Anię poznałam w czasie wspólnych dyżurów w Pogotowiu Ratunkowym w Świdnicy w 1998 roku. Piękna dziewczyna, bardzo ciepła i miła. Tam też poznała swojego męża Piotra. Przez cały ten czas miałyśmy ze sobą ciepły kontakt na ile pozwalały nam obowiązki zawodowe.
Spotykałyśmy się często w kościele p.w. Św. Andrzeja Boboli, gdzie przychodziłyśmy ze swoimi dziećmi. Chłopcy byli rówieśnikami i mieli ze sobą fajny kontakt. Ania codziennie uczestniczyła w Eucharystii i nauczyła tego swoich synów. Nauczyła ich pięknej modlitwy codziennej w domu i kościele. Nie znam innej mamy wśród licznych znajomych, która tak pięknie ukształtowałaby swoje dzieci.
W 2013 roku okazało się że Pan Bóg obdarzył nas trzecim dzieckiem. Pierwszą osobą której o tym powiedzieliśmy była właśnie Ania. Szczerze ucieszyła się z tej wiadomości i zdradziła mi swój sekret, że Pan Bóg również ją obdarzył kolejnym dzieckiem. 4 grudnia 2013 przyszedł na świat nasz synek Antoś, a 10 grudnia synek Ani i Piotrka Franuś. W połowie 2015 roku okazało się, że Antoś ma głęboką postać autyzmu. Załamałam się. Nikomu o tym poza najbliższą rodziną nie mówiłam. Wtedy z pomocą przyszła Ania. Od razu zorientowała się że potrzebuję pomocy. Oznajmiła, że zakłada grupę postu w intencji mojego synka. Przyjęła post dwa razy w tygodniu, rozpoczęła Nowennę Pompejańską.
Zrobiło mi się wtedy wstyd. Ona, tak naprawdę biologicznie obca osoba walczy o moje dziecko bardziej niż ja. Zmotywowała mnie do walki oraz do zaufania Panu Bogu, że w tej chorobie jest jakiś cel, że tak naprawdę to dziecko jest wielkim błogosławieństwem dla naszej rodziny. Kiedy chłopcy skończyli 3 lata, Ania dowiedziała się o swojej chorobie. Przyjęła to cierpienie jako dar z nieba. Wiem, że przez te 4 lata doświadczyła wielu trudnych sytuacji, ale mimo tego nigdy nie narzekała. Zaufała Panu i Jego Matce bezgranicznie.
Gdziekolwiek była i niezależnie od pory dnia szukała miejsca, w którym mogłaby uczestniczyć we Mszy Świętej. W tym ostatnim czasie, kiedy resztkami sił po chemioterapii i radioterapii wspinała się z wielkim trudem i bólem po schodach kościoła, dawała świadectwo wielu ludziom. Ja sama byłam zawstydzona, że jestem zdrowa, a mimo tego często ogarnia mnie lenistwo. W ostatnich dniach, kiedy już leżała w łóżku i miała problemy z mową, wołała do czuwającej przy niej mamy "daj mi Jezusa".
Wiedząc, że zbliża się Jej kres ziemskiej drogi miała tylko jedno pragnienie - doczekać Pierwszej Komunii Świętej Franka. Dzięki życzliwości księdza proboszcza Edwarda Szajdy udało nam się taką uroczystość przygotować w domu przy Jej łóżku. Ania była już wtedy bez logicznego kontaktu. Kiedy proboszcz rozpoczął sprawowanie Mszy Św., Ania otworzyła oczy, uśmiechnęła się jak dawniej i w pełni świadomie uczestniczyła w całej Eucharystii, a na koniec podziękowała wszystkim i powiedziała, że wszystkich kocha. Taka była - kochała Boga, Matkę Bożą, ale też każdego spotkanego człowieka.
Jak powiedział mój mąż Witek, Ania była taką świecką świętą. Dziękujemy za dar jej życia. Wierzę, że jest już w niebie i na pewno "załatwi " z Panem Bogiem sprawę mojego Antosia. Ania była dla mnie taką wymarzoną kochającą siostrą. Pełną miłości, uśmiechu, troski - do tańca i do różańca - w dosłownym znaczeniu.