Faryzeusze wyszli i odbyli naradę przeciw Jezusowi, w jaki sposób Go zgładzić. (Mt 12, 14-21)
Faryzeusze byli jednym z największych stronnictw religijnych w czasach Jezusa. Charakterystycznym było dla nich to, że bardzo skrupulatnie przestrzegali Bożych przykazań. Mieli wiedzę, cieszyli się szacunkiem u ludzi. Słowo „faryzeusz” było swego rodzaju tytułem. Dziś ma ono pejoratywne znaczenie – faryzeusz, to ktoś fałszywy, podły i przebiegły. To ktoś, kto broni litery prawa, słowa, a nie człowieka i prawdy.
I właśnie przez wzgląd na to, kim byli, Jezus im przeszkadzał. Oni czekali na Mesjasza! Czekali na Jego przyjście! Wyobrażali Go sobie na swój sposób i na swoją miarę. Tymczasem Chrystus burzył ład, który był dla nich bezpieczny i wygodny.
Już wiedzą, że muszą Go zgładzić, bo Go nie powstrzymają w żaden inny sposób.
Jezus dowiaduje się o tym, lecz nie próbuje dyskutować, tłumaczyć, nie objaśnia niczego, nie broni się. Odchodzi. I wielu idzie za Nim. I wielu doznaje uzdrowienia. Wszystko dzieje się bez przemocy. I choć Jezusowi zagraża realne niebezpieczeństwo, to On wie, że to jeszcze nie jest ten czas. Może dlatego jego reakcja jest spokojna jakby pozbawiona emocji.
Jego przyjście zapowiedział prorok Izajasz – to On trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi – to On zapowie Prawo narodom. I wszystko dzieje się właśnie tak, jak było zapowiedziane – Jezus nie krzyczy, nie spiera się. W ogóle nie bierze udziału w tej swoistej przepychance.
Kiedy wyobrażam sobie tę scenę, to właśnie faryzeusze zwracają moją uwagę – przecież oni są zupełnie tacy, jak my. Minęło dwa tysiące lat, a wciąż potrafimy kurczowo trzymać się prawa, nie widząc, że tym prawem możemy skrzywdzić człowieka.
Przecież my także „jakoś” wyobrażamy sobie Kościół, wyobrażamy sobie Jezusa – z tym że to wszystko musi być po naszemu. Chcemy mieć własne zdanie, własne poglądy, chcemy móc powiedzieć, że "z tym się zgadzam, ale z tym, to już nie".
Przecież tyle razy, kiedy ktoś nie pasował do naszych ram, wyobrażeń, pragnień, chcieliśmy się go pozbyć.
Przecież tyle razy wystawialiśmy za drzwi kogoś, kogo nie mogliśmy lub nie chcieliśmy zrozumieć.
Tyle razy odwracaliśmy oczy od kogoś, kto potrzebował chleba, domu, rozmowy, a potem biegliśmy na niedzielną Mszę Świętą, bo nie widzieliśmy żadnego związku między teorią, a praktyką.
Tyle razy, w imię troski i miłości bliźniego, knuliśmy przeciwko przyjacielowi, szefowi, mężowi i tkwiliśmy w sporach, niepogodzeniu, w nienawiści.
Tyle razy „jakoś' i na swój sposób, wyobrażaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość.
Tyle razy, kierując się prawem, donosiliśmy, osądzaliśmy, czyniliśmy zło.
Tak. Ja także jestem jak faryzeusze.
Jeśli u siebie to zauważymy, to całe szczęście. Będzie szansa i czas na poprawę. Życzę sobie i Wam, aby Chrystus nigdy nie powiedział do nas, że „przecedzamy komara, a połykamy wielbłąda”, bo chwilę później moglibyśmy usłyszeć te słowa:
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo budujecie grobowce proroków i zdobicie nagrobki sprawiedliwych; I mówicie: Gdybyśmy żyli za dni naszych ojców, nie bylibyśmy ich wspólnikami w przelewaniu krwi proroków. A tak sami sobie wystawiacie świadectwo, że jesteście synami tych, którzy pozabijali proroków. I wy dopełnijcie miary waszych ojców! Węże, plemię żmijowe! Jakże będziecie mogli uniknąć potępienia ognia piekielnego? Dlatego ja posyłam do was proroków, mędrców i uczonych w Piśmie. Niektórych z nich zabijecie i ukrzyżujecie, a niektórych ubiczujecie w waszych synagogach i będziecie ich prześladować od miasta do miasta; Aby spadła na was wszelka krew sprawiedliwa przelana na ziemi, od krwi sprawiedliwego Abla aż do krwi Zachariasza, syna Barachiasza, którego zabiliście między świątynią a ołtarzem. Zaprawdę powiadam wam: Spadnie to wszystko na to pokolenie
(Mt 23, 13-36).