Przybyła, by podziękować za dar powołania, które odkryła w wieku 15 lat. Wraz z nią przyjechały także inne bernardynki z Wielunia.
Na obchodu 50. rocznicy profesji s. Beata Szydełko wybrała Światowy Dzień Życia Konsekrowanego. Od rana w niedzielę 2 lutego wraz z siostrami dawała świadectwo w parafii pw. św. Michała Archanioła w Wirach, skąd pochodzi jubilatka.
- Bardzo cieszymy się, że możemy być tutaj z naszą i waszą siostrą, zwłaszcza w tak wyjątkowym dniu. Dziękujemy ks. Adamowi Woźniakowi za przyjęcie nas tutaj i zorganizowanie tego pięknego jubileuszu. Ale również za życzliwość, którą nas wciąż obdarza. Dziękujemy parafianom za modlitwę i wsparcie. Przywozimy pozdrowienia od wszystkich naszych sióstr, których jest 16. Najstarsza - s. Michaela - ma 96 lat, a najmłodsza - s. Karolina, która jest tu z nami - ma 26 lat - mówiła na powitanie jedna z bernardynek, przyznając, że tylko w wyjątkowych sytuacjach opuszczają klasztor.
Potem przeczytała fragment świadectwa s. Beaty. „Urodziłam się jako czwarte dziecko Józefy i Michała - na wsi, pośród lasów i pól, które bardzo kocham do dnia dzisiejszego. Moje powołanie kształtowało się powoli. Największym autorytetem w moim życiu był i nadal jest mój już dziś nieżyjący ojciec. To on położył pod moje życie fundament, na którym wzrastało wszystko inne, między innymi i moje powołanie. Patrzyłam na jego życie, słuchałam jego słów i wszystko chowałam głęboko w sercu. W jego życiu Bóg zawsze był na pierwszym miejscu.
Codzienna Msza św., nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe. Często powtarzał: dziecko, nie ma dla mnie większej radości, jak widzę, gdy przystępujesz do Komunii św. Ile radości widziałam w jego oczach, gdy przygotowywał ołtarz na Boże Ciało i cała drogę. Mówił, że tędy będzie szedł sam Jezus. W naszych rozmowach powtarzał bardzo często: ratujmy dusze grzeszników, pomóżmy nieść krzyż Jezusowi, nie pozwólmy, by marnowała się krew przenajdroższa, którą Jezus wylał za nas. Nie zabiegał o to, co ziemskie, bo jak mówił - zabierzemy ze sobą tylko to, co ma wartość wieczną. Ponieważ ojca kochałam bardzo, dlatego nie chciałam go w niczym zasmucić. Starałam się wprowadzać w życie to wszystko, czego mnie uczył słowami, a szczególnie swoim życiem. Tak krok po kroku szłam w życie, ubogacona mądrością swojego ojca.
W piękny majowy wieczór, kiedy kwitły i pachniały bzy, powiedziałam ojcu o swoim zamiarze pójścia do klasztoru. Przytuliłam się do jego serca, a on jak zawsze pogłaskał mnie po głowie, łzy popłynęły po policzku i tak bez słów długo trwaliśmy. Od tego czasu przygotowywał mnie do innego życia. Dziś jestem mu bardzo za to wdzięczna. Odchodząc z domu do klasztoru, na pożegnanie ofiarował mi swój krzyżyk, z którym się nie rozstawał od lat młodzieńczych. Wręczając mi go, powiedział: niech ten krzyż będzie ci księgą, z której będziesz czerpała wszelką mądrość. Choć upłynęło wiele czasu i różne były koleje w moim życiu, zawsze wracałam do słów i nauk ojca. One dawały mi siłę i były drogowskazem. Za takiego ojca Bogu niech będą dzięki” - cytowała s. Teresa, która jest w klasztorze 21 lat. Następnie siostry odnowiły swoje śluby.
Dodajmy, że s. Beata przez 50 lat w klasztorze posługiwała w zakrystii. Teraz uczy tej służby młodszą od siebie s. Faustynę, która jest w klasztorze 6 lat. Głównym zadaniem sióstr jest modlitwa wstawiennicza.
O s. Beacie pisaliśmy już na łamach świdnickiej edycji "Gościa Niedzielnego" przy okazji jej 45. rocznicy profesji. Opowiadała wówczas nieco więcej o swoim powołaniu: