Trafiła tam w ramach inicjatywy Przyjaciele Jezusa. Teraz dzieli się wrażeniami i opowiada, jak to się stało, że pojechała do Kostrzyna.
Pomysł s. Benedykty Karoliny Baumann ze Zgromadzenia Sióstr św. Dominika dojrzewał od lat. - Na Przystanek Jezus chciałam pojechać, odkąd pamiętam. A przynajmniej od kilku lat. Fascynuje mnie taka forma ewangelizacji - prosta, a zarazem bardzo mocna w przekazie. Docieranie do tych ludzi, którzy być może sami nigdy by nie przyszli do kościoła, dzielenie się swoim doświadczeniem wiary, modlitwa. Dlatego Przystanek Jezus był moim marzeniem, choć - z różnych powodów - dotąd nie udawało mi się na niego pojechać. Rok temu byłam w Gubinie, we Wspólnocie Świętego Tymoteusza, na kursie Paweł właśnie z myślą o Przystanku Jezus. Baza wspólnoty mieści się w dawnych koszarach, a zajęcia były bardzo intensywne. Często chodziłam spać po północy. Żartowałam, że to jest prawdziwy poligon duchowy. Dało mi to jednak dobre przygotowanie zarówno do ewangelizacji, jak i katechezy (na co dzień pracuję jako katechetka w liceum). Zrozumiałam (to trochę śmiesznie brzmi w ustach kogoś, kto skończył teologię, ale taka jest prawda), czym jest kerygmat, dlaczego on jest kluczowy dla ewangelizacji, dlaczego działa i dlaczego trzeba szukać nowych, twórczych metod ewangelizacji, nie gubiąc tego, o co w tym wszystkim chodzi - wyjaśnia.
- Miałam jechać na PJ latem tego roku. Wiosną jednak okazało się, że Przystanek Jezus być może w ogóle się nie odbędzie. Że są problemy ze zorganizowaniem tej legendarnej już inicjatywy, ponieważ ks. Artur Godnarski i Wspólnota Świętego Tymoteusza nie będą się już tym zajmować. Bardzo długo nie było żadnych informacji, terminów, formularzy zapisów. Moja siostra przełożona powiedziała, że w takim razie mam się zapisać na jakąś inną inicjatywę ewangelizacyjną. Zależało jej na tym, żeby pod koniec maja mieć już ustalony grafik wyjazdów wakacyjnych naszej wspólnoty. Próbowałam się zgłosić na pewne spotkanie młodych, bez większego przekonania. Zrobiłam jednak wszystko, co w mojej mocy, żeby - pomimo późnej pory - przekonać "szefostwo" wydarzenia, że jestem właściwą osobą na tę imprezę. Odpisali mi bardzo grzecznie, że już za późno, że nie mają miejsca, że zapraszają za rok. Tymczasem pojawiły się informacje o ewangelizacji na Woodstocku. Inicjatywa otrzymała nową nazwę - Przyjaciele Jezusa - i nowego organizatora - diecezję zielonogórsko-gorzowską. "Jeśli tak" - powiedziała siostra przełożona - "to masz zielone światło. Możesz jechać". I w ten sposób dołączyłam do grona woodstockowych ewangelizatorów - opowiada s. Benedykta.
Mówi, że nie żałuje. - Piękne doświadczenie dzielenia się wiarą i po prostu spotkań z drugim człowiekiem, z których każde było niezwykłe. Moja mama kazała mi codziennie dzwonić, że żyję, nikt mnie nie zabił, nie zgwałcił, nie opluł ani nie obrzucił dosłownym i metaforycznym błotem. A tymczasem doświadczyłam bardzo pozytywnych reakcji na naszą obecność na festiwalu. Ludzie zatrzymywali się, chcieli porozmawiać, pytali, gdzie jest w tym roku Przystanek Jezus i czy jest możliwość spowiedzi. Nie spotkałam się z odmową modlitwy czy choćby błogosławieństwa, nawet jeśli osoba deklarowała się jako niewierząca. Bardzo mocno czułam, że na moich oczach dokonuje się żywa Ewangelia. I to doświadczenie było potrzebne przede wszystkim mnie. Jestem pewna, że Jezus, gdyby dzisiaj chodził po ziemi, byłby z tymi ludźmi na Woodstocku - kończy, dodając, że chce wrócić tam za rok.
Na swoim profilu facebookowym relacjonowała każdy dzień pobytu w Kostrzynie. Jeśli interesują was jej zapiski, to zapraszamy do lektury (tutaj). Okazuje się również, że to niejedyne oryginalne pomysły na ewangelizację w wykonaniu siostry z Kłodzka. Więcej już niebawem w świdnickiej edycji papierowego "Gościa Nedzielnego" (34/2019), który ukaże się 22 sierpnia.