Przewodnicząc Mszy św. rozpoczynającej obchody Narodowego Święta Niepodległości, biskup w Świdnicy zachęcał do łączenia wiary i rozumu w budowaniu przyszłości Polski.
Już na początku wygłoszonej 11 listopada homilii zauważył, że od pewnego czasu przeżywamy dramatyczne w swojej wymowie rekolekcje. - Najpierw pandemia, zaraz potem wojna w Ukrainie i jeszcze - ciągle ta sama - podsycana z różnych stron wojna polsko-polska. Jeden nastaje przeciwko drugiemu. I tylko oczekiwanie: ile kto komu znów dołoży, do czego się przyczepi, na ile uda się kogoś skompromitować, a najlepiej - wyeliminować z publicznego życia - wymieniał, przyrównując atmosferę w kraju do fraszki Ignacego Krasickiego "Dzieci i żaby".
Podkreślał jednak, że sytuacja jest poważna i nie skłania do śmiechu, ponieważ idzie o życie narodu, któremu na imię Polska. - Od zawsze toczyły się polityczne spory i one są potrzebne, aby dobro wspólne mogło się rozwijać. Ale dobro wspólne trzeba widzieć, trzeba je czuć. To słowo "wspólne" trzeba widzieć i trzeba je rozumieć. Trzeba rozmawiać, prowadzić sensowne spory, zmieniać to, co jest możliwe, i uczyć się przyjmować to, czego nie da się zmienić i czego nie wolno zmieniać. Zawsze będzie to, co jest stałe i niezmienne, i to, co musi czy powinno ulec zmianie - diagnozował.
Posługując się kolejnym literackim utworem, a mianowicie "Krótką rozprawą między trzema osobami, Panem, Wójtem a Plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają, a takież i zbytki i pożytki dzisiejszego świata" autorstwa Mikołaja Reja, dostrzegł, że słychać w nim było zatroskanie o stan obyczajów i instytucji Rzeczypospolitej. - Ludzie, którzy w dawnych wiekach stworzyli cywilizację katedr i uniwersytetów, i którzy umieli też łączyć w szczęśliwej syntezie wiarę i rozum, potrafili jednocześnie zza łańcucha wydarzeń dostrzec również i znaki - zaznaczył, nawiązując do zapytanego przez faryzeuszy Jezusa o przyjście królestwa Bożego.
Dodał, że dla prawdziwego ucznia Jezusa Chrystusa życie to sekwencja tego, co pewne, i tego, co oczekiwane. - Przyszłość z chrześcijańskiej perspektywy nie jest przedmiotem przewidywań lub pragnień, ale "miejscem" nowego i ostatecznego objawienia się Boga. Co więcej, "przyszłość Boga" wdziera się w "teraźniejszość człowieka", dzięki czemu w jego sercu rozpala się nowe światło oznaczające drogę i pozwalające widzieć jej cel. Na tym polega chrześcijańska nadzieja. I bynajmniej nie jest to owoc naszego intelektualnego wysiłku, ale dar dobroci i wspaniałomyślności Boga - wyjaśniał biskup świdnicki.
Dał też przykład św. Marcina, patrona dnia, który - widząc biedaka na ulicy - odciął mieczem połowę swojego płaszcza i przykrył nią ubogiego. Zachęcał, by słuchacze przez każdy gest dobroci, każdy dobry uczynek rozwijali i utwierdzali królestwo Boga na ziemi. Na koniec przestrzegał przed niebezpieczeństwem odrzucenia Boga: - Jeśli pozwolimy w Polsce wywrócić ołtarz, ustawiony w 966 r. przez księcia Mieszka i księżniczkę Dobrawę, jeśli sponiewieramy tych kapłanów, którzy przy tym ołtarzu wiernie służą (nie dezerterując do szeregu pochlebców ani demagogów), jeśli porzucimy pamięć o królach, o władcach, o starych Polakach, którzy nam tę ojczyznę w spadku zostawili, to wygrywać będzie chaos, nieład. Wygrywać będzie nie tylko w Polsce, ale i w nas. Albo tak będzie, albo naprawimy naszą Rzeczpospolitą. Naprawimy ją z Bogiem, a nie pomimo Boga - podsumował.
W Mszy św. wzięli udział przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, harcerze i kombatanci.