W Kłodzku także wyją syreny alarmowe ostrzegające przed rosyjskimi nalotami. Na szczęście nie ma potrzeby chować się do schronów, wystarczy wyciszyć telefon.
Mówi się, że człowiek jest takiej narodowości, w jakim języku myśli. Oleh Kapitan myśli po polsku. Urodził się w Ukrainie, ale większość życia spędził w Polsce. Jego pochodzenia nie zdradza akcent, bo wiedząc, że będzie uczył w szkole, wiele wysiłku włożył w to, aby mówić poprawną polszczyzną. Jedynie broda, niegdyś o wiele dłuższa, oraz charakterystyczna fryzura mogą wskazywać, że płynie w nim kozacka krew. Choć myśli i mówi po polsku, część jego serca pozostała w Ukrainie.
Chrzest w podziemiu
Oleh Kapitan pochodzi z Iwano-Frankiwska w zachodniej Ukrainie. Niegdyś miejscowość nazywała się Stanisławów i należała do II Rzeczpospolitej. – Jest to typowo polskie miasto – przyznaje Oleh. Zanim wyjechał do Polski, nie miał jednak żadnych związków z naszym krajem. Większość wierzących mieszkańców miasta to grekokatolicy. Również jego babcia była grekokatoliczką i to w tym obrządku został ochrzczony. Ale stało się to na życzenie jego prawosławnego dziadka. W Związku Radzieckim był to niemały wyczyn. – Wszyscy musieli mieć bilety partyjne, także mój tata. Nie można było przyznawać się do swojej wiary, publicznie nosić krzyżyka. Księża spowiadali ludzi w ukryciu w trakcie spacerów. Jednak mój dziadek miał pragnienie, żeby dzieci zostały ochrzczone – mówi Oleh. Został ochrzczony jako pierwszy w rodzinie. Uroczystość odbyła się w konspiracji. – Mój tata pilnował na podwórku, żeby nikt z sąsiadów nie widział. Dziadek chodził po drodze. W domu panowała cisza, wszystkie firanki były pozasłaniane. Ksiądz greckokatolicki przyszedł w cywilnym ubraniu. Ja zostałem ochrzczony najpierw, a po mnie mój brat i kuzynostwo – wspomina.
Po maturze dostał się na dyrygenturę i teologię. Wybrał ten drugi kierunek, idąc za głosem powołania… swojej mamy. Przyznaje, że chciała, aby został kapłanem. On miał raczej marzenia o założeniu rodziny. Gdyby został w Ukrainie, być może oba pragnienia dałoby się połączyć, ponieważ greckokatolickich księży nie obowiązuje celibat. Pokrzyżował jednak marzenia matki, gdyż po dwóch latach studiów dzięki dobrym wynikom skorzystał z propozycji kontynuowania nauki za granicą. W Ukrainie potrzebna była młoda, dobrze wykształcona kadra naukowa. Mógł pojechać do Włoch, Niemiec, Czech, Stanów Zjednoczonych lub Polski. Świat stał przed nim otworem, a on wybrał Wydział Teologiczny na Uniwersytecie Opolskim. – W pierwszym półroczu pisałem po ukraińsku, dopiero w drugim zacząłem pisać po polsku. Słówek uczyłem się na pamięć – mówi. Pomimo początkowej bariery językowej był na tyle zdolnym studentem, że po pierwszym roku otrzymał stypendium naukowe. Gdy pisał pracę magisterską, zdecydował się na kolejne studia. – Bez egzaminów, po rozmowie z dziekanem dostałem się na filologię polską oraz filologię rosyjską ze współpracą międzynarodową. Byłem tym zachwycony i zaszczycony, że mogę uczyć się polskiego. Ale po roku czar prysł. Okazało się, że bez karty stałego pobytu albo polskiego pochodzenia będę musiał płacić za studia – mówi. Również rozpoczęty doktorat z teologii musiał przerwać. – Dorabiałem sobie, roznosząc ulotki, opiekowałem się dziećmi, filmowałem wesela, remontowałem. Nie uzbierałbym tyle, żeby otworzyć przewód doktorski – dodaje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się