Młoda dziewczyna, wyjeżdżając do Afryki, spełniła swoje marzenie. Teraz opowiada o tej przygodzie w okolicznych parafiach.
Do pw. św. Jadwigi Śląskiej w Gilowie na spotkanie z wiernymi w niedzielę 5 września zaprosił Katarzynę ks. Grzegorz Jakuszewski, proboszcz parafii. Chciał w ten sposób przypomnieć wiernym, że Kościół jest misyjny, i pokazać, że każdy może w tej dziedzinie zrobić coś dobrego.
- Pragnienie wyjazdu na misje zrodziło się we mnie już w liceum. Na jednych z rekolekcji wielkopostnych przyjechał do nas misjonarz z Afryki, który opowiadał o swojej pracy. Zwierzyłam się wtedy koleżance, że chciałabym kiedyś też tak pojechać i służyć, a jednocześnie zobaczyć tę część świata, mieszkających tam ludzi i baobaby znane mi z „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Ona powiedziała natomiast, że jeśli tego bardzo pragnę, to na pewno się to spełni. Te słowa i samo pragnienie wracały do mnie przez wiele lat - wspominała Katarzyna.
Jej życie toczyło się jednak normalnie. Skończyła szkołę, potem studia i podjęła pracę jako księgowa w Urzędzie Miasta Krakowa. Nie myślała, że kiedykolwiek jeszcze uda się spełnić marzenie z czasów szkoły. Aż do dnia, kiedy dowiedziała się o powstającym u księży salwatorianów ośrodku wolontariatu misyjnego.
- Wcześniej jeszcze poznałam brata zakonnego, który pracował w Tanzanii i słysząc o moich marzeniach, zachęcał, żebym zaangażowała się w coś na miejscu, w Polsce, bo mówił, że tu też potrzeba misjonarzy. Te słowa jednak nie zgasiły młodzieńczego pragnienia. Kiedy więc powstał wolontariat, najpierw włączył się w niego mój brat i to on pierwszy wyjechał na miesiąc do Albanii. Po jego powrocie sama zaczęłam chodzić na spotkania, gdzie przez rok przygotowywano mnie do podróży, która wciąż była wielką niewiadomą. Zaczęłam wówczas pracę i wydawało mi się, że to już za późno. W tym czasie również zmieniłam kierownika duchowego i nowym został misjonarz z Ghany. Poznał on to moje pragnienie i pomógł mi wyjechać do Afryki, pierwszy raz na miesiąc - opowiadała Katarzyna na spotkaniu z mieszkańcami Gilowa.
Dzieliła się, że choć wyjazd był krótki, to jednak bogaty w wewnętrzne przeżycia. Mogła doświadczyć tego, że więcej na misjach się dostaje niż daje, choć przed wyjazdem wydawało się jej, że będzie odwrotnie. Po powrocie do Polski dalej chciała służyć na misjach. Powtórzenie schematu wyjazdu nie było już jednak możliwe. Sprawę zostawiła więc Panu Bogu. Prosiła o wypełnienie Jego woli, by mogła o tym marzeniu zapomnieć lub je zrealizować.
O tym, co było dalej przeczytacie w kolejnym (37/2021) numerze świdnickiej edycji "Gościa Niedzielnego".