Przed rozpoczęciem każdej liturgii, przy której posługiwał przez 25 lat w świdnickiej katedrze, Janusz Psiuk w taki sposób meldował celebransowi, że wszystko jest gotowe. Gdy odszedł, te słowa nabrały nowego znaczenia.
Służba zmarłego w świdnickiej świątyni zaczęła się wiele lat temu, gdy kościelnym był jeszcze jego tato Stanisław. „Od maleńkiego obserwowałem tatę w pracy. Miałem wtedy 5–6 lat. Przychodziłem tutaj z mamusią i patrzyłem, jak on to wszystko robi. Miał długie szczupłe ręce, które w mig rozkładały ornaty, alby. A to nie było takie proste jak teraz. Były wykrochmalone, sztywne, więc trzeba było wiele trudu, by je ułożyć. Mieszkaliśmy wraz z rodzicami przy plebanii, dlatego mogłem codziennie obserwować ciężką pracę taty. Gdy pierwszy raz byłem na rozmowie u proboszcza, nie zgodziłem się zostać kościelnym. Później, kiedy okazało się, że znów nie można na to miejsce znaleźć nikogo odpowiedzialnego, pomyślałem, że może warto spróbować. A że tu mieszkałem i miałem garaż, to nawet dobrze się składało” – wspominał trzy lata temu w rozpowie z redakcją „Gościa Niedzielnego”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.