Był kierownikiem domu rekolekcyjnego u podnóża Góry Iglicznej. Zmarł w wyniku powikłań związanych z chorobą wywołaną przez wirusa SARS-CoV-2.
Mszę św. pogrzebową zaplanowano na środę 14 października na godz. 11 w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Częstochowie. To tam spędził ostatni rok swojego życia po tym jak w 2018 r. został przeniesiony z Marianówki do pracy duszpasterskiej w Tarnowskich Górach.
Urodzony w Bogdanówce 1 maja 1941 r. Władysław wstąpił do nowicjatu w 1962 r. i po rocznej formacji 30 lipca przyjął pierwszą profesję zakonną. Sześć lat później 13 czerwca 1969 r. w Krakowie przyjął święcenia prezbiteratu. Tam też rozpoczął swoją posługę jako duszpasterz i katecheta w parafii pw. św. Stanisława Kostki i św. Jana Bosko przy ul. Konfederackiej.
Stamtąd przełożeni posłali go na studia specjalistyczne z zakresu katechetyki na Katolicki Uniwersytet Lubelski, a następnie na Papieski Uniwersytet Salezjański do Rzymu, z którego wrócił w 1977 r.
Jako duszpasterz i katecheta pracował jeszcze w parafii MB Częstochowskiej w Lubinie (1977–1980) i w parafii św. Jana Bosko w Poznaniu (1980–1988), a następnie jako delegat inspektora ds. duszpasterstwa młodzieżowego. W 1991 r. trafił do Marianówki jako kierownik domu rekolekcyjno-wypoczynkowego.
- Dzięki ks. Władysławowi już od najmłodszych lat byłem blisko Kościoła. Dlatego, że mieszkaliśmy po sąsiedzku i od zakonnej kaplicy dzieliło mnie jedynie kilkaset metrów, ale też – co ważniejsze – dlatego, że dzięki niemu zostałem ministrantem. Ksiądz Bylica nie tylko troszczył się o poprawność i dokładność wykonywanych przeze mnie przy ołtarzu czynności, ale też tłumaczył ich bogatą symbolikę i zaciekawiał młodego chłopaka liturgią i teologią. Pamiętam też formacyjne spotkania, na których czytaliśmy Pismo Święte i dyskutowaliśmy, jak je rozumieć i jak odnosić do swojego codziennego życia. Na mojej półce do tej pory stoi książka o św. Janie Bosko, którą dostałem od ks. Władysława. Gdyby nie on, jako nastolatek pewnie nigdy nie sięgnąłbym po biografię założyciela zgromadzenia księży salezjanów, do którego należał ks. Bylica – wspomina Hubert.
Dodaje, że zmarły kapłan „pachniał owcami”. – Żył nie tylko wśród ludzi, ale również tak jak oni. Prowadził gospodarstwo rolne, hodował zwierzęta i uprawiał ziemię. Była to dla mnie ważna lekcja – przykład tego, jak łączyć codzienne obowiązki z rozwojem duchowym. Ks. Władysław był też, a właściwie przede wszystkim, dobrym człowiekiem i dobrym sąsiadem. Zarówno ja, jak i moi rodzice mogliśmy na niego liczyć w zwyczajnych sytuacjach – gdy zepsuł się samochód lub zabrakło tuszu w drukarce, a kolejnego dnia musiałem w szkole oddać ważną pracę pisemną. Często właśnie te zwykłe sąsiedzkie spotkania były okazją do poważnych rozmów na temat Boga – zauważa.
Ksiądz Bylica zmarł 10 października 2020 r. ok. godz. 10.30 w szpitalu w Częstochowie w 79. roku życia, 57. roku ślubów zakonnych i 51. roku kapłaństwa.