Pochodzący z diecezji świdnickiej misjonarz, o. Krzysztof Zębik mccj, opowiada o sytuacji panującej w Afryce Północnej.
Tam również od ponad miesiąca szkoły są zamknięte. - Dzieci i młodzież musiały powrócić do swoich domów, czekając na dalsze informacje. Zostało wydane rozporządzenie zakazujące zgromadzeń, przewożenia ludzi publicznymi środkami, poruszania się od 7.00 wieczorem do 6.00 rano; zostały zamknięte granice; wprowadzono nakaz mycia rąk i unikania witania się otwartą dłonią. Wychodząc jednak na ulice Yirol, gdzie pracuję, nie zmieniło się nic. Tłumy na ulicach, ludzie grają w domino pod drzewami, a co kilka metrów restauracje pełne są ludzi, którzy piją kawę czy herbatę. Dzieci biegają i grają w piłkę. Pasterze grupami przemieszczają się po mieście, które tętni życiem - zauważa o. Krzysztof.
Nie dziwi go jednak takie zachowanie, ponieważ znając już trochę miejscową ludność, wie, że przeżyli oni wiele ciężkich chwil i nie raz musieli uciekać przed wojną czy śmiercią. - Malaria i inne choroby odbierające życie częściej niż koronawirus stały się codziennością. Zawsze ludzie kierowali się tym, że przeżyje najsilniejszy. To, co jednak ludzi trapi, to problem wyżywienia rodziny do czasu zbiorów (do września) i niemożność zdobycia orzeszków ziemnych do obsadzenia pola - dodaje.
Widzi, że nerwowa atmosfera ma wpływ na agresję i rosnącą ilość napaści. - Wczoraj w naszej parafii zastrzelono dwie osoby. W Rumbek ktoś ginie co drugi dzień. Wiadomo, że niedaleko nas grupa młodych organizuje się zbrojnie, aby napaść na wojsko, które planuje ich rozbroić i zabrać im karabiny. A w wiadomościach mówią, że panuje koronawirus. Ponieważ śmierć kroczy z ludźmi ramię w ramię, ludzie się jej nie boją. Wiele razy słyszałem, jak mówili, że jeśli Pan Bóg zechce, to przeżyją. Widziałem dzieci z malarią leżące pod drzewem bez żadnych lekarstw, młodzież z bronią, która nie boi się napadać na innych. Żadne z nich nie boi się śmierci, podobnie jest z koronawirusem - wyznaje.
Sam jednak w związku z obostrzeniami odwołał niedzielne Msze św. czy spotkania grup parafialnych. Nie pozostaje jednak obojętny. - Jeżeli ludzie nie mogą przyjść, to trzeba do nich po prostu wyjść. Prawie codziennie odwiedzam rodziny dzieci, które należą do grup parafialnych: ministrantów, tancerzy, chórów, szkółki niedzielnej czy grupę kobiet. Jest to prawdziwa okazja, aby być bliżej ludzi, poznać ich życiowe sytuacje i pomodlić się razem. Okazja do pokazania, że jestem z nimi - podkreśla o. Zębik.