Celebrując Mszę św. pasterską w katedrze, biskup świdnicki zauważył wyjątkową cechę pierwszych świadków narodzin Jezusa. Pytał zebranych, czy i oni w podobny sposób stają przed Dzieciną.
Wcześniej jednak przypomniał, że pasterze, którzy pilnowali trzody, nagle zobaczyli przed sobą anioła. Przemawiał z autorytetem, którego nikt nie mógł zakwestionować. Tym bardziej że dołączyły do niego chóry anielskie, śpiewając: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał". Po chwili jednak aniołowie wrócili do nieba, nadprzyrodzona światłość zniknęła, a noc znów stała się zimna i ciemna.
- Jednak coś z tej niebiańskiej radości pozostaje w sercach pasterzy. Anioł obudził wielkie oczekiwanie. "Pójdźmy do Betlejem" - mówią do siebie – "i zobaczmy to Słowo". Pasterze chcą ujrzeć słowo, które stało się ciałem, które się zdarzyło. Nie to, które wypowiedział anioł. Oni chcą zobaczyć zawartość słowa - nowo narodzone Dziecię - zauważył biskup, dodając, że w ten sposób pasterze dają dowód godnego podziwu realizmu. Nie zostają na miejscu, wpatrują się w niebo, jak uczniowie po wniebowstąpieniu Chrystusa, nie wołają za aniołami, żeby wrócili, nie rozmawiają i nie marzą o tym niebiańskim koncercie, jaki usłyszeli. Oni udają się w drogę, zostawiają niebo za sobą i zwracają się ku znakowi, który został im dany. Gdy docierają na miejsce, widzą zwyczajne Dziecko. Wszystko jest powszednie, jak tylko być może.
- Ewangeliści nie wspominają jednak o rozczarowaniu pasterzy. Kontrast między niebiańskim widzeniem kilka godzin wcześniej a tym, co widzą teraz w małej betlejemskiej grocie, jest przeogromny. To Słowo, które "się wydarzyło", jest takie małe, takie ciche i takie bezbronne. Powiedzielibyśmy: takie zależne - podkreślał bp Marek Mendyk.
Przekonywał, że nietrudno zrozumieć, dlaczego pasterzom jako pierwszym Bóg ukazuje się w maleńkim Dziecięciu. Dla nich droga do żłóbka jest krótka. Natomiast dla mędrców ta droga staje się o wiele dłuższa i kiedy w końcu przybywają do żłóbka, okazuje się, że są bardzo spóźnieni.
- Dla pysznych, zadufanych w sobie droga do Boga zawsze jest i będzie dłuższa niż dla pokornych. Dlaczego? Bo istnieje tyle różnych życiowych przeszkód, które tę drogę zagradzają. Bogaci muszą najpierw przejść przez te swoje bogactwa, pieniądze, wiedzę, kompetencje, poczucie władzy i gotowe swoje wyobrażenie o Bogu. Mali i biedni są w pewien sposób sąsiadami Boga. Oni czują się u Boga jak w domu, a Bóg czuje się u nich jak u siebie. Taki jest Bóg, a Jego radością jest zejść z tronu i wejść w sam środek nędzy człowieka. I czyni to nie tylko po to, by ją dzielić z nami. Czyni to także dlatego, by w całej pełni wziąć ją na siebie - zaznaczył.
Pytał też, czy obecni w katedrze (wraz z nim) są wystarczająco mali, by ośmielić się klęknąć przed żłobem i adorować Boga w tym Dziecięciu. Czy są dostatecznie prości i otwarci, by oczekiwać całej radości z tego z pozoru bezsilnego Dziecka?
Na koniec prosił o modlitwę w intencji pokoju, szczególnie w ogarniętej wojną Ukrainie.