nie tylko idę w zatracenie, ale nawet tego nie widzę - nie dostrzegam, że jestem zagubiony, że pobłądziłem… Mało tego: wszystkich innych uważam za pogubionych… To jest na przykład kłopot Szawła sprzed nawrócenia: widać gołym okiem, jak strasznie pobłądził - tymczasem on był święcie przekonany, że robi przysługę Bogu.

I to jest druga cecha charakterystyczna takiego skrajnego pogubienia: wydaje mi się, że robię Bogu przysługę, że robię coś dla Niego. Prawda jest taka, że to On nieustannie robi coś dla mnie i ze mną. Że to On działa, niesie mnie na rękach, prowadzi na pastwisko, które zresztą jest Jego dziełem. Gdy sądzę, że to ja coś zrobiłem dla Boga, to znaczy, że jestem już w bardzo niebezpiecznym miejscu… że jestem w miejscu faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy - wedle słów Ewangelii - udaremnili wobec siebie zamiar Boga. Zamiar Jego Miłości szukającej grzeszników. Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu - kłamiemy i nie ma w nas Prawdy. Duch Prawdy, gdy przychodzi, po pierwsze przekonuje o grzechu. Dalej o sprawiedliwości i o sądzie. I to jest właśnie Miłość Pana, Miłość Pasterza do pogubionych owiec: daje Ducha z wysokości Krzyża, który po pierwsze doprowadza nas do Prawdy o naszej grzeszności. I tak właśnie człowiek staje się otwarty na radość bycia odnalezionym, przygarniętym, zaniesionym do Domu: gdy najpierw uznam, że to ja jestem zagubiony, poraniony, bezsilny - i że potrzebuję zbawienia. Dopóki uważam siebie za niepotrzebującego zbawienia - będzie tylko żal, rozczarowanie, zgorszenie, zazdrość i wieczne niezadowolenie. Dlatego Miłość, która chce mnie doprowadzić do radości nieprzemijającej, najpierw wydobywa mi przed oczy całość mojego pogubienia. Żebym wreszcie uznał, że to nie Pan potrzebuje mnie - ale że to ja potrzebuję Pana. Że to nie Pan ma płacić mi za moją rzekomą sprawiedliwość - ale że to ja pogrążam się w uwielbieniu Miłości szukającego i odnajdującego mnie nieprzerwanie Pana.

Miłość Pana. Szukająca mnie i odnajdująca nieprzerwanie, co chwila. Tak wygląda moje życie, moje istnienie: jestem co chwila na nowo odnajdywany. Ja, który co chwila się gubię. Niepojęta Miłość Ojca, który nie zgadza się na to, by zginął choćby najmniejszy. A prawda jest taka, że w oczach Ojca najmniejszy jest najważniejszy. Dla Miłości najważniejszy jest ten, który kosztuje najwięcej wysiłku, najwięcej wymaga. Dlatego ja, proch, jestem w oczach Ojca wart nazwania mnie dzieckiem. Dlatego właśnie proch Ojciec „adoptował” i wywyższył ponad aniołów: bo proch jest najniżej, jest najmniejszy, jest niczym - i najwięcej potrzebuje. Potrzebuje Boga - więc otrzymuje Boga. I tak proch staje się człowiekiem. Pycha zaś polega na przekonaniu, że jestem człowiekiem bo sobie zasłużyłem. Że mi się należy…

Jestem nicością, którą uzupełnił sobą Bóg. Uzupełnił nicoś - bo taka jest logika Miłości. Logika antymiłości jest taka, że im więcej mnie kosztujesz tym jesteś bardziej odrażający w moich oczach - bo logika antymiłości to logika lenistwa i wygodnictwa. Dlatego człowiek myślący grzechem pierworodnym nie rozumie Boga, myślącego Miłością. Trzeba paść jak Szaweł z konia na glebę, paść zupełnie w proch, odkryć prawdę o swojej faktycznej kondycji - i doświadczyć bycia odnalezionym. Dopiero to przemienia człowieka. Dlatego Pan wydał wyrok: prochem jesteś i w proch się obrócisz. Żeby doświadczyć od nowa Pełni Miłości. Miłości sięgającej w proch i wydobywającej mnie z nicości. Właśnie tak to wygląda: to nie zemsta Boga, ale Jego Miłość, która chce dać mi się poznać na nowo. Poznać przez to, że najpierw poznam swoją prawdziwą kondycję - a potem to, kim jestem dla Boga. Jak Szaweł. I to go przemieniło w Pawła żyjącego w zachwycie i uwielbieniu dla Miłości Pana. Pana, którego wytrwale prześladowałem i mordowałem, traktując w moim szaleństwie jak zagrożenie - a który nigdy ze mnie nie zrezygnował, nie zniecierpliwił się… tylko w oczach Jego Miłości ja, wymagający więcej troski wysiłku, stawałem się coraz cenniejszy…

Czy to znaczy, że trzeba grzeszyć, by być cennym w oczach Pana? Nie. Sam w sobie grzech polega na straceniu z oczu wartości, jaką mam dla Pana. Jeśli w ogóle przychodzi mi na myśl, że potrzebuję się przekonać, jaką mam wartość w oczach Pana - to znaczy, że już się straszliwie pogubiłem… Maryja jest dowodem, że nie trzeba grzechu, by widzieć swoją wartość w oczach Pana. Mało tego: Ona jest dowodem, że bez grzechu to funkcjonuje doskonale. Jest łatwiejsze. Mniej bolesne. Zaś wielkość Boga polega na tym, że nawet grzech potrafił wykorzystać do ukazania mi swojej do mnie Miłości, do ukazania mi jak jestem w Jego oczach cenny. Ja, który zapomniałem, skąd zostałem wzięty, zachłysnąłem się sobą i zapomniałem, jaką mam Miłość… Dlatego już w pełni świadomy wracam w proch - co jest niezmiernie trudnym doświadczeniem - by świadomie doświadczyć odnalezienia i dźwignięcia. By na zawsze pogrążyć się w zachwycie nad tym, co dla mnie zrobił Pan. Nie w zachwycie nad tym, co ja zrobiłem dla Pana - co jest pseudozachwytem prowadzącym do wiecznego niezadowolenia - ale w zachwycie nad tym, co Pan uczynił dla mnie. To jest zbawienie. To jest właśnie szczęście wieczne: nieprzerwany zachwyt nad wielkimi rzeczami, które uczynił dla mnie Wszechmocny. To jest Nowa Pieśń dla Pana: Pieśń śpiewana razem z Maryją. Tą, która nigdy nie miała wątpliwości kto tu co dla kogo robi. Nigdy nie dała sobie wmówić, co to nie Ona, co to nie zrobiła dla Pana itd. Na zawsze pozostała w uwielbieniu, w zachwycie, w radości - i my jesteśmy do tego zaproszeni. Uczyć się śpiewać razem z Maryją - Tą, która nie miała wątpliwości kto tu i co zrobił dla kogo. Kto jest kim. Właśnie to jest bojaźń Boża rodząca radość, zachwyt, wiążąca z Panem tak silnie, że nie ma już miejsca na grzech: poznanie, kto jest kim. Kto komu co zrobił i kto komu co zawdzięcza. Będę wracał w proch tyle razy, ile razy mi się to pomiesza - ile razy będzie mi się zdawało, że to ja coś robię dla Pana. Pan robi wszystko dla mnie - a ja dla Pana śpiewam Nową Pieśń z Maryją. Jak mi się pomieszają role - wracam w proch. Jak mi się zechce puścić rękę Maryi - wracam w proch. Jak przestaję widzieć co Pan czyni dla mnie - wracam w proch. Itd. A Miłość Pana jest taka, że On idzie za mną w proch uparcie, ile razy trzeba - i mnie dźwiga. Żeby wreszcie do mnie dotarło kto jest kim i kto dla kogo co robi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy